Jak mawiał Platon: nie sztuką błysnąć w Ekstraklasie, sztuką utrzymać wysoki poziom – po tym poznaje się naprawdę dobrego ligowca. Byli w ostatnich miesiącach tacy, którzy zrobili na nas wrażenie, a teraz robią raczej wrażenie jakby marzyli o opadnięciu w wygodny plastik ławki rezerwowej. Spuścili z tonu, wielu w momencie, gdy ich drużyny najbardziej ich potrzebowały. Przerwa reprezentacyjna za chwilę się skończy, wrócą rodzime kartofliska, więc przygotowaliśmy zestawienie tych, którzy w celach edukacyjnych powinni od paru dni wisieć na VHS-ach ze swoimi dawnymi występami.
PATRIK MRAZ
Jesienny Mraz był maszyną do asyst. Wrzutki na nos, a tak dokładne i mocno bite, że wręcz na połamanie nosa. Do tego zdolność przyzwoitego wejścia z dryblingiem, niezłe odbiory – bezsprzecznie najlepszy lewy obrońca ligi, normalnie Lizarazu z Puchova. Nie było wielką przesadą powiedzieć, że Piast to owszem, fajny zespół, ale i osobliwy, bo playmakera ma na boku defensywy. Ale cóż – chłop faktycznie robił różnicę niemal tydzień w tydzień. Dołożył nie cegiełkę do jesiennych znakomitych wyników, co przyjechał z betoniarką i położył fundamenty.
Teraz go po prostu nie ma. Jest cień, jakiś przebieraniec. Takie wahania formy to dla niego nie pierwszyzna, swego czasu mocno obniżył loty także w Łęcznej, co tylko bardziej powinno niepokoić kibiców z Gliwic. Bo jeśli Piast ma wrócić na zwycięski szlak, to tylko ze znowu grającym znakomicie Mrazem.
MARTIN NESPOR
Łysy z Gliwic szybko trafił na szczyt nie tylko najlepszych łysych Ekstraklasy. Potrafił dać taki popis, że tu i tam huczało o możliwym powołaniu do reprezentacji Czech. Dostał takie Vacek, Nespor szczególnie słabszy nie był, więc czemu nie? Wyrobił sobie markę absolutnej czołówki wśród napastników. Były wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy.
Niestety dla gliwiczan – z naciskiem na były. Wiosną wciąż nie strzelił gola. Nie jest już nawet najskuteczniejszym strzelcem Piasta, bo wyprzedził go Barisić, napastnik ceniony, ale który jednak nigdy nie otarł się o taką renomę – modnie byłoby napisać „hype” – do jakiej dobił jesienią Nespor. Forma do generalnego remontu, ale jak czasem patrzymy na jego grę, na egoizm – może przede wszystkim głowa.
ŁUKASZ ZWOLIŃSKI
Mamy duże i uzasadnione wymagania wobec Zwolaka. To miał być dla niego sezon, w którym nie coś tam pogra, coś postrzela, ale potwierdzi aspiracje: bądź reprezentacyjne, bądź transferu do solidnego zachodniego klubu. Niestety, póki co po powrocie do zdrowia tonie w ligowej szarzyźnie. Widać u niego przebłyski, jednak nie ma tej skuteczności, łapczywości na bramki.
Może pora powrócić do maski Zorro.
SZYMON MARCINIAK
To nie jest udana wiosna dla naszych sędziów. Błędy były, są i – niestety – będą, przynajmniej dopóki nie będzie dobrego systemu opartego na powtórkach video, ale mamy wrażenie, że tej wiosny mecze bez rażących wpadek są w mniejszości. Jak jednak może być inaczej, skoro nawet Szymon Marciniak, nasz eksportowy sędzia, pierwszy od wieków główny, który będzie arbitrem na finałach, się myli?
Błędy w hicie cała Polska widziała – karny po faulu Jędrzejczyka, do tego Tetteh i Trałka nie mieli prawa skończyć meczu bez czerwonej kartki. A przecież jeszcze fatalne Wisła-Piast, gdzie Brożek dostał karnego na piękne oczy, wcześniej brak jedenastki po ręce Ipsy. A przecież Ruch – Lech to kontrowersja na kontrowersji, bo Niebiescy mogli prowadzić do przerwy i 2:0, a gdy gola już strzelili, to po ręce.
Jak tak się zastanawiamy, to te trzy ostatnie kolejki w wykonaniu Marciniaka są po prostu masakrą. Lekcja pokory.
PRZEMYSŁAW FRANKOWSKI
Wiecie, że ten chłopak, członek U-21, ma już ponad 80 meczów w lidze?! Może więc wypadałoby zacząć wymagać od niego więcej? Nie tylko tego, żeby wszedł i niczego – cóż – nie zajebał, względnie posłał z jedną udaną piłkę do przodu, ale by naprawdę zaczął brać odpowiedzialność za zespół?
Czasami mamy wrażenie, że gra tylko dlatego, że już jak na młodego sporo w lidze grał. I tak to się sztucznie nakręca.
DUET PIESIO-BONIN
Powiedzmy sobie jasno: Górnik Łęczna to nie Barcelona. Naprawdę. Górnik Łęczna to raczej kandydat do spadku, a bez dobrze grających Grzegorzów nawet poważny. To ta dwójka najczęściej jesienią potrafiła stworzyć coś z niczego. Razem strzelili 11 bramek, do tego kilka asyst – duet skrzydłowych co się zowie. Może nie skrzydła jak zerwane z husarii, ale efektywni, a i czasem było na czym oko zawiesić. Grzegorz doświadczony i Grzegorz głodny gry w Ekstraklasie jak konsekwentnie grali dobrze, tak teraz konsekwentnie zgaśli, a wraz z nimi – co nie dziwi – Górnik. Jeśli szybko nie przypomną sobie formy jesiennej, może to się skończyć relegacją.
ROMAN GERGEL
Cóż za piękny, typowy dla Ekstraklasy paradoks: jedyna dziesiątka, jaką przyznaliśmy w tym sezonie, powędrowała do zawodnika największych ligowych patałachów, bo Górnik nie tylko zamyka tabelę, ale zamyka ją zasłużenie.
Gergel to jednak gracz, o którym dobrze wiadomo, że potrafi grać w piłkę na wysokim ligowym poziomie. Umie bardzo dużo jak na ligowca: odejście, drybling, waleczność, zmysł do gry kombinacyjnej, przyzwoite uderzenie. Byłoby jednak dosyć słabo, gdyby okazało się, że cały swój talent w tym sezonie wykorzystał na cztery gole i asystę z Piastem. Bez tego zawodnika w formie Górnik po prostu się nie utrzyma.
FEDOR CERNYCH
Pamiętacie, jak dobrze wyglądał ten zawodnik w Łęcznej? Pamiętacie jak strzelał, dryblował, jak stanowił o sile zespołu?
My też już prawie nie. Kibice w Białymstoku również. Umówmy się: Cernych był ściągany nie jako zastępca gwiazd, które odchodziły z Jagi, ale ich następca. To zasadnicza różnica. Miał być tym, który będzie reprezentować podobną jakość, a kto wie – może pewnego dnia będzie można go z zyskiem sprzedać. Tylko przyzwoita gra i błysk raz na jakiś czas to zdecydowanie za mało.
JAROSŁAW FOJUT
Powiedzmy sobie szczerze: gdyby Fojut był wiosną w takiej formie, w jakiej był jesienią, a do tego dopisałoby mu zdrowie, to bardzo możliwe, że właśnie przybywałby na zgrupowaniu kadry. Wysypali się Cionek i Szukała, Nawałka otworzył się na poszukiwanie nowych twarzy w obronie, a Fojut byłby naturalnym kandydatem. Jeden z najlepszych stoperów ligi, wręcz stawiany jako wyrzut sumienia Legii, która mogła mieć stopera przez duże S za grosze, a jednak nie skorzystała z okazji.
To już jednak melodia przeszłości. Fojut nie wyszedł ze snu zimowego, zamiast trzymać defensywę w ryzach – ledwo sam trzyma pozycję. Pod nieobecność Czerwińskiego jego forma będzie jeszcze ważniejsza w kontekście wyników drużyny, a więc presja właśnie wzrosła. To twardy, doświadczony facet, spodziewamy się, że to go raczej zmotywuje, niż speszy, ale tak czy inaczej margines błędu wyraźnie się zmniejszył.
KRZYSZTOF JANUS
W Płocku pół Wisły wypłakano gdy odchodził, a wkrótce przekonaliśmy się dlaczego: z miejsca wskoczył do grona najlepszych bocznych pomocników Ekstraklasy. Odkrycie, a zarazem zagadka: przecież mieliśmy go kiedyś w lidze, choćby w barwach GKS, później Cracovii, a szału nie było. Tymczasem trzydziestka na karku, Janus rywalizuje z Zagłębiem o awans, by potem dołączyć do Lubina na zasadzie „nie możesz ich pokonać, to się do nich przyłącz” i staje się żelaznym argumentem na rzecz sensowności robienia zakupów w pierwszej lidze. Był taki moment, że mówiono nawet o kadrze: tak, to nie żart, nie było się z czego śmiać, wyglądał świetnie.
My pisaliśmy wtedy na przykład tak: „Łącznie skrzydłowi Pogoni zapewnili swojej drużynie: 3 gole, 2 asysty, a także jeden rzut karny i to w dodatku wątpliwy (Przybecki w meczu Wisłą). Śmiechu warte. W pojedynkę od tej bandy lepszy jest wyciągnięty darmoszkę z I ligi Krzysztof Janus (3 gole, 4 asysty, 4 kluczowe podania).”
Problem w tym, że na wiosnę Zagłębie gra dużo lepiej, ale Janus odwrotnie – teraz przestał mieć tak istotną, kluczową rolę. Ważniejsi są inni, a on musi się zazwyczaj zadowolić rolą dżokera.
Fot. FotoPyK