Dokładnie 23 lata temu, stadion Mario Rigamontiego w Brescii – mecz gospodarzy z AS Romą. Jest 87. minuta, w drużynie z Rzymu za napastnika Ruggiero Rizzitelliego wchodzi nieopierzony młodzian i wtedy trudno było myśleć inaczej: to sytuacja jakich wiele, junior dostał kilka chwil, by pokazać się trenerowi. Jednak od dawna wiemy na pewno, oglądający tę zmianę na żywo byli świadkami pisania się historii – wtedy na boisko w koszulce Romy, po raz pierwszy wybiegł Francesco Totti.
Szansę dostał w naprawdę młodym wieku – miał ledwie 16 lat, sześć miesięcy i jeden dzień. Oczywiście, jego debiut to nie było wejście z butami jak po swoje, ot pobiegał te parę minut, nie mając żadnego wpływu na wynik – goście wygrali spokojnie 2:0. Ale pokazanie się szerszej publiczności, gdy jego rówieśnicy leczyli jeszcze pierwsze objawy trądziku, to był jasny sygnał: kurczę, z tego chłopaka coś będzie. Początkowo wydawało się jednak, że oczekiwania go przerastają – Totti nie mógł ugruntować swojej pozycji, w pewnym momencie miał nawet odejść do Sampdorii. Weto na szczęście postawił Franco Sensi, prezydent klubu: – Zawsze będę traktował Francesco jak syna. W moim sercu zajmuje to samo miejsce, co trzy córki.
Okazało się, że ocalił dla zespołu człowieka, który potem stał się jego legendą i synonimem. Myślisz Totti, mówisz Roma – i odwrotnie. To jeden z nielicznych przykładów, kiedy piłkarz od początku do końca kariery gra dla tego samego zespołu, osiągnąć czegoś podobnego nie udało się choćby Xaviemu, czy Gerrardowi. W swoich klubach byli przecież kochani, a mimo to kibice dziś muszą cierpieć, oglądając ich w zupełnie innych barwach. Totti na taki krok nigdy się nie zdecydował, bo Roma jest jego największą miłością, w tyle zostawia chyba i reprezentację.
Ona dała mu wiele, ale i on przecież nie był bierny, jego rekordy można wymieniać dłuższą chwilę. Najmłodszy kapitan w historii, najlepszy strzelec, najwięcej rozegranych meczów, najwięcej wykorzystanych karnych. Naj, naj, naj. Do tego sukcesy zespołowe, bo w sumie o to chodzi w tym sporcie: pamiętne Scudetto z sezonu 00/01, czy dwa Puchary i Superpuchary Włoch. Choć te ostatnie, już dawno – to jakiś kamyczek do ogródka, że Giallorossi czekają na kolejne trofeum długich osiem lat.
Chyba już wiadomo, że Francesco nie jest w stanie pomóc klubowi w przerwaniu tej złej passy. Włoch powoli odchodzi na zasłużoną emeryturę, trochę szkoda stylu, w jakim to się wszystko dzieje. Jeszcze na początku roku media donosiły o konflikcie na linii Totti-Spalletti: piłkarz chciał grać, trener nie widział go w składzie, tłumacząc, że interesują go jedynie wyniki – czyli jasny sygnał: Włoch nie jest w stanie pomóc ich osiągać. Było gorąco, zawodnik głośno domagał się szacunku, a trener potrafił go odesłać do domu po treningu. Teraz niby wszystko ucichło, pytanie, ile potrwa ten rozejm i czy nie jest przypadkiem teoretyczny.
Gdzieś w tle przebijają się plotki, że Totti pogra jeszcze sezon, ale już za Oceanem, w MLS. Ale to nie stanie się rzeczywistością, gdzie tam, chodzący pomnik Romy w barwach jakiegoś Nowego Jorku. Tak nie będzie… prawda?