– Od półtora roku wiedzieliśmy, że tata jest chory. Miał złośliwego raka płuc, który później przerzucił się na wątrobę. Ale tata cały czas walczył, a my walczyliśmy razem z nim. Wierzyliśmy, że pożyje z nami jeszcze parę lat. Każdą wolną chwilę, jaką miałem, spędzaliśmy wspólnie. Trzy dni przed play-off w poprzednim sezonie dostałem telefon od mamy, że tata miał zawał. Od razu zarezerwowałem bilety do Polski, nawet nie pytałem o zgodę trenera – dowiedział się potem. „Rodzina na pierwszym miejscu” – powiedział potem. Tata na miejscu już się czuł lepiej, kazał mi wracać na dwumecz z Norwich. Dlatego, wierz mi, było ciężko – mówi w rozmowie z Weszło Bartosz Białkowski, który po śmierci ojca i utracie miejsca w składzie w wielkim stylu wraca do gry w Ipswich.
Podobno mógłbyś teraz zatrzymać i pociąg towarowy.
– Tak mówią! Kibice stworzyli ostatnio na Twitterze kilka ciekawych historyjek i żartów ze mną w roli głównej. To miłe.
Powiedziałeś kiedyś dla Weszło, że kibice Ipswich cię pokochali. Ta miłość właśnie wróciła.
– Jak w poprzednim sezonie wskoczyłem do bramki, to zaraz wybrano mnie piłkarzem miesiąca. Teraz ta historia się powtarza. Co prawda kibice cały czas dopominali się o mnie w składzie, ale wybierał trener. Ostatnio decydował inaczej, nie odpuszczałem. W końcu nadszedł mój czas.
Który z tych meczów w minionym miesiącu był najlepszy? Te interwencje, które dotarły do Polski, były naprawdę na poziomie.
– Z QPR miałem sporo roboty, zaliczyłem kilka dobrych interwencji przeciw Bristol City. Jakbym miał siebie wyróżnić, to za konkretną obronę z Bristol – po rykoszecie. To jedna z najlepszych, a może i najlepsza interwencja w mojej przygodzie z piłką.
Eksplodowałeś dość nagle.
– Trafiłem z formą po powrocie miedzy słupki. „Jedynką” byłem już na początku rozgrywek, pojechałem na kilka dni do Polski ze względu na śmierć taty i po powrocie usiadłem na ławce. Nie grzałem się, to byłoby bez sensu. Wiedziałem, że tylko ciężką pracą mogę odzyskać miejsce w składzie. W piłce nie znasz dnia, ani godziny, kiedy będziesz trenerowi potrzebny. Starałem się o tym pamiętać.
Przyznałeś jednak, że to zachwianie hierarchii – bo wyjechałeś przez ważne sprawy rodzinne – było trochę frustrujące.
– Frustracja była, bo nie grałem, a chciałem grać. Dziwne by było, gdybym zachowywał się inaczej. Ale pukanie do drzwi gabinetu trenera i dopytywanie, dlaczego on, a nie ja, nic by mi nie dało. Jeśli jakaś droga prowadziła do sukcesu, to tylko głowa w dół i ciężka praca. Uważam, że tylko tak można coś osiągnąć.
Mimo to, żeby wrócić do składu – potrzebna była w pierwszej kolejności kontuzja twojego konkurenta. Zupełnie jak przed rokiem.
– Wiedziałem, że mam trzy mecze szansy, w których wszystko zależy ode mnie.
Musicie mieć z Deanem Gerkenem rywalizację na treningach na noże.
– No, no. Wszyscy mówią, że dużej różnicy między nami nie ma. Rywalizacja jest zdrowa, obaj ciężko zasuwamy i nie odpuszczamy, ale jednocześnie się kumplujemy. O to w profesjonalnej piłce chodzi.
Nie czułeś, że trener zachował się wobec ciebie nie fair?
– Przez pierwsze dwa, trzy tygodnie było mi ciężko skoncentrować się na piłce. Przeżyłem to strasznie… Trzeci mecz beze mnie przegraliśmy z Reading 1:5, a hat-tricka strzelił Orlando Sa. Trener wezwał mnie do biura i w drodze myślałem, że wracam do składu. Zamiast tego usłyszałem, że zamierza dać obecnemu bramkarzowi szansę rehabilitacji. Powiedziałem, że decyzję akceptuję, ale w każdej chwili jestem gotowy – i sportowo, i psychicznie. Czułem frustrację, czułem złość, bo chciałem grać. Tym bardziej, że obiecałem tacie, że dam z siebie wszystko i będę grał między innymi dla niego. Ciągnęło mnie na boisku, ale nie gotowałem się. Wiedziałem, że prędzej czy później szansę dostanę, choćby w pucharze. Podszedłem do sprawy ze spokojem i doświadczeniem. Pewnie kiedyś postąpiłbym inaczej.
Mocno przeżyłeś tę osobistą tragedię.
– Bardzo mocno. Byłem niesamowicie zżyty z tatą i ciężko było się z tym pogodzić… Od półtora roku wiedzieliśmy, że tata jest chory. Miał złośliwego raka płuc, który później przerzucił się na wątrobę. Ale tata cały czas walczył, a my walczyliśmy razem z nim. Wierzyliśmy, że pożyje z nami jeszcze parę lat. Każdą wolną chwilę, jaką miałem, spędzaliśmy wspólnie. Trzy dni przed play-off w poprzednim sezonie dostałem telefon od mamy, że tata miał zawał. Od razu zarezerwowałem bilety do Polski, nawet nie pytałem o zgodę trenera – dowiedział się potem. „Rodzina na pierwszym miejscu” – powiedział potem. Tata na miejscu już się czuł lepiej, kazał mi wracać na dwumecz z Norwich. Dlatego, wierz mi, było ciężko. To była bardzo ważna osoba w moim życiu, zawsze będę mu wdzięczny.
Wracając do Anglii, byłeś na tyle silny psychicznie, by grać? Nie potrzebowałeś spokoju, wyciszenia?
– Mówi się, że jak wchodzisz na boisko to zapominasz o wszystkich problemach. Ze mną tak było. Kiedy wchodziłem do szatni, przebywałem z kolegami – starałem się zapomnieć. Miałem wsparcie od ludzi w klubie, a na boisku o tym wszystkim nie myślałem. Chciałem robić to, z czego tata byłby dumny.
Rozmawiałem w grudniu z Radkiem Majewskim, on przeżył podobną tragedię. Mówił, że w takich momentach przewartościowało mu się życie i miał świadomość, że tej bliskiej osoby za moment może nie być, a piłka będzie zawsze. Zadawał sobie retoryczne pytanie: lepiej spędzić czas z tatą czy pójść na dodatkowy trening.
– Sporo w tym prawdy. Z Radkiem bardzo dobrze się znamy, akurat kiedy dowiedział się o chorobie swojego taty – siedział u mnie w domu w Nottingham. Spytał mnie, co ma robić i poleciłem mu najszybszy lot do Polski. Sam miesiąc później dowiedziałem się, że mój tata zachorował. Przechodziliśmy praktycznie przez to samo… Dla mnie rodzina zawsze była na pierwszym miejscu. Robię wszystko, by żona z dzieciakami byli szczęśliwi. Zwłaszcza teraz, po śmierci taty. Czasem człowiek zdaje sobie sprawę, że szkoda tracić czasu na głupie kłótnie i pierdoły. To nie ma sensu, bo każdą chwilę trzeba wykorzystywać, by robić to, co cię uszczęśliwia.
Obiecałeś tacie, że na boisku będziesz dawał z siebie wszystko. Pewnie idealnym zwieńczeniem byłby ten upragniony awans do Premier League.
– To zawsze było moje marzenie. Przechodząc do Anglii dziesięć lat temu, sądziłem, że uda mi się je spełnić trochę szybciej. Z drugiej strony, przez ten cały czas jestem w grze i wciąż walczę. Jestem w dobrym wieku jak na bramkarza. Ja nawet sądzę, że kiedyś będzie mi dane wystąpić w Premier League. Tata też tego chciał, to mnie dodatkowo motywuje. Wiem, że z wiarą spogląda na mnie z góry. Nie chciałbym go zawieść.
A nie działa to czasem na ciebie negatywnie? Jako dodatkowe obciążenie, negatywna reakcja na błąd?
– Błędy były i będą. Trzeba umieć sobie z nimi radzić. Jeśli będę myślał, że za moment mogę się pomylić, to pewnie tak się stanie. Poza tym, piłka to gra błędów i jeszcze niejeden przede mną. Ale nie można tego rozgrzebywać i rozpamiętywać zbyt długo. Utrzymanie koncentracji przez 90 minut to ważna rzecz. Kiedyś zdarzały mi się proste gafy, w dodatku występowałem sporadycznie i pojawiał się problem. Dzisiaj dzięki doświadczeniu radzę sobie lepiej.
Mówisz o dziesięciu latach w Anglii, a mnie się dziś zaświeciła lampka – przecież dla wielu Polaków to nadal młody Białkowski, który na mistrzostwach świata do lat 20 wypadł mocno obiecująco i wygrał rywalizację ze Szczęsnym.
– Chyba tak jest. Mistrzostwa świata w Kanadzie nie tylko dla nas, ale i dla wielu były dużym zaskoczeniem. Wyszliśmy niespodziewanie z grupy, a po zwycięstwie nad Brazylią kibicowała nam cała Polska. Mimo że puściłem kilka bramek, wspominam ten turniej znakomicie. A to, co przydarzyło się u mnie potem, nie potoczyło się po mojej myśli. Tylko że naprawdę nie uważam, bym musiał przesadnie narzekać. Wielu ludzi nie docenia Championship, może to się teraz trochę zmienia, ale ja nadal wierzę, że pójdę wyżej.
Mówisz, że cały czas walczyć, ale w League One spędziłeś dwa sezony, w dramatycznych okolicznościach uniknęliście spadku.
– Odchodząc z Southampton, miałem dwa wyjścia: powrót do Polski albo League One. Niby Anglia, ale tylko trzecia liga. Wiedziałem jednak, że grając cały czas będę pod obserwacją klubów z wyższego poziomu. Już od podpisania umowy z Notts County czułem, że Championship jest w moim zasięgu. Rozegrałem tam przez dwa sezony prawie sto meczów, zebrałem sporo doświadczenia i dostałem mocnego kopa. To mi było potrzebne. Gdybym wrócił do Polski, mogłoby się różnie potoczyć. Nie chciałem się jeszcze poddawać. A League One może szału nie robi, ale nie jest to podwórkowa liga.
Ale wejście do Premier League to już spore wyzwanie. Spójrzmy na Tomka Kuszczaka, który może teraz zaliczyć piąty sezon z rzędu, choć w różnych klubach, bez awansu.
– Tutaj połowa drużyn mówi przed sezonem o awansie. Kogokolwiek spytasz, każdy chciałby skończyć sezon zasadniczy w pierwszej szóstce. Premier League kusi, bo dzięki nowej umowie o prawa telewizyjne pieniądze są jeszcze większe. Tomek walczy o awans, ja też walczę, obaj jesteśmy ambitni.
Będzie trudniej niż rok temu?
– Tak sądzę. Ten sezon też pokazuje, że czasami gra nam się ciężko. Inni już dobrze wiedzą, na co nas stać. W poprzednim sezonie być może zdarzały się Ipswich wyniki trochę ponad stan i sądzili, że w końcu musimy pęknąć. Teraz mamy doświadczenie z play-off, powinniśmy je wykorzystać.
Debiutowałeś w Ekstraklasie jako 17-latek, wcześniej pierwszy występ zaliczył Bartłomiej Drągowski. Jak widzisz te jego ostatnie akcje – bawi cię to, żenuje, trochę rozumiesz?
– Nie rozumiem. Ja nigdy taki nie byłem. Nie wiem, czym można się kierować, co można takim zachowaniem zyskać… Rozumiem, że chłopaka poniosły trochę emocje, ale nie wszystko należy tłumaczyć wiekiem. Jeżeli występuje się w najwyższej klasie rozgrywkowej, gdzie znajdują się kamery i jest spore zainteresowanie – czasem trzeba pomyśleć dwa razy, zanim się coś zrobi.
Wspomniałeś wcześniej o kasie, a ciebie podobno chcieli w Chinach.
– Dzwonił do mnie menedżer z Azji, ale nie wiem, czy chodziło o Chiny, Japonię czy jakiś inny kraj. Zresztą, u tych pierwszych chyba nie może występować bramkarz z zagranicy. To i tak bez znaczenia, bo od razu uciąłem temat. Za wcześnie na takie ruchy. Gram w silnej lidze, rodzina się tutaj czuje dobrze, czego chcieć więcej? Tylko Premier League!
Rozmawiał PIOTR TOMASIK