Mariusz Pawełek robi pawełka. Zaskoczenie? Żadne. Przecież chodzi o rzecz tak łatwą do przewidzenia jak to, że rano w piekarni dostaniemy ciepłe bułki, albo że herbata stanie się słodsza, kiedy dosypiemy do niej dwie łyżeczki cukru.
Gdyby to był drugi raz, trzeci, piętnasty… Bardzo Mariuszowi współczujemy, bo przy jego szeroko pojętych zdolnościach manualnych o dobrą pracę poza piłką po karierze wcale nie będzie mu łatwo (opcjonalnie rozważalibyśmy przebranżowienie już teraz). Niańką dla dziecka nie zostanie, Polska nie jest gotowa na kolejną historię z brzdącem na podłodze, kelnerem także nie, bo mamy wrażenie, że więcej potraw znalazłoby się na ziemi niż na stole. Kierowca? Także odpada, facet nie umie utrzymać nerwów na wodzy. Praca w fabryce? A kto powierzy zdrowie ludzi w ręce tego gamonia? I tak dalej, i tak dalej.
Sorry, Mariusz, ale zostało ci tylko jakieś najmniej odpowiedzialne zajęcie świata, coś w stylu skręcania długopisów.
Dziś znowu zrobił to, co potrafi najlepiej – wyłożył swojemu rywalowi piłkę jak na tacy. W uszach jeszcze rozbrzmiewał nam pierwszy gwizdek, a Pawełek już zdecydował się na hiperkarkołomne podanie po ziemi przez środek boiska, podczas gdy na połowie wrocławian aż roiło się od pomarańczowych koszulek. Oddajmy Zagłębiu, że doskonale wiedziało, iż Pawełek może zrobić pawełka i przytomnie ruszyło do pressingu. Generalnie mamy wrażenie, że strategia lubinian na dzisiejszy mecz wyglądała następująco:
a) poczekamy, aż coś odwali Pawełek,
b) poczekamy, aż Śląsk pozwoli nam wyjść z kontrą.
Pierwsza część – jak już wiecie – wypaliła. Nie inaczej było z drugą. Tak na dobrą sprawę pozamiatane było już po pierwszym kwadransie. Szybko ustawili sobie mecz, początkowo schowali się za gardą i oddali Śląskowi pole gry, ale ten kompletnie nie wiedział, jak się za lubinian zabrać. Momentami nawet zamykał ich w hokejowym zamku, lecz kompletnie nic z tego nie wynikało. Ich sztandarowy atak – wrzutka na alibi do Bilińskiego. Dlaczego na alibi? Niby jest atak, jest co zaliczyć do statystyk, jakoś to wygląda na boisku, ale wystarczy szybki rzut oka na Bilińskiego, potem na Guldana i Dąbrowskiego i już wiecie, dlaczego to nie miało żadnego sensu.
Sonia Śledź wypomniała trenerowi Stokowcowi, że jego piłkarze tylko dwa razy strzelali w meczach trzy bramki lub więcej – ale naszym zdaniem właśnie ten rozsądek w grze stanowi dziś ich siłę. Lubinianie nie mają żadnego problemu z tym, żeby przez większość meczu stać się tłem dla swoich rywali. Jeśliby przy 2:0 lecieli z szabelką na przeciwnika, wcale nie musieliby zaliczać kolorowego finiszu.
Koniec końców i tak stworzyli sobie znacznie więcej akcji. Śląsk był dziś z przodu tak bezradny jak prezesi Wisły wpuszczeni na Wall Street.
Fot. FotoPyk