Kiedy wydawało się, że sprawa Drągowskiego została rozebrana na czynniki pierwsze i przemielona na wszelkie sposoby, doszło do zaskakującego zwrotu akcji. Wisła wystosowała oświadczenie, że zapalniczka, która przyleciała z trybun, wcale nie była zapalniczką Michał Probierz opublikował na swoim Facebooku oświadczenie, w którym wziął na siebie winę za całą aferę.
Tak, po przeczytaniu oświadczenia mieliśmy taką samą minę jak wy teraz. Probierz uwielbiający podpatrywać zachowania zagranicznych trenerów zabawił się w tej sytuacji nie w Guardiolę, ale w Mourinho. Postanowił w typowy dla Portugalczyka sposób odwrócić całą uwagę od zawodnika i skupić ją na sobie. Tyle że – delikatnie rzecz ujmując – nie trafił z timingiem i chronologią. Całe zdarzenie działo się od niego na tyle daleko, że po prostu nie miał wpływu na tę sytuację. Drągowski sam z siebie postanowił odstawić cyrk, a Probierz zwyczajnie nie miał jak zareagować. Po prostu nie miał prawa w tzw. międzyczasie skontaktować się z samym zawodnikiem, chyba że ich relacje są na tyle bliskie, że łączy ich telepatia albo sama wiadomość od Probierza przyleciała do bramkarza w zapalniczce.
Ale żarty na bok… Umówmy się – widział to każdy, kto oglądał ten mecz. Nie było ŻADNEJ komunikacji. Jedyny scenariusz – choć wyjątkowo naciągany – mógłby sugerować, że Probierz już wcześniej, na wszelki wypadek uczulił Drągowskiego, że gdyby czymś oberwał, to powinien symulować. Ale jakim niby cudem miał przewidzieć, że akurat wtedy dojdzie jeszcze do rzutu karnego? Nie, to po prostu zwyczajnie nie trzyma się kupy.
Drągowski próbował wszystkich oszukać – to fakt, z którym – choćbyśmy chcieli – nie da się polemizować. Teraz sam Probierz próbuje naprawić oszustwo kolejnym oszustwem, dając przy okazji pozwolenie na kolejne tego typu numery. Szalenie to wychowawcze.
Fot. FotoPyK