Reklama

„Tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić” – wersja zabrzańska

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

17 marca 2016, 18:40 • 3 min czytania 0 komentarzy

Tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić! Na pewno pamiętacie, kto i w jakim kontekście wypowiedział te słowa. Te czasy – przynajmniej według naszej wiedzy – już dawno za nami, ale jak się okazuje, stare hasło można spokojnie zaadaptować do dzisiejszej rzeczywistości. Na przykład do polityki transferowej Górnika Zabrze.

„Tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić” – wersja zabrzańska

Dobra, zabrzmiało to trochę zbyt szumnie, bowiem stwierdzenie „polityka transferowa” kojarzy się z jakimś szerszym planem, wizją czy logiką w działaniach. A w Zabrzu najwyraźniej zdecydowali, że na dłuższą metę sprawdzić się może taktyka „Świra” z końcówki spotkań – robią wszystko na chaos. Jak już wspomnieliśmy: właśnie uznali, że tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić… po nowych piłkarzy, którzy odegrają ważną rolę w walce o utrzymanie.

Tak, tak, dobrze widzicie. Gdy przeczytaliśmy o tym w dzisiejszym Przeglądzie Sportowym odruchowo sprawdziliśmy, czy przypadkiem nie dziś jest 1 kwietnia. Krótkie streszczenie – do Zabrza przyjechał jakiś Rumun, który kiedyś nieźle radził sobie w Rapidzie Bukareszt, ale od dwóch miesięcy jest bez klubu po tym, jak rozstał się, że Skodą Xanthi. Jego gra w Grecji dupy nie urywała – ale nieważne do Górnika i tak nie trafi. Jednak władze klubu się nie zniechęcają i dalej będą szukać gości, którzy z miejsca wniosą jakość!

Cóż, generalnie życzymy powodzenia. Jednak z kilku względów to podejście wydaje nam się bardzo dziwne.

Po pierwsze: zimą doszło przecież do niemalże kadrowej rewolucji w Górniku. Sprowadzono sześciu piłkarzy – wszystkich z myślą o pierwszym składzie! – i kilku się pozbyto. Wiadomo – sprowadzał ich jeszcze stary trener, ale umówmy się – Żurek ani nie ma pozycji, która pozwalałby mu stawiać żądania, ani nie daje gwarancji, że wybierze kogoś wartościowego.

Reklama

Po drugie: latem Ojrzyński też dokonał kilku zakupów, a ruchy wychodzące nie były wcale tak częste. W związku z tym, Górnik ma w tej chwili ponad 30 piłkarzy na kontraktach, na czym pewnie skorzysta drużyna rezerw, ale klubowa księgowa raczej tego nie pochwala.

Po trzecie: do końca sezonu zostało 10 spotkań. Zakładamy, że do soboty Górnik nikogo nie znajdzie, więc mówimy o poszukiwaniach w kontekście ledwie 9 meczów.

Po czwarte: tak się dziwnie złożyło, że w marcu zawodnicy, co do których można by mieć pewność, że z miejsca będą wzmocnieniem, z reguły mają podpisane kontrakty z innymi klubami.

Po piąte: tych, którzy jednak nie są związani umowami z kimś innym, możemy podzielić na dwie grupy: piłkarze będący w zasięgu finansowym Górnika i będący poza tym zasięgiem (Ronaldinho jest wolny, w tym jednym przypadku sami się dorzucimy). Nietrudno się domyślić, którzy mogliby uratować ligę dla Zabrza.

Parafrazując – to takie typowo zabrzańskie. Górnik przy zamkniętym okienku transferowym, wśród piłkarzy, których zimą nikt nie chciał, szuka jakichś kozaków, którzy absolutnie z marszu wciągną tę ligę nosem i – jak zakładamy – nie zrujnują do reszty budżetu. To chyba trochę jakby szukać kandydatki na dobrą żonę w burdelu. Pewnie jakieś szanse na znalezienie są, ale minimalne. Ostatni raz taką desperację widzieliśmy chyba wtedy, gdy dogorywała Odra Wodzisław. Ale tam przynajmniej szybciej się za to zabrali.

Ale najważniejsze jest w tym to, że Górnik na papierze ma kadrę, która spokojnie powinna walczyć o najlepszą ósemkę. Nie przekonacie nas, że jest inaczej. Tak więc panowie, radzimy odłożyć słuchawki i po prostu wziąć się do roboty.

Reklama

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...