Reklama

Wielkie Derby Śląska dla Ruchu! Górnik fajny na razie ma tylko stadion

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

21 lutego 2016, 20:39 • 2 min czytania 0 komentarzy

Około 25 tysięcy obecnych ludzi, orkiestra, kapitalny doping i świetna oprawa na otwarcie nowego obiektu w Zabrzu. Biorąc pod uwagę, że okazją były Wielkie Derby Śląska – piłkarskie święto. Jeśli komuś przypomniałaby się wypowiedź sprzed roku Łukasza Madeja o europejskich pucharach, mógłby zacząć unosić się wysoką nad ziemią. Ale po dzisiejszym meczu nikomu w Górniku nie powinno to grozić.

Wielkie Derby Śląska dla Ruchu! Górnik fajny na razie ma tylko stadion

Tabela nie pozostawia złudzeń: Górnik Zabrze jest najgorszy w lidze. Przed tygodniem przegrał 0:3 z Cracovią, będąc zdecydowanie gorszą stroną, a dziś przyjął dwie sztuki na własnym stadionie od Ruchu. Dwie, ale – tak, jak i z Cracovią – skończyć się mogło mniej przyjemnie. Piłkarzom Leszka Ojrzyńskiego zaczęło brakować sił, w wielu momentach przegrywali fizycznie, byli sfrustrowani, słabsi psychicznie i mniej dokładni w grze. Z każdą minutą wyglądali coraz gorzej, tracili pewność siebie, a tej nie podbudowywały zmiany trenera. Jeśli wpuszczasz Golańskiego na lewą obronę i Madeja z Sobolewskim zastępujesz duetem Janota-Korzym, powinieneś wiedzieć, że zbłądziłeś w życiu.

I Górnik zbłądził. Wbrew pozorom, otwarcie miał całkiem niezłe: minimalnie obok bramki główkował Sobolewski, nieznacznie pomylił się Kwiek, a sam na sam z bramkarzem przegrał Widanow. Aktywny był też Jose Kante, który pomagał w budowaniu akcji, dobrze radził sobie z obrońcami, raz świetnie wywiózł w pole Grodzickiego. Jak początkowo na wsparcie kolegów mógł jeszcze liczyć, tak potem został już sam. Steblecki miał jedną okazję i zszedł przerwie, Gergel był kompletnie niewidoczny, a Madej sporo czasu spędzał na własnej połowie.

Cofnięcie się Madeja było o tyle istotne, że rozkręcający się z czasem Ruch panował przede wszystkim w środku pola. Kawał dobrej roboty wykonywali Surma z Iwańskim, kilkukrotnie różnicę zrobił Lipski, a w rozegraniu pomagał Stępiński. Napastnik Niebieskich dał dziś z siebie maksa – stoczył mnóstwo twardych pojedynków z obrońcami Górnika, po żadnym upadku (było ich wiele) się nie poddał. Ciągle próbował dalej, czasem chyba zbytnio się „podpalał”. Doszedł do kilku sytuacji podbramkowych, ale nie potrafił postawić kropki nad „i”. Jak znalazł się oko w oko z Janukiewiczem, wystawił patelnię Mazkowi – tego jakimś cudem, wyrastając spod ziemi, zatrzymał Magiera. Potem Mazek się odwdzięczył, ale Stępiński przegrał pojedynek z bramkarzem i do siatki wbił piłkę skrzydłowy. Wcześniej, w doliczonym czasie pierwszej części spotkania, gola strzelił Oleksy. To też był łańcuszek błędów gospodarzy: spóźnił się do główki Sobolewski, pojedynek przegrał Magiera i niepewnie interweniował Janukiewicz.

Indywidualne błędy zabrzan ciężko zliczyć. Źle, naprawdę źle to wyglądało. Wielu, zwłaszcza z okazji nowego stadionu i kapitalnej atmosfery, zdążyło narobić sobie sporego apetytu. Ale ten głód w Zabrzu, w obecnej dyspozycji, długo pozostanie niezaspokojony.

Reklama

1

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...