Reklama

20-dniowy dramat, którym żyła cała Polska. Górnik – City raz jeszcze

redakcja

Autor:redakcja

24 marca 2016, 10:54 • 3 min czytania 0 komentarzy

Rok po jedynym finale europejskiego pucharu z udziałem polskiej drużyny przyszedł czas na rewanż. Man City – Górnik raz jeszcze, tym razem w ćwierćfinale. Zainteresowanie było ogromne, bo to nie tylko potyczka z europejską marką, ale również z taką, z którą ma się poważnie na pieńku.

20-dniowy dramat, którym żyła cała Polska. Górnik – City raz jeszcze

Pierwszy mecz: Zabrze. Upiorny mróz nie zraził kibiców, po bilety zgłosiło się dwieście tysięcy osób. Na trybunach Stadionu Śląskiego zasiadło ostatecznie osiemdziesiąt tysięcy (choć niektóre relacje mówią o ponad stu tysiącach), ale tego dnia Górnikowi zapełniłby każdy stadion świata. Anglicy wiedzieli co ich czeka: o pomoc jak sobie poradzić z grą w arktycznych warunkach poprosili rywala zza miedzy, Manchester United. Ci nie szczędzili rad przed starciem z Polakami – zarówno tych w kwestii przygotowania, jak i taktyki. Anglicy przywieźli własne jedzenie obawiając się, że zostaną potraktowani, by tak rzec, mało gościnnie. Takie historie zdarzały się w Europie, ale tutaj szybko zrezygnowano z własnego prowiantu: Lee, Young czy Corrigan szybko rozsmakowali się w polskiej kuchni.

Na boisku stoczyła się bitwa, z której Lubański, Kostka, Oślizło i inni wielcy Górnicy wyszli zwycięsko 2:0. Wydawało się, że to dostateczna zaliczka przed rewanżem, by utrzeć “The Citizens” nosa. Niestety koniec końców okazało się, że spartaczona okazja Szarzyńskiego na 3:0 okaże się ważniejsza niż się pierwotnie wydawało.

Bilety na rewanż rozgrywany 24 marca 1971 rozeszły się na pniu. Mecz Górnika w Anglii zmobilizował brytyjską polonię, która witała piłkarzy już na lotnisku, a potem kibicowała z trybun. W polskim obozie był entuzjazm i wiara, choć oczywiście bez lekceważenia rywala. Sen z powiek spędzała tylko kontuzja Lubańskiego, który ostatecznie zagrał, ale nie był w pełni sił.

Reklama

Znowu pogoda zafundowała szczególną scenerię. W Zabrzu rozegrano mecz ala mistrzostwa świata na Antarktydzie, tutaj lało jak z cebra. Polacy zresztą apelowali, by nie grać na fatalnej murawie, przełożyć spotkanie. Apele na nic się zdały, a na boisku Górnicy byli potraktowani bezpardonowo: w piątej minucie zejść z kontuzją musiał Wilczek, wkrótce atakowany bez piłki Latocha odniósł urazu, po którym musiał zostać odwieziony do szpitala. Sędzia nie reagował, a urazy dwóch kluczowych zawodników pokrzyżowały szyki Polakom, musiano zmienić plan.

Ze zrozumiałych przyczyn deszczowe warunki sprzyjały Anglikom, którzy byli do nich przyzwyczajeni, tak samo do zrytej murawy własnego stadionu. Eksperci dziś często wspominają: na zwykłym boisku City nie miałoby tego dnia szans odrobić strat. Nawet jednak tutaj wszystko mógł rozstrzygnąć Lubański, ale kolejny raz w ważnym dla nas meczu piłkę pewnie zmierzającą do bramki zatrzymała kałuża. Ostatecznie skończyło się na 2:0 i konieczności rozegrania trzeciego meczu: na neutralnym terenie w Kopenhadze.

Murawa w Kielcach przy tym jest równa jak lotnisko

Górnik przed trzecim starciem zażądał kontroli antydopingowej dla Anglików – obóz City potraktował to jako potwarz, chęć podgrzania atmosfery. Anglicy przyjeżdżali bez drugiego trenera, Allisona, którego zawieszono za, by tak rzec, zbyt szczodre rzucanie wyzwisk podczas ligowego meczu z WBA.

Niestety, choć warunki były wreszcie bardzo dobre, a w Kopenhadze nic nie przeszkadzało by grać dobry futbol, Górnik zagrał słabo. Po prostu – źle wszedł w mecz, gra się nie kleiła, choć City brakowało kontuzjowanych Booka i Summerbie. Dwudziestodniowy dramat, którym żyła cała Polska, skończył się bez happy endu – zasłużone 3:1 dla Manchesteru.

Reklama

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
6
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Komentarze

0 komentarzy

Loading...