„Moralność pani Dulskiej” – podobno dzisiaj prawie nikt nie czyta książek, więc możecie tego nie kojarzyć. Ot, taki dramacik o obłudzie, w sam raz pasujący do naszej piłki. Aniela Dulska – główna bohaterka – dzisiaj siedzi na każdej trybunie, w każdym klubie, a zaraz też skomentuje ten tekst. Tak, tak, drogi czytelniku – i ty jesteś Dulską, tylko wolisz o tym nie myśleć.
Dulska wychodzi z założenia, że nieważnym jest, co tak naprawdę dzieje się w jej domu, oby tylko ludzie się nie poznali prawdy, bo to źle wpłynie na reputację. A jeśli już prawdę znają – to żeby chociaż nie gadali. Wizerunek ponad wszystko, nawet jeśli zbudowany na kicie. W sumie wszyscy czujemy się trochę lepiej ze świadomością, że może idealni nie jesteśmy, ale przynajmniej inni o tym nie wiedzą. Stare to jak świat.
Pewnie już wiecie, do czego zmierzam – do szaleńczej obrony klubu, któremu kibicujecie, kiedy tylko się zbłaźni lub wręcz zacznie się błaźnić taśmowo. Wtedy na stronach prowadzonych przez kibiców dla kibiców – czyli w salonie, we własnym domu – zawzięcie dyskutujecie, obrażacie pracowników, kpicie, żądacie głów, używacie takich słów jak „wstyd” czy „hańba”. Tam jesteście czarnowidzami, kreślicie najgorsze scenariusze, nie kryjecie swojego zażenowania i spodziewacie się, że będzie wam towarzyszyć jeszcze długo. Jesteście zdruzgotani, zniesmaczeni, rozczarowani i czasami tak nerwowi, że puszczają wszelkie hamulce. Chcielibyście kogoś rozszarpać.
Ale najgorzej mają dziennikarze, bo oni są jak ci sąsiedzi Dulskiej, którzy mogą poznać prawdę i rozpowszechnić wśród znajomych. Dlatego spotykają się z agresją, są ofukiwani, wyszydzani, pomawiani.
– U nas w klubie wszystko stoi na głowie – mówi Dulska.
– U nich w klubie wszystko stoi na głowie – potwierdza dziennikarz.
– Ty, co ty pierdolisz? W łeb chcesz dostać, sprzedajny pismaku? Zachowaj odrobinę obiektywizmu, marna gnido – wrzeszczy Dulska.
Ma to swój urok – to wszak pasja, pewien rodzaj opętania, na szczęście niezbyt groźny. Dziennikarz to tylko obcy facio o niejasnych intencjach, a klub to miłość, nawet jeśli coraz częściej w związku pojawiają się trudne chwile. Szanuję ludzi zakochanych po uszy, na zabój, więc jakoś szczególnie mi nie przeszkadza, gdy ktoś ze mnie czy z innych dziennikarzy robi płatnych, podłych prowokatorów. Owszem, dostrzegam ewidentną hipokryzję, dulszczyznę, ale wiem, że to po prostu gorąca krew i ogólne rozdrażnienie.
Dzisiaj miotają inwektywami kibice Wisły, wcześniej Śląska, kiedyś Legii, jeszcze wcześniej Polonii, Cracovii czy Widzewa. I tak to się kręci, raz erupcja następuje na południu kraju, raz w centrum, raz na północy, a wszystko zależy nie od sprzedajnych pismaków, lecz od niekompetentnych działaczy. Z jakiegoś powodu kibice – i to dość powszechnie – twierdzą, że uporczywe złe pisanie o klubie mu szkodzi. Jeden tekst zaakceptuję, przy czwartym są wściekli. Mam zupełnie inne zdanie – to dawka ozdrowieńczej prawdy. Podana raz – nie poskutkuje. Musi być podawana do skutku, przy czym skutek może być osiągnięty za dwa dni, za tydzień, za miesiąc, albo za rok (ewentualnie w ogóle). Kiedy więc kibice Wisły – bo oni teraz są najaktywniejsi – krzyczą „już wystarczy, ile można?” to może we własnym mniemaniu apelują o litość czy zdrowy rozsądek, ale tak naprawdę przerywają kurację. „Prawda was wyzwoli” – powiedział Jezus (bohater innej książki, „Biblii”, mogliście coś słyszeć).
Dużym problemem mediów jest skakanie z kwiatka na kwiatek, porzucanie tematów, gdy się wyklikają. A jeśli całe to klepanie w klawiaturę ma mieć sens, trzeba jechać do oporu, do końca. Jeśli w jakimkolwiek klubie dzieje się bardzo źle – trzeba o tym pisać cały czas, konsekwentnie i z przytupem, żeby dać do myślenia, popchnąć do reform, nawet jeśli miałyby to być reformy dla świętego spokoju. Ja wiem, że z reguły w takich momentach pojawia się syndrom oblężonej twierdzy, ale to nieistotne – wszelką patologię należy wytykać palcami.
Niektórzy kibice niechcący szkodzą klubom znacznie bardziej niż nadaktywni dziennikarze. Kibice przyzwyczajają się do bylejakości, albo uważają, że w imię czegoś (czego? reputacji? spokoju?) należy ją zaakceptować. Nie chcą walczyć z przyczyną, tylko ze skutkiem, w myśl zasady – jak masz gorączkę to zbij termometr. Teksty wymierzone w to, co w klubie nie działa lub działa źle, traktują jako bezpardonowy atak z obcego terytorium, a w takich momentach trzeba zewrzeć szyki. Biorą w opiekę ludzi, których bronić nie warto – takich, których sami powinni atakować, jeśli naprawdę życzą klubowi dobrze. Jednak emocje biorą górę nad rozsądkiem.
Czy gdyby klub X miał mądrych działaczy zamiast głupich, to byłoby lepiej czy gorzej? Gdy dziennikarz donosi, że głupi działacze są głupi i trzeba ich zmienić, to pomaga czy szkodzi? Czy jednorazowe wytknięcie błędu jest skuteczniejsze od wytykania dzień w dzień, czy mniej skuteczne? Czy osoba tuszująca problemy działa na plus czy na minus? Czy do głupoty należy się przyzwyczaić i w końcu machnąć ręką, czy nie?
To są dość proste pytania. Kochani Dulscy, możecie mi na nie odpowiedzieć w komentarzach.
* * *
Wczoraj miałem zabawne spotkanie w wydawnictwie. Przyszła miła dziewczyna, która chciała ustalić strategię promocji książki.
– Chcemy cię posłać w kilka miejsc spoza piłki nożnej. Wiesz, na przykład do „Faktów po Faktach”.
– Hmm, wiesz… To może się nie udać. Zdarzyło mi się napisać kilka negatywnych tekstów o tym programie.
– No dobrze, spoko. Ale możemy gdzie indziej, na przykład do śniadaniówki, do Jarka Kuźniara.
– No, jakby ci to powiedzieć… To raczej nie jest najlepszy pomysł. Obawiam się, że się nie lubimy.
– OK, nie ma problemu. „Gazeta Wyborcza”?
– (znaczący uśmiech)
– Yhm. Na pewno warto byłoby spróbować umieścić cię w „Drugim śniadaniu mistrzów”, znamy Marcina Mellera bardzo dobrze.
– Wiesz, trochę go obraziłem, jak nakłamał o kibicach Lecha Poznań. Może go jeszcze trzymać.
– Aha… A z tych piłkarskich? „Cafe Futbol”?
– Wiesz co, może przedyskutujmy to mailowo. Prześlij listę, a ja poskreślam.
Dziewczyna chyba jeszcze nie wie, jak trudne zadanie ją czeka.
A książkę – przypominam – można kupić TUTAJ. Ja się nie znam, ale dwie osoby przeczytały i mówią, że ujdzie i kiedyś nawet czytali gorszą.