Wiele razy narzekaliśmy na traktowanie kibiców przez kluby piłkarskie, a już w szczególności na traktowanie tych zasiadających w sektorze gości. Od zawsze postrzegani jako problem, od zawsze przyjmowani jako piąte koło u wozu. Gdyby to zależało od działaczy – pewnie tak jak swego czasu kilka ekip Ekstraklasy, kluby zarządziłyby wieczny remont w “klatce” i w ogóle nie pozwalały na udział fanów przyjezdnej drużyny w widowisku.
Zawsze nas to zastanawiało – większość przepisów z podręcznika licencyjnego i wszelkich wewnętrznych piłkarskich regulaminów traktuje się śmiertelnie poważnie. Bez odpowiednich stanowisk dla realizatorów transmisji nie ma nawet sensu składać wniosku licencyjnego, bez podgrzewanej murawy można się bawić w piłkę najwyżej w III lidze. Opóźnienie rozpoczęcia meczu Komisja Ligi traktuje jak zbrodnię przeciw ludzkości, a jak oświetlenie nie wystarcza do realizacji transmisji HD to klub musi szukać nowego stadionu w trybie pilnym.
Ta powaga i szacunek dla przepisów znika, gdy chodzi o ten dotyczący kibiców gości, o te “dyrdymały” o konieczności wyznaczenia sektora gości i zaoferowania przyjezdnym biletów w liczbie równej 5% pojemności stadionu. My nie możemy, bo mamy remont. A my nie możemy, bo policja nie pozwala. A my nie możemy, bo układ planet jest niekorzystny.
Wyobrażacie sobie, że takie Podbeskidzie mówi, że niestety nie może przyjąć ekipy transmisyjnej i zapewnić odpowiedniego oświetlenia, bo ma remont? Albo: policja nie pozwala? Prędzej zagrałoby w bierki niż w ekstraklasowy futbol.
Dlatego też z radością, niekłamaną radością przyjęliśmy ostatnie decyzje Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. Rozchodzi się o spotkanie Lechii Tomaszów Mazowiecki z ŁKS-em Łódź rozegrane tydzień temu na obiektach pierwszego z tych klubów. Gospodarze bez żadnej przyczyny odmówili wpuszczenia przyjezdnych, wbrew komunikatowi MZPN, który wręcz, literalnie, nakazał przeznaczenie określonej przepisami puli biletów dla gości.
Oczywiście “bez żadnej przyczyny” to tylko pozór – przyczyną była tomaszowska policja, która naciskała na klub, by oszczędził jej najazdu dzikich hord z Łodzi i wykluczyła udział ełkaesiaków w widowisku. Działacze stanęli między młotem z lokalnego związku, a kowadłem z komendy. Jakkolwiek by postąpili – ktoś byłby na nich wnerwiony. Uznali, że lepiej podpaść piłkarskiemu środowisku, niż szeryfowi z Tomaszowa i ŁKS na trybunach się nie pojawił (a kibice z Łodzi wysłali do klubu paczkę pampersów, naprawdę).
Wczoraj jednak zapadła decyzja, która może stanowić przełom w myśleniu działaczy piłkarskich. Jak donosi lodzkifutbol.pl, Mazowiecki Związek Piłki Nożnej nałożył na Lechię karę grzywny w wysokości 2 tysięcy złotych oraz dwóch ujemnych punktów w zawieszeniu do końca czerwca. Jeszcze jedna podobna lambada z wpuszczaniem gości, a klub poleci w dół w ligowej tabeli. Biorąc pod uwagę, że lechistów czeka jeszcze mecz z Polonią Warszawa na własnym terenie – może być naprawdę ciekawie.
Co to oznacza w praktyce? Cóż, wygląda na to, że ktoś wreszcie miał jaja powiedzieć wprost: kibice gości to taki sam element widowiska jak siatki w bramce. Jeśli stadion nie jest gotowy na przyjęcie fanatyków – to znaczy, że nie jest gotowy na mecz. Naszym zdaniem przydałyby się jeszcze mocniejsze kary, nawet z walkowerem włącznie – po to, by przypomnieć, że szczególnie w tych niższych ligach piłka nożna jest dla kibiców. Po co klub pokroju Lechii (w ostatnich sezonach takie sytuacje zdarzały się kilkakrotnie) ma grać, skoro jedyna okazja by jego wysiłki obejrzało więcej niż sto osób jest zaprzepaszczana przez tchórzliwych działaczy? Jeśli goście zachowaliby się źle – spokojnie, już Komisje Dyscyplinarne doskonale wiedziałyby, jak to wycenić i ukarać. Ale kara przed wykroczeniem, w chory sposób rozumiana prewencja – sama zasługuje na potępienie.
Zastanawiamy się tylko, czy to nie czas, by taką rewolucję przeprowadzić też w wyższych ligach, gdzie obsługa gości również bywa kompletnie ignorowana. A przecież wystarczy spojrzeć na MKS Kluczbork, który od lat nie tylko wpuszcza wszystkich kibiców gości, ale jeszcze podrzuca im wodę i prowiant. W ten sposób mały klub może sobie wyrobić markę wśród kiboli z wielkich miast.
Bez ryzyka utraty punktów i grzywny od związku.
A działaczom z Mazowsza gratulujemy – fajnie, że komuś w końcu chce się walczyć o tych najbardziej fanatycznych kibiców, przemierzających Polskę za swoimi kopiącymi się po czołach ulubieńcami.
Fot.FotoPyK