Reklama

Czuję pustkę i rozgoryczenie. Byłem gotów pracować za darmo

redakcja

Autor:redakcja

11 marca 2016, 08:58 • 16 min czytania 0 komentarzy

– Leków nie biorę, ale czuję się podle. Jestem ogromnie zawiedziony, bo pracowało mi się rewelacyjnie. Nie mogę znaleźć dla siebie miejsca. Wstaję rano i zamiast jechać do pracy czuję pustkę. To taka samotność – opowiada Dariusz Dźwigała, do niedawna trener Dolcanu Ząbki, który właśnie zniknął z piłkarskiej mapy Polski. Jak poradzić sobie z taką sytuacją? Dlaczego akurat z Ząbek wypłynęło sporo niezłych piłkarzy? W jaki sposób walczono o utrzymanie klubu przy życiu? I wreszcie – dlaczego polskie kluby zaniedbują skauting w niższych ligach, a młodym zawodnikom potrzebny jest menedżer?

Czuję pustkę i rozgoryczenie. Byłem gotów pracować za darmo

Ten wywiad będzie jeszcze w piątek aktualny?

A dlaczego nie?

Karuzela trenerska się kręci, zwłaszcza w Górniku.

Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Doszła do mnie informacja, że Jan Żurek pozostał trenerem Górnika Zabrze, więc tematu nie ma.

Reklama

A był?

Był telefon z zapytaniem, czy byłbym zainteresowany, ale wśród kandydatów był jeszcze Kaziu Moskal i ktoś jeszcze.

Czuje się pan rozczarowany?

Nauczyłem się, żeby nie robić sobie nadziei. Znam swoją wartość, ale nie nastawiałem się, że już teraz koniecznie muszę wskoczyć do Ekstraklasy.

To chyba jednak ten moment, kiedy wypadałoby sprawdzić swoje umiejętności na najwyższym poziomie.

Zgadza się.

Reklama

Pierwsza liga się przejadła?

Absolutnie nie. Jeżeli dostałbym propozycję od pierwszoligowca aspirującego do awansu, to jak najbardziej byłbym zainteresowany. W zrobieniu większej kariery piłkarskiej przeszkodził mi brak menedżera, ale dziś też nie reprezentuje mnie żaden agent, nie wydzwaniam też po prezesach klubów. Dzięki uporowi moja praca – powoli, bo powoli – ale zaczyna być doceniana.

Brał pan leki uspokajające po Dolcanie jak prezes Jerzy Szczęsny?

Leków nie biorę, ale czuję się podle. Jestem ogromnie zawiedziony, bo pracowało mi się tam rewelacyjnie. Taki mam charakter, że szybko utożsamiam się z miejscem pracy i błyskawicznie przywiązuję do ludzi. Dyrektora Szczęsnego, kierownika drużyny Adama Wsoła czy Darka Dudkiewicza znam pół życia i wiem, ile ich teraz to kosztuje. Nawet nie wiem, jak to nazwać: Zawód? Rozgoryczenie? Żal? Smutek? Pomimo sześciu punktów straty – nie boję się tego mówić – byliśmy jednym z głównych kandydatów do awansu. Widziałem, jak wyglądały nasze mecze z murowanymi faworytami jak Arka czy Wisła Płock. Mieliśmy też dobry terminarz – trzy mecze u siebie, a zespoły z czołówki grały między sobą. Różnica punktowa mogła się zniwelować. To już jednak historia.

Gdybyście awansowali do Ekstraklasy, klub by przetrwał?

Przy pieniądzach z praw telewizyjnych i mądrym działaniu władz, z którego Dolcan przez lata słynął, myślę że tak. Nie tworzyliśmy kominów płacowych, ale wielu zawodników chciało u nas grać, bo Dolcan był wiarygodny. Przejrzysta sytuacja. Przy takim zarządzaniu nie byłoby problemu utrzymać się organizacyjnie w Ekstraklasie. Na tym zresztą opieraliśmy nadzieję. Sam byłem w stanie zrezygnować z pensji, żeby dać sobie szansę walki o awans.

Pracowałby pan pół roku za darmo?

Oczywiście. Od początku zadeklarowałem, że zostanę do samego końca i będę próbował ratować klub. Tak też postąpiłem.

Można jednak po drodze stracić motywację.

Przez trzy miesiące nie dostawaliśmy wynagrodzenia, ale widziałem, że każdemu zawodnikowi zależało na pozostaniu w Dolcanie. Sami deklarowali, że są skłonni zmniejszyć pensje. Dlatego jestem tak bardzo rozgoryczony, że się nie udało.

ZABKI 03.12.2015 MECZ 19. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: DOLCAN ZABKI - MIEDZ LEGNICA 3:4 DARIUSZ DZWIGALA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Podniósł się pan już psychicznie?

Nie mogę znaleźć dla siebie miejsca. Wstaję rano i zamiast jechać do pracy czuję pustkę. To taka samotność.

Sam pan też uczestniczył w szukaniu inwestora, prawda?

Prawda. Rozmawiałem z kolegami, którzy mogliby w jakimś stopniu pomóc. Szukałem różnych wyjść.

Wszyscy odmawiali?

Nie uczestniczyłem we wszystkich rozmowach, ale chylę czoła przed władzami, że szukały rozwiązań i nie chciały składać deklaracji bez pokrycia. Można coś obiecywać, a potem się nie wywiązać. Widocznie nie było środków na dalsze funkcjonowanie.

Kiedy poczuł pan, że Dolcan ostatecznie upadnie i wszelkie możliwości zostały wyczerpane?

Z każdym kolejnym dniem czułem to coraz bardziej. Dwa-trzy razy było blisko porozumienia z inwestorem. Dostawaliśmy sygnały, że zostały jedynie szczegóły. Nagle następnego dnia wszystko się zmieniało. Straciłem prawie całą nadzieję, gdy dyrektor wszedł z burmistrzami do szatni i zakomunikował, że Dolcan zostaje wycofany z rozgrywek.

Po treningu?

W ostatnim tygodniu już praktycznie nie trenowaliśmy. To był zwariowany czas. Spotykaliśmy się w klubie z myślą o treningu, a zawsze trzeba było czekać na ewentualną finalizację rozmów dyrektora z inwestorem. Każdy dzień przynosił kolejne ubytki personalne. Nigdy nie miałem pretensji do zawodników, że chcieli zabezpieczyć swoją przyszłość. Początkowo mieliśmy informację, że do końca stycznia wszystko będzie wiadomo. Potem z każdym dniem, czasu było coraz mniej, okienko się kończyło i zawodnicy szukali alternatyw. Nawet ostatniego dnia szukaliśmy jednak jakichś rozwiązań.

To znaczy?

Prosiliśmy, żeby jeszcze się nie poddawać. Żeby dać szansę. Że może za miesiąc ktoś się znajdzie. Piłkarze deklarowali, że poczekają dłużej na wynagrodzenie. Liczyliśmy, że ktoś się znajdzie.

Jest pan w kontakcie z Jerzym Szczęsnym?

Rozmawialiśmy przed godziną i widzieliśmy się w zeszłym tygodniu. Wygląda na przybitego, teraz nie jest tą samą osobą, która tętniła życiem i ciągle miała nowe pomysły. Strasznie to przeżył, ale to przecież nie jego wina. Widziałem, jak mu zależy, jak się godził na kolejne ustępstwa. Można sobie wyobrazić jak się może czuć człowiek, który poświęcił Dolcanowi ponad dwadzieścia lat. Pan Listkiewicz powiedział w wywiadzie, że to takie uczucie, jakby odeszło dziecko. Coś w tym jest.

Piłkarze pewnie też to ciężko przeżyli.

Na szczęście większość znalazła nowe kluby. Wielu trafiło do Ekstraklasy, kilku do pierwszej ligi, kilku niżej.

Kto najlepiej rokował z tego Dolcanu? Igor Sapała?

Wzięliśmy go z czwartoligowej Bzury Chodaków. Nikt wcześniej nie chciał dać mu szansy. My daliśmy i on ją wykorzystał. Od kiedy wskoczył do składu, już nie wypuścił miejsca. I grał nie dlatego, że był młodzieżowcem, tylko po prostu był potrzebny. Ogromny talent. Było mi jednak łatwiej, bo znałem Igora od dziecka. Gdy trener Chrobak zakładał jego rocznik w Polonii, chłopak miał siedem lat. Fizycznie był bardzo słaby, ale przewyższał innych intelektem piłkarskim, a potem – dzięki współpracy z Michałem Garnysem – znacząco się wzmocnił. Dostał propozycję z Piasta, ale wiem, że rozmawiał między innymi z Jagiellonią, a zainteresowanie wyrażało Zagłębie, Łęczna i Podbeskidzie. To wszystko po półrocznej przygodzie z pierwszą ligą.

Ostatnio warto w niej łowić. Piesio, Janus, Góralski, Czerwiński. Jest masa przykładów zawodników, którzy nie mieli problemu z przeskokiem.

Długo trzeba było czekać, żeby Piesio trafił do Ekstraklasy. Dziś jest jednym z lepszych w swoim zespole. Góralski podobnie. Sapała natomiast dostał powołanie do kadry U-20 od trenera Stępińskiego na mecz z Włochami.

Ekstraklasowe kluby mają słabych obserwatorów, że same nie potrafią wyłapywać tych chłopaków w niższych ligach?

To duży problem naszego futbolu. W największych klubach europejskich dyrektorami sportowymi są byli piłkarze, którzy angażują dobrych skautów, znających się na rzeczy. Takich co nie tylko zauważą, że zawodnik dobrze kopnie, ale widzą też inne aspekty jak np. reakcja po stracie piłki, spojrzenie kątem oka, czy branie odpowiedzialności. Mnie i innym byłym zawodnikom jest łatwiej dostrzec takie niuanse. Tym bardziej, że sam grałem na pozycji środkowego pomocnika.

Więc musiał pan mieć oczy dookoła głowy.

Bardzo dobrze czułem się w małej grze i dziś jestem to w stanie ocenić u innych. Albo to masz, albo nie. W Polsce w grupach młodzieżowych selekcja jest ukierunkowana przede wszystkim na warunki fizyczne zamiast na wyszkolenie techniczne. Jest za duża presja wyniku, bramkarz zamiast grać nogami i próbować budować akcję od tyłu, woli wybijać. W Hiszpanii nie patrzą na warunki fizyczne, tylko kładą nacisk na umiejętności czysto piłkarskie.

Mówi się o tym od lat i co?

Boimy się stracić pracę. Natychmiast musi być wynik, nie potrafimy cierpliwie czekać na efekty szkolenia. Przykładem technicznych zawodników, którzy mimo gorszych warunków fizycznych świetnie sobie radzą, jest Nalepa z Arki. Niski, a ma to coś. Ostatnio został wybrany najlepszym piłkarzem pierwszej ligi przez tygodnik „Piłka Nożna”. Takich zawodników jest wielu, tylko trzeba im zaufać.

PRUSZKOW 01.08.2015 MECZ 1. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: POGON SIEDLCE - DOLCAN ZABKI 0:4 DARIUSZ DZWIGALA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

W ilu drużynach z niższych lig – bo domyślam się, że często jeździ pan na takie mecze – można znaleźć kogoś gotowego do Ekstraklasy?

W wielu zespołach jest ktoś taki! Trzeba jeździć i obserwować.

Pan preferuje grę bez klasycznych skrzydłowych, która właśnie w Hiszpanii, o której często pan mówi, staje się wyjątkowo modna.

W Dolcanie każdy był odpowiedzialny za piłkę. Nikt nie mógł się prześlizgnąć bez odpowiedzialności za budowanie akcji. Wolałem postawić środkowego pomocnika Sawalę w obronie, bo nie panikuje pod presją przeciwnika i mógł pomóc w budowaniu ataku pozycyjnego. Większość akcji zaczynała się od bramkarza. Mateusz Kryczka, miał zadanie rozgrywać od tyłu nawet kosztem straty piłki. Wiele akcji bramkowych kończyło się od ryzykownego zagrania pomiędzy strefy. Tak zyskiwaliśmy teren. Wie pan, tym się różnimy od świata, że biegamy podobną liczbę kilometrów, ale po odbiorze nie potrafimy dłużej utrzymać piłki. Na Zachodzie odpowiedzialny za grę jest każdy i u nas powinno być podobnie. To ułamki sekund, które decydują, czy masz czas na ostatnie podanie, czy musisz znów budować od tyłu. Detaliki decydujące, czy wygrywasz mecz. A propos bocznych pomocników, u nas siódemka i jedenastka schodzą do małej gry w środku i robią korytarze dla ofensywnie grających bocznych obrońców. Kądzior i Feruga – nominalnie typowe dziesiątki – byli u nas bocznymi pomocnikami.

Nie jest tak, że na im wyższym poziomie rozgrywkowym grasz, tym łatwiej wdrażać taki system?

Na pewno tak jest, bo w wyższej lidze piłkarze mają wyższe umiejętności. Czasem sprawdzam posiadanie  piłki w meczach Ekstraklasy i widzę, że większość czasu grają na swojej połowie, a chodzi o to, żeby przenieść ciężar gry na połowę przeciwnika. Kolejna sprawa, na którą jestem uczulony – prostopadłe podania. Wręcz wymuszałem to na zawodnikach! „Próbujcie, nie wybierajcie najprostszych rozwiązań!”. Tak grają najlepsi! Zdejmowaliśmy z każdego zawodnika Dolcanu presję po stracie piłki. Nigdy nie krzyczałem za to, że ktoś stracił podejmując ryzyko.

To wszystko ładnie brzmi i jest łatwe do wdrożenia, jeśli ma się odpowiednich zawodników. A jeżeli przejąłby pan drużynę toporną, to też wymagałby konsekwentnie takiej gry?

Próbowałbym. Często problemem jest strategia klubu. Czy w Barcelonie będzie pracował Luis Enrique, czy  Cruyff, styl pozostanie taki sam. Wyobraźmy sobie sytuację – Dźwigała pracuje w Dolcanie, dobiera zawodników pod kątem gry krótkimi podaniami, ale nie ma wyniku, więc dziękują mu za pracę. Normalne. I bierzemy trenera o innej charakterystyce, który woli grać dłuższym podaniem lub z kontry. Ten odsuwa zawodników, których ściągnął Dźwigała, wymienia dziesięciu, bierze kolejnych pod swoją wizję. Nie daje to jednak efektu, znów wracamy do pierwszego wariantu i znów bierzemy kogoś podobnego do Dźwigały. Kluby nie mają ciągłości. Za dużo jest popadania ze skrajności w skrajność.

Pytanie, czy jakikolwiek polski klub ma tę ciągłość.

Dlatego mówię, że w klubach potrzebne są ikony na stanowiskach do spraw sportowych, które zostałyby obdarzone zaufaniem władz. Dobierałby taki dyrektor trenera odpowiadającego do wizji klubu, ustalałby z nim strategię. Nie wyjdzie? W porządku, może nie wyjść, ale kolejny zatrudniony trener miałby to samo zadanie. Zawodnik się nie sprawdził? To weźmy kogoś zbliżonego. Pojedyncze korekty, a nie wymiana całego zespołu. Tak właśnie było w Arce. Po moim odejściu pracę kontynuował Grzesiek Niciński. Nie było wywrotowych zmian.

Tam zawodnicy otwarcie się za panem wstawili i apelowali do władz, by pana zostawiły.

I to nawet zawodnicy drugiego planu, którzy nie zawsze mieli miejsce w podstawowym składzie. Tym bardziej to cieszy, bo teoretycznie mogłem mieć u nich niższe notowania. Jednak uważam, że jak się ma do zawodników zaufanie i jest się przekonanym co do słuszności obranej drogi, to trzeba być konsekwentnym. Niestety, w obliczu porażki niektórzy nie wytrzymują presji i próbują coś zmienić. Takie nerwowe ruchy często kończą się źle. Ja staram się być wytrwały, bo wiem, że jak jest dobra praca, to sukcesy są tylko kwestią czasu.  W Arce kierunek był dobry, brakowało jednak zdrowego Pawła Abbotta czy Marcusa da Silvy, którzy dziś ciągną ten wózek.

Ma pan duży żal o tę Arkę, tym bardziej widząc, że zmierzają do Eksraklasy?

Czuję się trochę zawiedziony, bo nie dostałem drugiej szansy. Może to dlatego, że byłem z zewnątrz? Grzesiek Niciński też miał trudny moment, tez już mówiono, że trzeba zmienić trenera, ale na szczęście przeczekano naciski. Zabrakło mi również trochę szczęścia. Otrzymałem ultimatum przed meczem z Chojniczanką. W pierwszej połowie dobrze graliśmy, ale Nalepa został wyrzucony w 47. minucie za drugą żółtą kartkę. Sędzia się pomylił, bo faulował Łukasiewicz. Prowadziliśmy 1:0, ale w 90. minucie straciliśmy bramkę z rzutu wolnego z 30 metrów.  Lojalnie zachował się dyrektor Boguszewicz, człowiek związany z Arką, który był za moim pozostaniem. Gdy mi podziękowano, sam się podał do dymisji. Postąpił honorowo, z klasą i od razu widać, że to człowiek starej daty z charakterem.

Dlaczego akurat z Dolcanu ostatnio wypłynęło tak wielu niezłych piłkarzy? Piątkowski, Zjawiński, Piesio…

Bo Dolcan był dobrze budowany, już od czasu trenera Podolińskiego. Chcieliśmy grać w piłkę. Dobrych zawodników mieliśmy więcej, tylko wystarczyło ich trochę ukierunkować, naprowadzić. Powiedziałem kiedyś Damianowi Jakubikowi, żeby nie wybijał, to ktoś go wreszcie doceni. Po czasie trafił do Łęcznej i przyznał mi rację. Kądzior nie gra dziś w Ekstraklasie tylko dlatego, że do końca chciał zostać w Dolcanie. Czuł, że się rozwija. Miał propozycję z Górnika Łęczna, Arki i Wisły Płock, ale liczył, że klub będzie funkcjonował. Wylądował w Wigrach Suwałki. Szkoda, bo to chłopak gotowy na Ekstraklasę. Martwi mnie Olek Jagiełło, któremu ktoś wyrobił w Polsce złą opinię i kluby – nie wiem dlaczego – boją się go zatrudniać. Świetne wyszkolony, ale potrzebuje trenera ojca. Klasyczny spryciarz.

Teraz jedzie na testy do Anglii. Nietypowy kierunek.

O Radku Majewskim też wszyscy mówili, że sobie nie poradzi. Trafił na trenera, który doceniał umiejętności czysto piłkarskie i został.

A zupełnie z innej beczki – jak się pracowało z Marcinem Krzywickim?

Przyszedł do nas nieprzygotowany motorycznie i potrzebowaliśmy dwóch miesięcy, żeby jego formę odbudować. Spokojnie dałby radę w Ekstraklasie, ale trzeba wiedzieć jak do niego trafić. Czasem wyłączał się podczas grania. Myślami był gdzie indziej – to jego mankament. Ostatnio jednak powiedział w którymś wywiadzie, że trafił na trenera, który konsekwentnie zwracał mu uwagę, by szedł do pressingu.  Zwracaliśmy uwagę, żeby nie schodził ze światła bramki i że nie każde dośrodkowanie musi kończyć na siłę, by urwać siatkę. Podpowiadaliśmy, żeby szukał uderzenia kierunkowego. To jednak wszystko do poprawienia, Marcin to naprawdę dobry chłopak.

PRUSZKOW 01.08.2015 MECZ 1. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: POGON SIEDLCE - DOLCAN ZABKI 0:4 DARIUSZ DZWIGALA SZYMON MATUSZEK RAFAL ZEMBROWSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Odrzucił pan kiedyś jakąś ofertę z Ekstraklasy?

Nie miałem takiej. Wiem jednak, że to moje miejsce. Tomek Hajto mawia, że piłka się obroni i liczę, że tak samo będzie z moją pracą. Spójrzmy na Piotrka Stokowca – poszedł do Zagłębia, skończyło się degradacją, ale władze mu ufały i poprzez konsekwentną pracę Zagłębie naprawdę miło się dziś ogląda.

Za moment zaczną też pewnie zarabiać na transferach.

I tak to powinno funkcjonować!

A nie boi się pan, że może trafić do klubu, który działa na prowizorycznych warunkach, właśnie bez tej wizji?

W Ekstraklasie kluby poniżej pewnego poziomu nie schodzą. Już nie ma kolosów na glinianych nogach. Co prawda świat nam uciekł, ale reprezentacja pokazuje, że można go gonić. Kluczem jest wytrwałość i konsekwencja w realizacji planu. Trener Nawałka ma swoją koncepcję i okazało się, że warto jego zamysłowi zaufać.

Nie zazdrości pan paru kolegom po fachu, którzy dostali szansę w dużo młodszym wieku? Albo tuż po karierze, albo wskoczyli do jadącego tramwaju najpierw jako asystenci?

Michał Probierz, Piotrek Stokowiec, Artur Skowronek… Widocznie ci trenerzy w odpowiednim czasie wywarli lepsze wrażenie na decydentach ode mnie i im zaufano. Z drugiej strony ja mam teraz dodatkowy atut, że przeszedłem wszystkie szczeble. To też pewien kapitał. Można mi wytknąć niepowodzenie w Arce, ale nie ma trenera, któremu wszędzie poszło.

Więcej niepowodzeń może pan sobie wytykać, jeśli chodzi o karierę. Tu chyba jest spory brak satysfakcji.

Ogromny! Jestem wręcz na siebie zły, że bałem się zaufać menedżerom.

Ktoś pana oszukał?

Nie. Po prostu bałem się podpisać z kimś kontrakt. Nie wiem dlaczego. Wydawało mi się, że oddam swój los w czyjeś ręce i będę od tej osoby zależny. Za granicą się nie przebiłem, bo zabrakło mi mądrości i zawziętości. Kiedy człowiek jest młody, to nie zdaje sobie sprawy, że trzeba działać dziś, tu i teraz. Chcesz więcej, to należy przepychać się łokciami. Byłem za mało samolubny.

Poza Diyarbakirsporem zaliczył pan dwa kompletnie absurdalne wyjazdy – do Chin i Izraela.

Do Chin zostałem wysłany razem z Sylwkiem Czereszewskim. On pojechał do jednego klubu, ja do drugiego. Przygoda z chińską piłką trwała kilka dni. Po przybyciu do klubu brałem udział w sparingu – derbach regionu, choć miasta dzieliło 500 kilometrów – a potem… kompletnie o mnie zapomniano. Chiński opiekun, z którym początkowo miałem dobry kontakt, po zameldowaniu mnie w hotelu zapadł się pod ziemię, a menedżer nie odbierał telefonu. To w sumie dość przykra historia, choć z perspektywy czasu wydaje się śmieszna. Taki surwiwal, szkoła przetrwania – wysyłają cię do Chongqing w Chinach, do klubu, który za bardzo na ciebie nie czeka, bez znajomości języka i spróbuj sam nawiązać współpracę z klubem, a potem załatw sobie bilet i wróć do Warszawy. Przypominam że to były czasy, gdy nie można było wszystkiego załatwić przez internet.

A Izrael?

Po spadku z Polonią dostałem propozycję z Hapoela Kfar Saba. Naszym klubem zarządzał świętej pamięci Marek Wielgus. Wysłał mnie do Izraela, pieniądze za transfer miały być przelane w kilku transzach. Niestety zanim zapłacono za moje wypożyczenie, poseł Wielgus zginął w katastrofie lotniczej. Dyrektorem sportowym Polonii był pan Dmoszyński i dostałem nakaz powrotu. W Izraelu byłem pół roku, ale nie uważam pobytu tam za czas stracony. Ciężko trenowałem i dostawałem szansę grania, jednak z przyczyn pozasportowych trzeba było wracać. Po powrocie do Polonii trenerem był Stefan Majewski, który niestety nie widział możliwości współpracy ze mną, bo przyłapał mnie na grze w szóstkach. Wykupiłem więc sam swoją kartę i poszedłem do Hetmana Zamość.

Totalny absurd.

Wcale nie byłem gorzej wyszkolony od zawodników, którzy zrobili reprezentacyjną karierę. Głowa i charakter mi przeszkodziły w osiągnięciu sukcesu. Boję się, żeby mój syn Adam nie poszedł w moje ślady.

No właśnie – co się z nim stało? Przecież do Ekstraklasy wprowadził się bardzo fajnie. 

Oczywiście moja opinia może wydawać się niewiarygodna, bo Adam jest nie tylko moim synem, ale też wychowankiem. To ja go szkoliłem od najmłodszych lat i nie mogę właśnie tego zrozumieć, co się dzieje. Trzeba by się spytać jego trenerów, o co chodzi, bo ja uważam, że w tym roczniku to jeden z najlepiej wyszkolonych piłkarzy w Polsce. Sam nie bałbym się na niego postawić.

Kluczowe pytanie – na jakiej pozycji?

I to jest właśnie duży problem. Przypisuje mu się obronę, bo Tomek Hajto w wieku 16 lat wystawił go na pozycji środkowego obrońcy i – choć popełniał typowe błędy w ustawieniu – to jednak sobie dobrze poradził. Teraz Adamowi przeszkadzało to, że nie ma sprecyzowanej pozycji. W Lechii widzą go jako ósemkę.

A to jego miejsce na boisku?

Poradzi sobie wszędzie na środku pola. Jako dziesiątka u trenera Kolatora strzelił 22 bramki. Ma to, czego ja nie miałem. Ja byłem niski, miałem jedną nogę i nie potrafiłem grać głową, a on ma nosa, jest dobry przy stałych fragmentach i gra obiema nogami. Czasem go gubi mała gra, bo za dużo próbuje. Nie chciałbym go jednak klasyfikować na jednej pozycji, bo w moim systemie szóstka, ósemka i dziesiątka spełniają podobne role – każdy ma grać w piłkę. Sprawdziłby się też w ataku, ale to już zależy, jakiej kto dziewiątki potrzebuje. Lechia sprzedała Vranjesa i Borysiuka, więc ściągnęli go do rywalizacji, ale krew mnie zalewa, że taki talent się marnuje.

To prawda, że kiedy był pan trenerem Arki, a on zawodnikiem Lechii, to mieszkaliście w jednym mieszkaniu?

Wychowałem się w wielodzietnej rodzinie i sam taką założyłem. Ogólnie prowadziliśmy otwarty dom i Adam od najmłodszych lat jest do tego przyzwyczajony. Tak, mieszkaliśmy razem, ale nie widzę w tym nic dziwnego, tym bardziej, ze miał wtedy niespełna 18 lat. Poza tym ja nie lubię samotności. Uwielbiam, jak w domu coś się dzieje.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Hiszpania

Ancelotti będzie eksperymentować? “Valverde na prawej obronie? To jedna z opcji”

Patryk Stec
0
Ancelotti będzie eksperymentować? “Valverde na prawej obronie? To jedna z opcji”

Weszło

Ekstraklasa

Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”

Jakub Radomski
30
Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”
Piłka nożna

Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Szymon Janczyk
104
Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...