Dawid Janczyk upiera się, że nie ma problemów z alkoholem. Na pytanie dziennikarza „Super Expressu” o to, czy jest alkoholikiem, nerwowo reaguje: – Nie! Sięgałem po alkohol, tylko kiedy nie dawałem sobie rady z życiem, szukałem jakiegoś wentyla, ucieczki, żeby nie myśleć. Po takich sytuacjach szybko przychodziło opamiętanie, że mam piękną żonę, dwoje cudownych dzieci i dla nich chcę żyć. Dawid, bardzo chcielibyśmy ci wierzyć…
FAKT
Andreas Nagel odpowiada za szkolenie młodzieży w Bundeslidze. Mówi, co należy zrobić, żeby było dobrze.
– Potrzebujecie ekspertów, planu i cierpliwości – twierdzi szef szkolenia Bundesligi Andreas Nagel. Niemiec spotkał się z przedstawicielami klubów ekstraklasy i podzielił swoimi doświadczeniami. – W Niemczech przebudowaliśmy system szkolenia po Euro 2000. W pierwszych latach kluby wydawały na akademie łącznie 40 mln euro. Teraz ta kwota to 110 mln. Muszę przyznać, że początkowo musielibyśmy się dużo napracować, by przekonać kluby do tego projektu – mówi. (…) – Na klubach spoczywa odpowiedzialność społeczna. Rozwijamy ludzi nie tylko na boisku, ale także poza nim. Chcemy przygotować ich do życia. Przecież nie każdy z tych młodych chłopców zostanie profesjonalnym piłkarzem – tłumaczy.
Jak blisko Lecha Poznań był Artiom Rudnevs? Opowiada Karol Klimczak.
Ile czasu zabrakło wam w grudniu, żeby do Lecha trafił Rudnevs?
Rzeczywiście mógł to nas wrócić, ale kontuzja innego napastnika HSV sprawiła, że był Niemcom potrzebny. A wcześniej zawodnik chciał u nas grać i szefowie Hamburgera przyznawali, że jest możliwa taka transakcja.
Czy temat upadł bezpowrotnie?
Tego nie powiedziałem.
Jak bardzo chcieliście kupić z Ruchu Mariusza Stępińskiego?
Wszyscy wiedzieli, że potrzebujemy napastnika, więc nie ukrywam, że obserwowaliśmy też Stępińskiego. Natomiast w negocjacjach doszło do takich kwot, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy warto i czy nas stać.
GAZETA WYBORCZA
Czy terminator Lewandowski… podoła?
Jeśli zatem Bayern w Dortmundzie przegra i walka o tytuł rozgorzeje ponownie, polski napastnik już do końca sezonu nie odetchnie prawdopodobnie ani przez chwilę. W PZPN usłyszeliśmy nawet rzucone półserio, ale jednak rzucone, że Lewandowskiemu przydałoby się przynajmniej przeziębienie, żeby trochę odpoczął. Bo nasz terminator, jak wiadomo, nie choruje nigdy. Przez niespełna trzy lata w Bayernie niedysponowany był właściwie tylko raz – rok temu, gdy doznał wstrząśnienia mózgu po zderzeniu z Mitchellem Langerakiem. Choć lekkie zmęczenie materiału można niekiedy podejrzewać. W środę Polak nie oddał celnego strzału, średnio wyglądał także w Turynie. Adam Nawałka widzi, że jego kapitan haruje jak wół, więc przy każdej okazji sam daje mu wolne. Jesienią odesłał go do domu przed sparingiem z Czechami, a wiosną – przed sparingiem z Grecją. Selekcjoner mógłby pewnie negocjować z Guardiolą, ale zdaje sobie sprawę, że to również Lewandowski rwie się, by grać zawsze. Jak inni wielcy nienasyceni, Leo Messi czy Cristiano Ronaldo. Skutki dla reprezentacji są różne. Portugalczyk na niemal każdym letnim turnieju wygląda na piłkarza wyżętego z sił i tylko na jednym ze swoich trzech Euro oraz trzech mundiali zdołał strzelić więcej niż jednego gola. Jeśli zatem Bayern będzie walczył na całego do samego końca sezonu, pozostanie liczyć, że nam trafił się atleta jeszcze twardszy niż Ronaldo. Bo na przykład trener Niemców, naszych grupowych rywali na Euro 2016, nie powołuje do reprezentacji nikogo poza Neuerem, kto miałby w nogach tyle, ile Lewandowski.
Nawałka szuka rezerwowego stopera. Jednym z kandydatów jest Wojciech Golla.
– Rozmawiałem z trenerem Nawałką i jego asystentem Hubertem Małowiejskim, wiem, że jestem ściśle obserwowany – mówi „Wyborczej” Wojciech Golla z NEC Nijmegen. 24-letni obrońca, który karierę w ekstraklasie zaczynał w środku pomocy, w Holandii przeżywa najlepszy czas w karierze. Wystąpił we wszystkich 25 meczach ligowych, na boisku spędził 2214 minut (na 2250 możliwych). W statystycznym serwie WhoScored.com wypracował średnią 7,01. Daje mu to siódme miejsce wśród stoperów, którzy w tym sezonie zagrali w Eredivisie co najmniej 20 spotkań. – Kiedy latem wyjeżdżałem do Holandii, nie myślałem o reprezentacji. Teraz widzę, że zrobiłem postęp, chciałbym zasłużyć na powołanie – mówi Golla. Nawałka powołał go raz, dwa lata temu zabrał do Arabii Saudyjskiej z drużyną polskich ligowców na sparingi z Norwegią i Mołdawią. Później były piłkarz Lecha i Pogoni ani razu nie dostał zaproszenia na zgrupowanie.
SUPER EXPRESS
Wojciech Kędziora przeżywa swoje pięć minut.
Po rozbiciu Legii chyba nie ma już kibica w Polsce, który nie wiedziałby, gdzie leży wieś Nieciecza.
Przecież to, że ktoś jest ze wsi, nie oznacza, że jest gorszy. Co z tego, że gramy w drużynie z maleńkiej miejscowości? To nie tylko żaden wstyd, ale po takim zwycięstwie jak w środę to powód do dumy!
Co poza meczami i treningami może robić piłkarz w Niecieczy?
Na przykład spacerować, powietrze mamy super. Poza tym nie spędzamy tam wiele czasu, bo cała drużyna mieszka w Tarnowie. Ja jestem sam, żona z dzieckiem zostali w Gliwicach. Dlatego najwięcej czasu poświęcam na odpoczynek, sen i regenerację sił. Dietka, te sprawy. W moim wieku, żeby pościgać się z obrońcami, trzeba o siebie dbać. Grunt, że zdrowie dopisuje. Po dwóch operacjach głowy, kolana i zerwanych mięśniach wreszcie los oddaje mi to, co mi uciekło, gdy nie grałem. Trafienie z Legią było moim szóstym w tym sezonie. Liczę, że jeszcze trochę postrzelam.
Dawid Janczyk za nic w świecie nie chce się przyznać do tego, że jest alkoholikiem. Tak tylko sobie pił…
Jesteś alkoholikiem?
Nie! Sięgałem po alkohol, tylko kiedy nie dawałem sobie rady z życiem, szukałem jakiegoś wentyla, ucieczki, żeby nie myśleć. Po takich sytuacjach szybko przychodziło opamiętanie, że mam piękną żonę, dwoje cudownych dzieci i dla nich chcę żyć. Zrobię wszystko, by najbliżsi – żona, rodzice – już nie musieli przeżywać tego, co pisano o mnie. W nich uderzało to najbardziej.
(…)
Masz świadomość, że to ostatnia próba powrotu do poważnego grania?
Ja mogę jeszcze upaść czwarty, piąty czy szósty raz. I tak się podniosę. Nic nikomu nie muszę udowadniać. Byłem mistrzem Polski z Legią, zdobyłem Puchar Rosji z CSKA, klasyfikowano mnie w czwórce najlepszych napastników w Europie. To już minęło. Ale teraz się zawziąłem, każdy trening mnie nakręca. Zrobię wszystko, by ludzie, których kocham, byli ze mnie dumni!
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dziś warto sięgnąć po „Przegląd”. Sporo ciekawych tekstów. Okładka:
Poważna wojenka w polskiej piłce. Zbigniew Boniek odcina się od Ekstraklasy i już nie zasiądzie z nią do stołu. Po tym jak na ostatnim zjeździe został zdradzony, Boniek ma zrezygnować z miejsca w Radzie Nadzorczej Ekstraklasy.
Wandzlowi nie uda się przekonać wszystkich, by stali za nim murem. Już podczas zjazdu prezes Zagłębia Lubin Tomasz Dębicki wstrzymał się od głosu. W kuluarach tłumaczył, że nie chce głosować wbrew zdrowemu rozsądkowi, a tak było na przykład wtedy, gdy należało zamienić pojęcie agenta piłkarskiego na pośrednika transakcyjnego. – Wszyscy wiedzą, że 90 procent proponowanych zmian w statucie ma swój sens i kluby też się pod nimi podpisują. Na zjeździe odrzucaliśmy wszystkie poprawki z przyczyn technicznych: nie było czasu na analizowanie treści każdego paragrafu w sytuacji, gdy o tym nowym statucie i tak chcemy jeszcze dyskutować – tłumaczy szef Pogoni Jarosław Mroczek. To jeden z tych prezesów, który w Bońku zdecydowanie bardziej woli mieć sojusznika niż wroga. Tuż po zjeździe pojawiła się informacja, że skoro głosował przeciw poprawkom do statutu, teraz może mieć kłopot z uzyskaniem poparcia Bońka w staraniach o budowę nowego stadionu Pogoni.
– Stadion w Szczecinie nie powstanie ani dla władz miasta, ani dla mnie, ani dla Zbigniewa Bońka. Dlatego właśnie poprosiłem go kiedyś o wsparcie tej inicjatywy. Człowiek z takim nazwiskiem i autorytetem może nam pomóc. Żadnych emocjonalnych reakcji tuż po zjeździe nie biorę pod uwagę. Można powiedzieć, że na zjeździe była kłótnia w rodzinie – mówi Mroczek, dodając, że w konflikcie nie dostrzega żadnej gry wyborczej. – Przecież Maciej Wandzel już deklarował, że nie zamierza ubiegać się o stanowisko szefa PZPN. Powiem więcej – uważam, że kandydatem ligi na prezesa PZPN powinien być Zbigniew Boniek. Razem przez ostatnie trzy lata zrobiliśmy wiele dobrego i dalej tak powinno być. Kwestie statutowe nie są warte tego, by rozbijać naszą jedność – deklaruje Mroczek. Taką postawę Boniek najwyraźniej docenia, bo już zapowiedział, że wybiera się do Szczecina na rozmowy o nowym stadionie z prezydentem miasta.
Michał Pol pisze w swoim felietonie o upadku kolejnego klubu, ale tym razem to powód do świętowania. Chodzi o Klub Kokosa.
Mam nadzieję, że wyrok ws. Cierzniaka okaże się „wystrzałem z Aurory”, który rozpoczyna egzekwowanie nowych przepisów w zakresie minimalnych wymagań kontraktowych, przyjętych przed rokiem przez PZPN. I żaden piłkarz nie będzie już represjonowany bieganiem po schodach, treningami o bladym świcie, noszeniem mebli, strojeniem choinki, roznoszeniem ulotek czy na co jeszcze wpadną klubowi ciemiężyciele, którzy nie wpadli na to, żeby zawrzeć z zawodnikiem odpowiednio długi kontrakt. Oby następnym „strzałem” było unormowanie sytuacji Filipa Modelskiego, potraktowanego przez Jagiellonię za nieprzedłużenie kontraktu nawet gorzej niż Cierzniak przez Wisłę Kraków, bowiem nie tylko przesunięto go do drugiej drużyny, nie tylko nie pozwolono w niej grać i wpisywano do protokołu, ale zabroniono nawet korzystania z klubowej siłowni.
Wywiad z Radosławem Cierzniakiem. Kilka fragmentów dubluje się z NASZĄ ROZMOWĄ, zacytujemy więc te, których nie poruszyliśmy.
Oferta z Legii pana zdziwiła?
Pojawiła się w styczniu. Nie byłem zaskoczony, ale zaszczycony. Pomyślałem: „Wow, Legia mnie chce?”. Decyzja zależała ode mnie i żony. W tym klubie chciałby grać każdy ligowiec.
(…)
Wkłada pan rękę między drzwi.
Czemu?
Lech, Cracovia, Wisła, Legia…
Nigdy nie deklarowałem miłości żadnemu klubowi, z ani jednym nie brałem ślubu. Pochodzę z Wielkopolski, po połączeniu Amiki z Lechem grałem i trenowałem w Poznaniu, gdzie zarząd i kolegów znałem z Wronek. Do Cracovii poszedłem na trzy miesiące przeczekania, bo miałem już kontrakt w Szkocji. Taka jest moja praca, ale w każdym klubie wkładam w grę całe serce. Liczę, że w Legii sytuacja się zmieni i zostanę dłużej. Kontrakt, który podpisałem, ma obowiązywać od 1 lipca do czerwca 2019 roku.
Kolejny wywiad z działaczem Lecha. Jak to jest czytać wywiad z piłkarzem Kolejorza? Powoli zapominamy.
Lech zimą tłumaczył, dlaczego nie będzie sprowadzał piłkarzy za ciężkie pieniądze i takie działanie nazwał „awanturniczą polityką transferową”. Nie było to o jedno zdanie za dużo?
Tak do kibiców, w odpowiedzi na ich list, napisał szef rady nadzorczej Jacek Rutkowski. Transfery, które przeprowadzamy i sposób, w jaki to robimy to wypadkowa pracy wielu osób. Od profesjonalnych skautów zaczynając, przez sztab szkoleniowy, aż po komitet transferowy.
Ale to była sugestia, że prowadzi ją Legia.
To było wskazanie na kluby, które tak funkcjonowały w ekstraklasie, ale już ich tu nie ma. Polonia Warszawa, Widzew. Wisła jest, choć wszyscy wiemy, z jakimi problemami. Chodzi o wydatki ponad miarę. Nie będziemy chodzić po prośbie do właściciela i mówić „daj, daj, daj”. Pożyczanie pieniędzy od właściciela na realizowanie polityki transferowej? Nie tędy droga. W przychodach i wydatkach musi być balans. A prawda jest taka, że przeciętny klub ligi włoskiej z praw telewizyjnych dostaje tyle, ile cała nasza ekstraklasa. Warto o tym pamiętać.
Wojciech Kędziora ma już 36 lat na karku, ale po przerwie zimowej strzela gole jak nastolatek.
– Nie wiem, skąd się wzięła moja obecna forma – nie kryje bohater Niecieczy. – Bardzo się cieszę, że moje bramki pomagają drużynie zdobywać punkty. Tego wymaga się od napastnika. Ja wypełniam więc tylko dobrze swoje zadanie. Dobrze przepracowałem okres przygotowawczy, poza tym przyjście nowych piłkarzy dodatkowo mnie zmobilizowało. Poza tym potrzeba też trochę szczęścia, żeby piłka trafiła pod nogi, gdy jest się w dobrej sytuacji do oddania strzału. Tak było właśnie w meczu z Legią, kiedy wykorzystałem nieporozumienie pomiędzy Michałem Pazdanem i Arkadiuszem Malarzem. W mojej grze nie zaszła żadna wielka metamorfoza w porównaniu z jesienią – przyznał Kędziora.
Kto wygra w derbach Dolnego Śląska? Janusz Kudyba, były piłkarz Śląska i Zagłębia uważa, że górą będą „Miedziowi”.
– Chciałbym, żeby w sobotę zwyciężył Śląsk, ale rzetelna analiza wskazuje, że faworytem jest Zagłębie – mówi Janusz Kudyba. – W grze lubinian podoba mi się powtarzalność i pewna elastyczność. Oni mają opracowanych wiele wariantów. Nie muszą dominować nad rywalem pod względem czasu posiadania piłki, żeby kontrolować mecz. Pokazali to choćby we wtorek z Lechią – ocenia były piłkarz obu klubów. – Tymczasem Śląsk ma problemy. Suma indywidualnych umiejętności zawodników jest duża, ale brakuje im zgrania. Ryota Morioka to bardzo dobry pomocnik, cóż z tego, kiedy koledzy nadal muszą zgadywać, co on chce zrobić na boisku. A przecież jest głównym rozgrywającym w zespole – dodaje Kudyba.
Idzie nowe w Podbeskidziu. Klub tworzy fundamenty pod stabilną i dobrze zarządzaną organizację.
– Zacząłem od tego, co lubię najbardziej, czyli marketingu i sponsoringu. Na razie udało mi się zachęcić do współpracy czternastu partnerów. Na terenie Bielska-Białej i okolic jest kilkanaście tysięcy podmiotów gospodarczych, więc jest jeszcze dużo do zrobienia. Lepiej iść w grupie, współpracować z mniejszymi partnerami niż z jednym dużym, bo zawsze jest to ryzykowne – przyznaje prezes Górali. (…) Innym zadaniem, jakie postawił sobie do zrealizowania prezes Mikołajko, jest stworzenie działu sportowego. Dotychczas w Podbeskidziu go nie było, bo o wszystkim jednoosobowo decydował Borecki. – W klubie pojawi się niebawem dyrektor sportowy. To pierwsza osoba, która powinna wiedzieć, co się dzieje w szatni pierwszego zespołu i w grupach młodzieżowych. Dodatkowo ma prowadzić długofalową politykę. Poza tym obok niego pracować ma dwóch-trzech skautów obserwujących zawodników w niższych ligach – mówi prezes Podbeskidzia.
Rozmówka z piłkarzem Arki, Gostonem Sangoyem.
W Boca dzielił pan szatnię z Carlosem Tevezem.
Graliśmy razem w kategoriach młodzieżowych Boca, a także w reprezentacji Argentyny U-17. Carlitos to bardzo skromny chłopak, zawsze ciężko pracował, łączyły nas dobre relacje, przyjaźniliśmy się. Ale z biegiem lat, niestety, straciliśmy kontakt.
W Hiszpanii, w barwach Sportingu, wystąpił pan w słynnym meczu z Realem na Santiago Bernabeu w 2011 roku, kiedy wygraliście 1:0 i zakończyliście dziewięcioletnią passę Jose Mourinho bez porażki w meczu ligowym u siebie.
Minęło pięć lat, a wydaje się, jakby to było wczoraj. Pamiętam, że były jakieś zatargi między Mourinho a naszym trenerem Manolo Preciado. Wygrać z Realem na Beranbeu i to jeszcze w sytuacji, gdy bardzo potrzebowaliśmy punktów – takich rzeczy się nie zapomina. Strzeliliśmy gola, a potem broniliśmy się jak lwy, dzięki czemu zdobyliśmy ważne trzy punkty.
Po meczu Mourinho przyszedł do waszej szatni.
Bardzo nas to zaskoczyło. Pogratulował nam zwycięstwa i każdemu po kolei uścisnął dłoń. Myślę, że dla niego to była dość dziwna sytuacja, bo przegrał, będąc niepokonanym przez tyle lat, i to z taką drużyną jak Sporting.
Mariusz Jop szczerze rozmawia z Izą Koprowiak o swojej chorobie.
Kiedy w 2000 roku wrócił pan do treningów, czuł się człowiekiem chorym?
Fizycznie czułem się bardzo słabo, szczególnie przez pierwszy miesiąc. Brałem sterydy, byłem napuchnięty. Początkowo nawet spacery wydawały się wyzwaniem. Jednak towarzyszyło mi przekonanie, że wrócę do gry. Pamiętałem, z jakimi objawami trenowałem przez leczeniem i wiedziałem, że powrót na boisko to kwestia czasu. Po wyjściu ze szpitala nie opowiadałem w szatni zbyt wiele o swojej chorobie.
Dolegliwości minęły?
Latami moje leczenie ograniczało się jedynie do kontroli i przestrzegania zaleceń dotyczących zdrowego trybu życia. Choroby były uśpione aż do 2007 roku, kiedy w trakcie USG wątroby po raz pierwszy usłyszałem hasło: PSC. Poczytałem o tej chorobie, przekaz był jasny. Jest nieuleczalna. Prowadzi do nowotworu albo kończy się przeszczepem. Leki tylko ten moment odwlekają.
Wówczas grał pan w FK Moskwa, w kadrze, zbliżało się EURO…
Wyszedłem z gabinetu w Krakowie, nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie opowiadałem dookoła, że jestem chory, potrzebowłem czasu, żeby się oswoić z myślą o kolejnej chorobie i jej skutkach. Trudno było wtedy znaleźć specjaistę, tym bardziej, że grałem w Moskwie. W klubie poinformowałem, co mi dolega. W Rosji było jednak inne podejście. Uważali, że skoro gram, nie ma problemu.
Oprócz tego:
– Andreas Nagel mówi, jak szkolić,
– Nieoczekiwany hit Bundesligi,
– Żurek tymczasowo za Ojrzyńskiego,
– Trener Szukiełowicz poprowadzi Śląsk Wrocław po raz setny,
– Korona zależna od Cabrery i Pawłowskiego,
– Mamia Dżikia wspomina jak przy Cichej gonił Seedorfa.