Danych za rok 2015 jeszcze nie widziałem, natomiast za lata poprzednie – już tak. Wydatki agencji PR-owych w USA w latach 2009 – 2014 wzrosły z 7 miliardów dolarów do aż dziewięciu miliardów i można zgadywać, że ten wzrost będzie kontynuowany. A skoro tyle wynosiły wydatki, to ile wynosiły przychody owych agencji? Ile kasy zostawiły firmy, które chciały poprawić swój wizerunek, ugasić pożary, pokazać lepsze oblicze? Śmiało można doliczyć trzydzieści albo czterdzieści procent, może nawet więcej.
Mówimy więc o kosmicznych sumach, w skali całego świata być może idących nie w dziesiątki, ale w setki miliardów dolarów rok w rok. Każda wielka firma ma swój fundusz przeznaczony na ten cel. Firma ze złym PR-em, choćby nie wiem jak fachowa, nie przetrwa. Zły PR jest jak złe referencje na Allegro – nieważne czym handlujesz i w jakiej cenie, ważne, że już nikt nie chce od ciebie kupować. Zły PR to wykluczenie.
Od jakiegoś czasu część dziennikarzy sportowych w Polsce powtarzała jedną, wykutą na blachę regułkę: „W PZPN nic się nie zmieniło, poza PR-em”. Oprócz tego, że to stwierdzenie kłamliwe i podszeptywane przez jedną zajadłą osobę, przede wszystkim jest to stwierdzenie wyjątkowo głupie. Mówiąc krótko – tylko imbecyl w dzisiejszych czasach może powiedzieć pogardliwie „to tylko PR”. Nie, nigdy to nie jest „tylko PR”, to jest zawsze „aż PR”.
PR to wizerunek, wizerunek to pieniądze, pieniądze to rozwój. Wczoraj na Weszło (TUTAJ) mogliście przeczytać o nowym projekcie PZPN, dzięki któremu rok w rok do klubów będzie trafiać 10 milionów złotych. Te pieniądze nie wzięły się z kosmosu, nikt nie wygrał ich na loterii. Przynieśli je sponsorzy, którzy uważają, że akurat lepiej pokazać się w towarzystwie PZPN-u Zbigniewa Bońka niż PZPN-u Grzegorza Laty. Przychody związku wzrosły z 90 milionów złotych do 150 milionów, czyli o 67 procent.
PZPN nie jest od gromadzenia pieniędzy na koncie, chociaż oczywiście musi mieć taką poduszkę powietrzną, że gdyby wszystko się nagle posypało, to i tak związek przez rok czy dwa będzie funkcjonował. Niemniej nadwyżkę trzeba w mądry sposób relokować. „Pro Junior System” trochę mi się podoba, trochę nie (chociaż bardziej podoba niż nie – o tym dalej), ale przede wszystkim ma jedną kluczową zaletę – stworzono klarowny regulamin, zgodnie z którym pieniądze będą wypływać z kasy PZPN i trafiać do kasy klubów, także tych mniejszych. Na bogaceniu się związku sukcesywnie zyskiwać będą więc też inni. Mam nadzieję – i też przeczucie – że z czasem pojawią się kolejne programy, dzięki którym futbolowy ekosystem zostanie zasilony o kolejne grube miliony.
Sekretarz generalny PZPN Maciej Sawicki opowiadał mi ostatnio o firmie, która chciała zostać jednym ze sponsorów związku, ale miała jeden warunek – że jeśli Boniek przegra październikowe wybory, to ona się wycofuje. Część z was uzna to za jakieś bajeczki dla naiwniaków, ale dla mnie taka sytuacja jest całkowicie naturalna: PR związku jest aktualnie ściśle uzależniony od osoby prezesa. Oczywiście nie jest wykluczone, że w październiku Boniek przegra i że nowy prezes też okaże się w porządku i że będzie potrafił utrzymać wizerunek związku na obecnym poziomie, natomiast z pewnością każdy widzi, do jak ogromnej zmiany doszło względem poprzedniej kadencji. Zrobił to, nie wydając na PR milionów złotych (co wcale nie byłoby złe), tylko będąc Bońkiem, a nie Latą. Facet jest w Polsce jednoosobową agencją.
„Tylko PR” to kolejna kasa dla ekstraklasy, ale co najważniejsze dla pierwszej i drugiej ligi. Co mi się w „Pro Junior System” nie podoba? To ciągłe głaskanie po główkach młodych piłkarzy, tworzenie im szybkich ścieżek do składu, te preferencyjne warunki. Od jakiegoś czasu w futbolu młodzi piłkarze mają łatwiej od starych i teraz to ma się jeszcze nasilić. Hmm, dla mnie jednak zdrowszy jest system, w którym gra lepszy, a nie młodszy. Jeśli byłbym kibicem X, to w ogóle by mnie nie interesowało, czy środkowy pomocnik ma 27, czy 19 lat. Wolałbym, aby grał lepszy. Jak Wojtek Kowalczyk wchodził w podstawowym składzie na mecz z Sampdorią (Boże, to już 25 lat!), to nie dlatego, że był młody, tylko dlatego, że był dobry.
Nie jestem zwolennikiem wojskowej fali, ale jeśli miałbym wybierać między falą a przesadną troską i nadgorliwości, to chyba wolę to pierwsze – ten zimny wychów. Kiedyś młody musiał być lepszy, żeby przebić się przez starego. Dzisiaj dostaje drabinę od trenera i prezesa. A gdy gra za nic, kosztem lepszego gracza, to cierpi nie tylko drużyna. Cierpi też ten młody, któremu „zaczyna się wydawać”. Ilu to chłopakom „zaczęło się wydawać”, podczas gdy tak naprawdę wciąż byli tylko kandydatami na piłkarzy. Świeżą cielęciną na sprzedaż.
No ale OK – akceptuję to rozwiązanie, zwłaszcza, że nikt lepszego mi nie pokazał. Ma ono plusy (więcej inwestycji w szkolenie), ma ono minusy (jak wyżej), ale najważniejszy jest kolejny odkręcony kurek z forsą i że będzie ona kapała w ściśle określony sposób. Nie po znajomości, nie wicie-rozumicie, tylko każdy może się o te środki ubiegać. I to jest naprawdę świetne, bo my w Polsce nie potrzebujemy nadzwyczajnych koncepcji szkolenia, nie potrzebuje zachodnich filozofów. My potrzebujemy money, money, money.