W niedzielne popołudnie Arka poszła śladami Wisły, Zagłębia i Zawiszy i też zgarnęła trzy punkty. W Gdyni, co potwierdziły ruchy w zimowym oknie transferowym, głód Ekstraklasy jest duży – na tyle duży, że strata punktów w Katowicach byłaby już niespodzianką. Ale spokojnie, Arka udowadnia, że wiosną będzie silna.
Od pierwszej minuty Formella z Lecha, Szwoch z Legii i Kakoko z Miedzi, uzupełnieni Marcusem Viniciusem i Michałem Nalepą. W skrócie: w drugiej linii jest moc. A przecież nieobecni dziś byli Bożok z Łukasiewiczem, gotowości do gry jeszcze nie wykazał Sangoy, Argentyńczyk z CV na Ekstraklasę. Ten obecny skład i tak bez większych problemów poradził sobie w Katowicach. Goście zdominowali środek pola, nie pozwolili rywalom rozwinąć skrzydeł, wyprowadzali kolejne ataki. Na dzień dobry Nalepa kapitalnie dorzucił na głowę Szwocha, zaraz potem – Szwoch znakomicie dośrodkował w pole karne, gdzie najlepiej odnalazł się Vinicius. Komentujący mecz Andrzej Iwan musiał przyznać, że zawalone krycie Brazylijczyka to w głównej mierze wina jego syna.
Arka dalej chciała robić swoje, w dalszym ciągu napierała. Podopieczni Grzegorza Nicińskiego wykorzystywali kreatywność środkowych pomocników i chcieli grać szybką piłkę, chociaż brakowało im zrozumienia, czasem dokładności. Ale i tak wyglądało to bardzo obiecująco. Pod koniec pierwszej połowy skrzydłem ruszył Formella, nieco szczęśliwie wygrał przebitkę z dwoma obrońcami, zgrał do środka, gdzie z piłką minął się Szwoch, a bramkarza pokonał Abbott. Goście zasłużenie prowadzili 2:0, byli lepsi, choć jedna sytuacja mogła ten mecz mocno skomplikować – Jałocha, wybijając piłkę, trafił w Wołkowicza i piłka o centymetry minęła słupek. To chyba była jedyna chwila słabości Arki.
Kiedy zastanawialiśmy się, czy po przerwie tempo jeszcze podkręcą gdynianie, czy może w końcu obudzi się GKS – nie wydarzyło się nic. Sporo było walki, nieśmiałe próby gospodarzy kończyły się daleko przed polem karnym, m.in. za sprawą Kakoko. Najlepszą szansę na kontaktowego gola mieli dopiero po bardzo chaotycznej akcji, kiedy piłkę trącił Goncerz. Ale to było tyle, tylko tyle.
Pewnie, wiedzieliśmy, że faworytem dziś będzie Arka, natomiast tak nisko zawieszonej poprzeczki przez GKS nie mógł spodziewać się nikt. Oprawa i atmosfera na trybunach wyraźnie przerosły poziom katowiczan.