Bartłomiej Drągowski to jeden z najbardziej utalentowanych bramkarzy w Europie. Nie, to nie jest zdanie dwóch z nas, po tym jak nad kieliszkiem ustaliliśmy, że podoba nam się jego gra. Drągowskiego doceniają i skauci, i researcherzy najpoważniejszych gier (którzy – uwierzcie nam – nie opierają się wyłącznie na notach Weszło), o trenerach nie wspominając. Po prostu, dyskusja na temat tego, czy ma papiery na wielką karierę to jak zastanawianie się, czy Nikolić ma szansę strzelić jeszcze jakąś bramkę w tym sezonie Ekstraklasy. Nie ma sensu strzępić języka – jego potencjał to fakt, a nie opinia i wie dziś o tym każdy szanowany klub w Europie.
To może być wielki bramkarz i nie chodzi tylko o to, że w ostatnich tygodniach Drągowski zaczyna przypominać szafę, bo tak się napakował. 18 lat. Ponad pięćdziesiąt meczów w Ekstraklasie, kilka naprawdę doskonałych. Nawet występy w Lidze Europy. To jest fantastyczny start, który wciąż daje szansę na karierę wielkiego formatu.
Ale kto ma oczy, ten wie, że Drągowskiemu zwyczajnie – przepraszamy za wyrażenie – odjebało. Nie ma sensu bawić się tutaj w jakieś „gorące głowy” czy „błędy młodości”. Po prostu: odjebało i tyle. O ile fucki na Legii można było jeszcze tłumaczyć – zaangażowany, oddany, mocno zżyty z zespołem, podchodzący do meczu emocjonalnie, o tyle kolejne odpały to już pierwsze syndromy gwiazdorzenia i skupiania się na wszystkim, poza grą i własnym rozwojem. Duszenie swojego obrońcy? Palec w tyłek napastnika? Wreszcie ten wczorajszy komediodramat w Gdańsku? Staramy się przypomnieć sobie Gianluigiego Buffona w podobnej akcji, albo wyobrazić sobie pajacującego w ten sposób rok młodszego od „Drążka” Gigiego Donnarummę.
Nie chodzi już nawet o pokorę – ta w futbolu może przecież delikatnie przeszkadzać, szczególnie na bramce, gdzie lepiej funkcjonują charyzmatyczni goście potrafiący ustawić do pionu całą obronę. Chodzi o myślenie. Jakie procesy myślowe zaszły w tej białostockiej głowie, gdy widząc upadający na murawę przedmiot stwierdził, że wykorzysta to przeciw rywalom? Jakie procesy myślowe towarzyszył pakowaniu palucha w tyłek napastnika? Dlaczego Drągowski skupiał się na „mind games” (wypadałoby zmienić tę nazwę na non-mind games), zamiast na tym, by jak najlepiej ustawić się do piłki, by przypomnieć sobie, jakie rzuty karne Krasicia widział w karierze i w który róg może uderzyć lechista?
Wyolbrzymiamy, jasne, ale jednak: mózg Drągowskiego nie pracuje tak jak powinien, czego dowodem jest nawet jego głupawy śmiech w mix-zonie, gdy tłumaczył, że w sumie mógł nie pajacować i gdyby wiedział, że Krasić trafi, to by się nie kładł.
To jednak truizmy. My zastanawiamy się nad czymś innym: jak doprowadzić Drągowskiego do stanu używalności i jak sprawić, by za kilka lat nie musiał włączać z nostalgią Fify i Football Managera z 2016 roku jako niespełniony wonderkid.
Do tej pory byliśmy pewni – jeśli ktoś ma trzymać Drągowskiego w ryzach, to tylko Michał Probierz. Facet bez jakichkolwiek kompleksów, pewny siebie, potrafiący uderzyć w szatni pięścią w stół, czasem nawet na tyle mocno, że aż sama szatnia się rozpadnie, jak to było w Wiśle. Wiadomo, że Probierz sam lubi gierki – a to konferencja po niemiecku, a to udział w derbowej przepychance w Łodzi w celu zyskania cennych sekund. Czy popiera pajacowanie swojego bramkarza? Wątpimy. Czy jest w stanie trzepnąć go w kark, usadzić na ławce, wylać na łeb kubeł zimnej wody? Tu już pewności nie mamy. Mamy wrażenie, że Bartek odleciał tak wysoko, że zasięg do niego stracił nawet jego szkoleniowiec.
Ogółem rzecz ujmując: w ogóle ciężko nam znaleźć w Polsce kogokolwiek, kto byłby w stanie Drągowskiego poskromić. Skoro do tej pory nie uczynili tego rodzice, skoro do tej pory nie uczynił tego Michał Probierz… W teorii – naszym zdaniem – Drągowski mógłby się ogarnąć po transferze do Legii, gdzie z czułym powitaniem tamtejszych fanatyków od razu poznałby swoje miejsce w szeregu. Z wielu względów taki transfer jest jednak niemożliwy. Lech? Tak jak Legia – nie ta liga. Drągowskiemu zostaje więc albo trwanie w Białymstoku, gdzie jego umysł już jakiś czas temu przestał pracować, albo spakowanie plecaka i wyjazd w wielki świat. Nie odważymy się napisać, że powinien pojechać na kadrę i pogadać po męsku z Nawałką, bo zwyczajnie przestał dawać argumenty za powołaniem.
Może mamy zbyt mało wiary w Probierza i całą Jagiellonię, a może zbyt poważnie podchodzimy do idiotyzmów młodego człowieka. Naszym zdaniem pajacowanie jak to wczorajsze to jeden z ostatnich dzwonków. Jeśli Drągowskiego nie weźmie w obroty ktoś, kto będzie go traktował jako jednego z czterdziestu graczy w szerokiej kadrze, ten będzie odlatywał coraz wyżej. Nieważne gdzie wyjedzie, nieważne w jakiej roli – byle wrzucić go w środowisko, dla którego będzie jednym z wielu, a nie „złotym chłopcem z Białegostoku”.
Trzeba to zrobić, zanim okaże się, że złota warstwa pokrywała zwykły tombak.
Fot. FotoPyK