Bundesliga nie zawiodła: uciekający trener, grad goli i hit na remis

redakcja

Autor:redakcja

05 marca 2016, 22:33 • 9 min czytania

Były dogodne okazje, parady bramkarzy, głośny doping kibiców i wielkie przedstawienie taktyczne. I choć zabrakło niestety bramek, czyli tego co jest solą futbolu, to dzisiejszy mecz pomiędzy podopiecznymi Thomasa Tuchela i Pepa Guardioli powinien nawet spełnić oczekiwania kibiców, którzy na co dzień nie pasjonują się ligą niemiecką. Oprócz tego Bundesliga zaprezentowała dziś serię kilku spotkań, w których gole sypały się jeden za drugim. Do tego nie zabrakło też kontrowersji, jak choćby incydent w Augsburgu o którym szerzej piszemy poniżej. Bez wątpienia ta sobota nie pozwalała oderwać widzom wzroku od telewizora choćby na moment.

Bundesliga nie zawiodła: uciekający trener, grad goli i hit na remis
Reklama

zeHXa0y
źródło: kicker.de

Na początek zaczniemy od meczu, na który wszyscy kibice czekali z od dawna. Spotkanie Borussii z Bayernem Monachium miało nie tylko olbrzymią wagę ze względu na to, że spotkały się dwie uznane marki. Oto bowiem monachijczycy po środowej wpadce mieli już „tylko” pięć puktów nad BVB i w razie dzisiejszej porażki obie drużyny nieoczekiwanie mogły się zbliżyć na ledwo dwa oczka. A co oznaczają dwa oczka na prawie trzy miesiące przed końcem sezonu i z europejskimi rozgrywkami w tle? Tłumaczyć nie musimy. Konfrontacja emocjonowała więc wszystkich, włącznie z klubami dla których dzisiejszy rezultat był praktycznie bez znaczenia.

Reklama


Nie byłby sobą Thomas Tuchel, gdyby w tak ważnym meczu nie postanowił zaskoczyć kibiców i na swój sposób poeksperymentować. Absolutnie żadne media zajmujące się od kilku dni jego pojedynkiem z Pepem Guardiolą nie wytypowały takiej jedenastki, jaką na boisko zagonił Niemiec. No bo jak przewidzieć, że w w pierwszem składzie zamelduje się rezerwowy dotąd boczny obrońca i to w dodatku na środku pomocy? Jakkolwiek byśmy próbowali – no za cholerę się nie da. Poza tym bez znaczących zmian. Warto jeszcze zaznaczyć, że dzisiejsze spotkanie było meczem jubileuszów. İlkay Gündoğan rozgrywał 150. mecz w Bundeslidze, Łukasz Piszczek również zagrał po raz 150. w Bundeslidze, ale wyłącznie biorąc pod uwagę starcia w żółto-czarnej koszulce, a Philipp Lahm zagrał po raz 300. w barwach Bayernu. Oliwy do ognia dolewała też prasa, która mnożyła porównania zawodników (dwóch bezlitosnych egzekutorów – Lewandowski vs. Aubameyang) oraz trenerów (Tuchel w okresie po pracy w Mainz a przed podjęciem sterów w Dortmundzie wielokrotnie jeździł do Monachium i tam przy kawiarnianym stoliku toczył długie debaty z Guardiolą na temat taktyki i sposobu gry. Jak donoszą anonimowi obserwatorzy – nie obyło się bez rozstawiania pieprzniczek i solniczek imitujących ustawienie zawodników na placu).

Atmosferę wielkiego piłkarskiego święta dało się wyczuć już na długo przed pierwszym gwizdkiem. Słynna dortmundzka ściana kibiców po brzegi zapełniła się już ponad godzinę przed rozpoczęciem spotkania, zaś z Monachium na Signal-Iduna Park zameldowała się 8-tysięczna grupa kibiców. Jak zwykle gwizdami przywitany został uznawany w Zagłębiu Ruhry za zdrajcę Mario Götze. Jak pokazały jednak reakcje zawodników, zupełnie inaczej patrzą na to sami zainteresowani…
WiISwCT
Jaki był więc to mecz? Ci, którzy rozochocili się strzeleckimi popisami z wczesnego popołudnia mają prawo czuć się odrobinę zawiedzeni. Goli nie było wiele, ba, nie było ich w ogóle, ale pod względem taktycznym to spotkanie było majstersztykiem. Rządziły detale, absolutnie niuanse – począwszy od ustawienia zawodnika aż po kierunek biegu w trakcie kontrataku. Borussia zaczęła nieco nerwowo w defensywie, dość poważny błąd popełnił nawet podczas dośrodkowania Roman Bürki, który wystawił piłkę Müllerowi, ale trafnie ujął to na antenie Tomasz Hajto – Niemiec tak łatwych bramek nie zwykł zdobywać. Szachy, szachy i jeszcze raz szachy, które sporadycznie przeplatały się groźbami mata. Urwać się próbował Aubameyang, swojej lewej nogi szukał Robben, a niebezpieczne wrzutki na piąty metr słał Douglas Costa. To właśnie Brazylijczyk stanął też w pierwszej połowie przed największą szansą na to by trafić do siatki, ale jego kilkunastometrowy rajd zakończył się trzepnięciem w Bürkiego. Znów świetnie spisał się za to Łukasz Piszczek, któremu już chyba najwyższy czas będzie poświęcić niebawem kilka osobnych akapitów. Polak od zawsze był gwarancją wysokiej jakości, ale w ostatnich miesiącach – po krótkim okresie spędzonym na ławce rezerwowych – prezentuje absolutnie fantastyczną formę i mamy całkiem uzasadnione podejrzenia, że w tak świetnej dyspozycji nie był jeszcze nigdy.

Ostatecznie spotkanie w Dortmundzie nie rozjaśniło nam za bardzo umysłów. Ani Bayern nie postawił stempla na swojej grze niemal na wyciągnięcie ręki zbliżając się do mistrzostwa, ani też nie czuje aż tak intensywnego oddechu BVB, jaki mógłby odczuwać w razie dzisiejszej porażki. Wciąż nierozstrzygnięty pozostaje też pojedynek strzelecki Lewandowskiego z Aubameyangiem, wobec czego obaj panowie klasę muszą udowodnić w najbliższych tygodniach walcząc o koronę króla strzelców. W pojedynku dortmundczyków z Bawarczykami oraz Tuchela ze swoim idolem Guardiolą mamy więc remis, a kwestia ostatecznych rozstrzygnięć w Bundeslidze wciąż pozostaje otwarta.

Aha, jeszcze jedna scenka, która miała miejsce tuż po końcowym gwizdku na murawie. Joshua Kimmich to 21-letni defensywny pomocnik, absolutny żółtodziób, który z konieczności gra na stoperze. Z Juventusem popełnił dwa fatalne błędy, ale dziś zagrał naprawdę dobre zawody. Uganiał się za Aubameyangiem jak tylko mógł, czytał grę, przerywał próby ataków. Hiszpan po ostatnim gwizdku postanowił mu jednak zafundować brutalny wykład zakończony przyjaznym misiem:


***
Jeśli ktokolwiek oczekiwanie na popołudniowy hit w Dortmundzie postanowił wypełnić rozpoczynającymi się o 15:30 starciami w lidze niemieckiej to na pewno nie może żałować. Trudno nawet te spotkania nazwać przystawką przed daniem głównym, bo pełnoprawnie mogłyby one służyć za syty obiad. Co więcej, trzymając się terminologii kulinarnej – Bundesliga przed potyczką Borussii z Bayernem rozstawiła przed nami szwedzki stół, a w głowie wciąż mieliśmy świadomość tego, że na salę wjedzie jeszcze dorodny pieczony świniak.

Przed meczem w Zagłębiu Ruhry zostało rozegranych sześć meczów. Sześć meczów w których padło łącznie 26 bramek. Nawet największe smutasy nie miały więc dziś prawa by kręcić nosem. Strzelanie rozpoczęło się w Kolonii, gdzie miejscowe „Koziołki” w swoich małych derbach podejmowały Schalke. Schalke, które na ich terenie notorycznie miało problemy z punktowaniem, a i w ostatnich tygodniach nie powalało na kolana swoją formą. Kibice jeszcze dobrze nie zdążyli rozsiąść się na trybunach, a sędzia spotkania już wskazywał na wapno po przewinieniu w szesnastce gospodarzy. Rzut karny pewnie na gola zamienił Klaas-Jan Huntelaar. Obraz całego spotkania to festiwal nieudolności ze strony obu defensyw i napastnika FCK – Anthonyego Modeste. Podczas gdy grający u boku Joela Matipa Roman Neustädter popełniał szkolne błędy i raz po raz dawał się ośmieszać Francuzowi, ten nie potrafił trafić do pustej bramki nawet z metra. Zgodnie jednak ze starym porzekadłem, niewykorzystane sytuacje szybko się zemściły, a to za sprawą Maxa Meyera, który przy golu na 2:0 pokazał nam wszystko najlepsze, co ma w swoim repertuarze – spryt, szybkość, balans ciała i świetną technikę. Choć podopieczni Petera Stögera nawiązali jeszcze jednobramkowy kontakt to sprawy pozamiatał Franco Di Santo, który pojawił się na murawie na kwadrans przed końcem. Jeśli mowa o FC Köln to nie sposób pominąć też wątek Pawła Olkowskiego. Po serii bardzo słabych meczów dziś znów usiadł na ławce, a jego miejsce zajął… nominalny środkowy obrońca. I nie była to sytuacja awaryjna, bowiem opiekun drużyny już po raz drugi z rzędu zamiast Polaka woli ustawić z boku defensywny stopera, który radzi sobie z nowymi zadaniami całkiem przyzwoicie.

***

Absolutnie surrealistyczne rzeczy działy się dziś w Augsburgu. Zawodnicy obu drużyn postanowili odtworzyć bitwę w Stambule z roku 2005, która do dziś jest jednym z najciekawszych wątków historycznych w futbolu. Znany z niezwykłej chimeryczności Bayer nikogo więc nie zdziwił kiedy przegrywał z gospodarzami już 0:3. „Aptekarze” znani są bowiem z tego, że w jeden weekend potrafią dzielnie walczyć z Bayernem, na tygodniu przejechać się po rywalu w Lidze Mistrzów, a wszystko to po to by juz zaraz zebrać tęgi łomot od drużyny snującej się w dolnych rejonach tabeli. Kiedy więc w po godzinie gry Koo-Ja Choel kompletował hat tricka, kibice bawarskiego klubu dopisywali sobie już zapewne trzy punkty. Goście zacisnęli jednak zęby i po golach Bellarabiego, samobóju Verhaegha i ostatecznym wyrówaniu w doliczonym czasie gry wyszarpiali Augsburgowi jeden punkt. Jeśli myślicie, że ta gonitwa była najbardziej cudaczną rzeczną jaka zdarzyła się dzisiaj na WWK Arena to miło się rozczarujecie. Oto bowiem doszło do wydarzenia absolutnie bez precedensu. Roger Schmidt, opiekun Bayeru, który w ramach zawieszenia obserwował swoich zawodników z wysokości trybun, w trakcie meczu… poleciał do Hiszpanii. Tak, tak, dobrze czytacie. Schmidt przy 0:2 wstał, wyszedł i jak gdyby nigdy nic udał się na lotnisko, skąd szybko przetransportował się do Hiszpanii by tam obserwować jak radzi sobie Villareal, rywal B04 w walce na froncie Ligi Europejskiej.

***

To już zdecydowanie wyświechtane porównanie, ale w przypadku Claudio Pizarro nie uda się od niego uciec. Peruwiańczyk ma na karku 37 lat, a wciąż strzela jak za starych dobrych czasów i jest im starszy tym lepszy – zupełnie jak najwyższej jakości wino. Dziś „Pizza” trafił do siatki raz, ale ten gol okazał się jubileuszowy – to bowiem dla napastnika setna bramka zdobyta dla Werderu Brema. Gospodarze rozpędzeni po sensacyjnym triumfie w Leverkusen dziś zdemolowali Hannover i przynajmniej na chwilę odskoczyli od strefy spadkowej. Wspomniany Hannover natomiast może grzecznie wrócić do domu, spakować torbę, naszykować pakiet chusteczek na otarcie łez i zapoznać się z nazwami drużyn drugoligowych. Tu już jest pozamiatane, nie ma praktycznie żadnych szans by Thomas Schaaf misję utrzymania drużyny zakończył sukcesem. Razem z H96 do drugiej ligi runie też Artur Sobiech, który dziś znów został ustawiony na pozycji siedzącej, ale teraz już nawet nie na ławce. Polak miał pełne prawo oglądać swoich kolegów sprzed telewizora, bo Schaaf nie zabrał go nawet w podróż na północ Niemiec. A propos Polaka warto też dodać, że władze klubu diametralnie zmieniły front w jego sprawie na przestrzeni ostatnich tygodni. Wcześniej odważnie zapowiadano, że Sobiech będzie ważnym elementem w ewentualnej (teraz wiemy już, że pewnej) walce o powrót do elity. Teraz jednak Sobiech szykowany jest na sprzedaż.

***

Ciekawie było też w Stuttgarcie i Wolfsburgu. Ci pierwsi brutalnie rozprawili się z Hoffenheim i po serii bardzo dobrych meczów „Wieśniaków” bez chwili zawahania wylali kubeł zimnej wody na głowę 28-letniego szkoleniowca TSG. 5:1, bezbłędny mecz Tytonia i kolejne trzy punkty – takiego scenariusza kibice „Die Schwaben” jeszcze kilka miesięcy temu nie mogli zakładać nawet w najśmielszych snach. „Wilki” natomiast dały jasny sygnał, że wcale nie rezygnują z walki o europejskie puchary osiągniętą poprzez grę w Bundeslidze. Dziś w 180 sekund wystrzelały swoją amunicję, a na ich dwie bramki przyjezdni z Mönchengladbach potrafili odpowiedzieć tylko golem Raffaela. Tym samym ścisk w górnej połowie tabeli zrobił się niemiłosierny i na tę chwilę zajmująca najniższe miejsce na podium Hertha ma nad ósmym Bayerem ledwo sześć punktów przewagi. Wiosenne miesiące w Bundeslidze będą więc niezwykle pasjonujące.

***

Zanim przejdziemy jeszcze do wisienki na torcie, czyli starcia tytanów w Dortmundzie, napomkniemy o spotkaniu Eintrachtu Frankfurt z FC Ingolstadt. Gospodarze nie dość, że są w fatalnej formie to jeszcze muszą znosić kontuzję Alexa Meiera, który jest żywą polisą na życie „Orłów”. Dziś Meiera zabrakło i – co znamienne – wyręczył go defensywny pomocnik, ewentualnie stoper, Marco Russ. Znane ze świetnie zorganizowanej gry defensywnej Ingolstadt mimo prowadzenia nie zdołało utrzymać skromnego 1:0, ale wciąż za to trzyma się blisko miejsc pucharowych. Na drugim biegunie ledwo dyszy zaś Eintracht, który nie dość, że zawitał do strefy barażowej to jeszcze ma bardzo przeciętne perspektywy na wygrzebanie się z dołka. Nie zazdrościmy.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama