W oczekiwaniu na mecz z Finlandią odpaliliśmy mecz młodzieżówki i… mamy mocno mieszane uczucia. Szybki rzut oka na suchy wynik – 3:0. Niby nie powinniśmy się czepiać, zwycięzców się nie przecież nie sądzi, tym bardziej, że wsadzili o trzy bramki więcej, bla, bla, bla. Ale wcale nie odeszliśmy sprzed telewizorów z poczuciem, że biało-czerwoni zagrali na miarę tego rezultatu. Byłoby 1:0 i nikt nie miałby prawa czuć rozczarowania, wręcz przeciwnie.
Już wynik do przerwy – 2:0 – mógł sugerować, że spotkały się ze sobą ekipy z dwóch różnych światów, ale… zupełnie tak nie było. Fakt, prowadziliśmy grę, ale momentami kompletnie nie wiedzieliśmy, jak się do Białorusinów dobrać. Gol Buksy? Piękny, ale sama sytuacja mimo wszystko dość przypadkowa. Przecież asysty nie zaliczymy Lipskiemu czy Mazkowi, a białoruskiemu obrońcy, który wyłożył lechiście piłkę idealnie na strzał. Z minuty na minutę Białorusini się rozkręcali, był moment, że ten mecz lekko wymykał się naszym spod kontroli, ale gol do szatni załatwił sprawę. Mazek zaliczył świetną asystę i jednocześnie jedyne udane zagranie w tym meczu, Stępiński wzorowo wykończył akcję i dziś po raz kolejny utwierdził nas w tym, że jeśli mielibyśmy wskazać jednego piłkarza, który spośród młodzieżowców Dorny zrobi karierę, wytypowalibyśmy właśnie jego.
O ile świąteczna zmiana wystająca w oknach na pobliskim komisariacie policji jeszcze wtedy miała na czym zawiesić oko, o tyle po przerwie jak jeden mąż wróciła do biurek i zajęła się papierkową robotą. I nie, nie dlatego, że komendant zrobił nagły obchód po pokojach. Tego po prostu nie dało się oglądać. Gdybyśmy chcieli zliczyć wszystkie składne akcje, które trzymały się kupy, wystarczyłaby nam jedna ręka. Na trzy minuty przed końcem Piątek okiwał dwóch rywali i kopnął jakieś osiem metrów od bramki – tak, ta akcja spokojnie znalazłaby się na podium momentów, w których ciśnienie skoczyło nam najbardziej. Aspirowałaby nawet do pierwszego miejsca, gdyby nie ostatnia akcja meczu, czyli podręcznikowa kontra wspomnianego Piątka i Monety. Podanie w tempo, rajd skrzydłem i wepchnięcie piłki w optymalne miejsce bramki – to było to, z czego polski futbol słynął przez lata.
Jezu, jaka ta kopanina była irytująca. Zero pomysłu, zero uspokojenia. Ze stałych fragmentów gry (poza jednym wyjątkiem w doliczonym czasie gry) również stwarzaliśmy zagrożenie takie jak mops na nielegalnych walkach psów. Lipski z uporem maniaka trzymał się jednego schematu, tak zaskakującego jak zarost „Lewego”. To nie mogło wypalić. A jakimś cudem skończyło się 3:0. Mamy taki mętlik w głowie, że nie wiemy co o tym myśleć.
Wersja, którą po tym meczu możecie sprzedawać trenerom i koneserom – oszczędny futbol i umiejętne trzymanie wyniku. Wersja dla żądnego wrażeń kibica – nuda. Kompletna nuda. Doceniamy rezultat, bo grać przeciętnie i wygrać wysoko to duża sztuka, ale jakoś nie umiemy sobie wyobrazić, że tak grająca reprezentacja porywa nas na nadchodzących MME.
Fot. 400mm.pl