Reklama

Opakowanie ładne, niestety tylko ono. Wielkie Derby Śląska oczami kibiców

redakcja

Autor:redakcja

22 lutego 2016, 10:05 • 4 min czytania 0 komentarzy

Miał być bal, skończyło się stypą. Wielkie Derby Śląska, abstrahując od samego ich wyniku, pokazały jak długa, kręta i wyboista droga jest wciąż przed Górnikiem. Walkę o kibiców przegrano dziś na wielu polach, bynajmniej nie tylko sportowym.

Opakowanie ładne, niestety tylko ono. Wielkie Derby Śląska oczami kibiców

Czekali na ten mecz tygodniami. Skreślali w kalendarzu dni dzielące ich od tego wydarzenia. Od kilku dni podgrzewali atmosferę w pracy, bo jak w wielu zakładach na Górnym Śląsku proporcje Górnik – Ruch przechylają się a to w jedną, a to w drugą stronę. Ostrzyli sobie zęby na słynne pierwsze „pierdolnięcie” na nowym obiekcie. Cierpliwie czekali i dopingowali przez wszystkie te lata, gdy jedyną czynną trybuną była ta stara, wysłużona, która teraz tam bardzo psuje ogląd całego stadionu. Ale wreszcie…

Bip, bip.

Na bilecie nie zarejestrowano wpłaty za wstęp na spotkanie. Sorry, możesz stanąć grzecznie wyjaśnić sprawę w kasie, do której ustawił się już kilkusetosobowy wężyk ludzi. Co z tego, że do meczu zostało już tylko 45, 30, 15 minut? Co z tego, że Michał Wodziński skończył swój tradycyjny spacer na początku niedzielnej transmisji, spiker wyczytuje składy, koledzy wrzucają już na Facebooka fotki z nowej trybuny a ty utknąłeś w kolejce do kasy?

Generalnie wiesz, fajnie że przyszedłeś, ale spadaj na drzewo.

Reklama

A kolejka do kasy rosła i rosła. Na szybie kartka: „biletów na derby brak”, a mimo to setki osób napierały na kolejne. Byle tylko zdążyć, byle tylko odkręcić tę sprawę, odebrać działający bilet. Co z tego, ze zadbano o to, by przy wejściu każdy dostał pamiątkowy szalik, skoro tak wiele osób nie mogło go odebrać, bo zwyczajnie nie przekroczyło bramek? Organizacyjnie – „żółta kartka z zadatkiem na głęboką czerwoną”, jakby to powiedział Tomasz Hajto.

***

– Za starych, dobrych lat, jak Górnik w pucharach grywał z Romą, to się na drzewach siedziało, żeby coś widzieć, takie było zainteresowanie. Teraz to by było trochę trudniej, bo stadion zamknięty, ale wtedy widok dzieciaków, które wspinają się na drzewa w czasie meczu nikogo nie dziwił – wspomina spotkany przez nas w drodze na mecz pan Roman, dla którego są to… – Nie wiem, nie potrafię zliczyć ile w tym czasie było derbów. Dziesiątki. Mniejszych, większych. Mi szczególnie zapadły w pamięci jedne – akurat nie z Ruchem, a z Zagłębiem Sosnowiec, ale to dlatego że facet stojący obok mnie przez cały mecz udawał kibica Górnika, żeby pod koniec meczu po złości wysmarować mi kurtkę jakąś śmierdzącą mazią.

Dziś śmierdzącej mazi nie było, bo i kibice Ruchu od kilkunastu lat bojkotują mecze w Zabrzu. To również w pewien sposób zabija rangę derbów, bo zamiast nieodłączych uszczypliwości i zawsze elektryzującej nas walki na oprawy, jedynym akcentem walki Górnika z Ruchem na trybunach było… uciszenie saksofonisty jednej z orkiestr, dętych, który przy trafieniach Oleksego i Mazka nie krył się ze swoją sympatią do ekipy Niebieskich.

***

– Ruch to Ruch, nie będziemy płakać że ich nie ma, ale mogliby wpaść i zobaczyć, jak wygląda prawdziwy doping. Nie ta cisza, którą mają tam u siebie – mówi Marek, który dziś pierwszy raz idzie na mecz ze swoją dziewczyną. – Jak wygramy, to będę ją zabierać co mecz, taka dobra wróżba. Jak tu jeszcze był plac budowy, to wstyd było jej to pokazywać, ale teraz to inni mogą nam zazdrościć. Klasa.

Reklama

Tej zabrakło jednak na boisku. Liczba meczu? 70. Dokładnie tyle minut minęło od otwarcia całego stadionu do pierwszych gwizdów w kierunku własnych piłkarzy. Na ich rozpalonych głowach wylądowało dziś ogromne wiadro wody z lodem. Ice bucket challenge dawno wyszło z mody, ale piłkarze Górnika jakby o tym zapomnieli. Wyglądali tak, jakby chcieli za wszelką cenę nominować wszystkich swoich kibiców i kazać im wyzwanie wykonać tu i teraz.

W samej końcówce nie wytrzymał już nawet sektor najzagorzalszych sympatyków Górnika, który rozpalony do czerwoności na początku, delikatnie gasł z każdą minutą. Przekaz był jasny – szybko ze stadionu nie wyjedziecie, przynajmniej póki nie wyjaśnimy wam, ile ten mecz dla nas znaczył. Słowa dotrzymali i zaraz po meczu udali się w okolice szatni „po autografy”.

***

Po spotkaniu ręce załamywał nawet ten, który zawsze wierzy do końca.

– Jakby oni potrafili zagrać tak, jak ta orkiestra… Piękny stadion, kibice dopisali, wszystko piękne, a derby przegrane – zagadywał wyraźnie przygaszony Stanisław Sętkowski, znany też jako pan Leon od kogutów. Ku uciesze obrońców praw zwierząt, ten przeznaczony na dzisiejszy mecz jeszcze trochę pożyje.

Dziś nie należał się absolutnie nikomu.

Najnowsze

Uncategorized

Komentarze

0 komentarzy

Loading...