Marek Saganowski to niewątpliwie wielki piłkarz z fantastyczną historią. Jest kilkukrotnym mistrzem Polski, członkiem „klubu 100”, 35-krotnym reprezentantem kraju oraz zawodnikiem, który zaliczył występy w Holandii, Niemczech, Portugalii, Francji, Anglii, Danii i Grecji. Z drugiej strony jego kariera w dużym stopniu została naznaczona błędami, bez których mógłby się jeszcze korzystniej zapisać w historii polskiej piłki. Co mamy na myśli?
Saganowski może służyć za przykład, jak nie zaczynać kariery (zbyt wczesny wyjazd, wypadek motocyklowy), jakich wyborów nie dokonywać w trakcie (sześć degradacji – z Southampton, Troyes, Vitorią Guimaraes, Orlenem i dwa razy z ŁKS-em) oraz jak nie kończyć. I na tym ostatnim chcemy się skupić, bo właśnie jesteśmy świadkami faktycznego końca kariery tego piłkarza. Kiedy po raz ostatni Saganowski znalazł się w kadrze meczowej? W grudniu. Ostatni raz na boisku? W listopadzie z Midtjylland. Ostatnie minuty w lidze? W październiku z Lechią. Ostatni gol w lidze? W sierpniu z Koroną. Ale w sierpniu 2014 roku…
Jeszcze w listopadzie, w rozmowie z Przeglądem Sportowym, Saganowski mówił, że nie jest zadowolony ze swojej roli w drużynie. Dziś musi być zadowolony jeszcze mniej, bo dla trenera Czerczesowa zdaje się nie istnieć. Na taki stan rzeczy wpływ miało wiele czynników, od zdrowotnych, po te stricte sportowe. Wydaje się też, że 37-letni Saganowski zwyczajnie nie pasuje do koncepcji rosyjskiego szkoleniowca, który preferuje grę wysokim pressingiem i oczekuje od swoich piłkarzy pracy przez pełne 90 minut. Inna sprawa, że Marek byłby idealnym zawodnikiem do takiej gry, ale jakieś dziesięć lat temu.
Problem w tym, że taki koniec raczej nie przystoi zawodnikowi tej klasy. Wieku nie da się oszukać, a Saganowski najwyraźniej przegapił najlepszy moment na odejście. Albo, co byłoby bliższe prawdy, on go tak naprawdę nigdy nie miał. Gdyby przed rokiem Legii udało się obronić mistrzostwo, być może dziś oglądalibyśmy Marka już w innej roli. Być może to właśnie chęć odejścia jako mistrz sprawia, że wciąż próbuje grać, przez co w jakiś sposób rozmienia się na drobne i zaciera świetny wizerunek, na który pracował latami.
Skoro jednak „Sagan” wciąż jest zawodowym piłkarzem, trzeba go rozliczać z ostatnich dokonań bez żadnej taryfy ulgowej. Trzeba głośno mówić, że w obecnej dyspozycji absolutnie nie jest to piłkarz na Legię. Że w tym sezonie w lidze rozegrał ledwie 93 minuty, a na bramkę w Ekstraklasie czeka już od przeszło półtora roku, co – jak na napastnika – jest wynikiem wręcz niespotykanym. Z kolei jedyny mecz ligowy, w którym oglądaliśmy Saganowskiego w tym sezonie w większym wymiarze (domowa porażka z Koroną 1:2), był w jego wykonaniu fatalny.
Wiosną Marek ani razu nie znalazł się chociażby w kadrze meczowej i niewiele wskazuje, by sytuacja miała się nagle zmienić. Widząc podejście Czerczesowa, trudno przypuszczać, by dał mu pograć nawet w rewanżowym meczu z Zawiszą, który z całą pewnością będzie formalnością. Tak naprawdę szansą Saganowskiego może być wyłącznie szybkie zapewnienie sobie tytułu przez Legię i coś w rodzaju meczu pożegnalnego. Znając jednak jego charakter, z pewnością obiecywał sobie po tym sezonie znacznie więcej.
Fot. FotoPyK