Reklama

Pioruny na boisku, wszechobecna korupcja, trener bijący batem. Chiny oczami Polaków

redakcja

Autor:redakcja

21 lutego 2016, 12:25 • 18 min czytania 0 komentarzy

Chiny. Awanturnicza polityka transferowa, plany podboju futbolowego świata, kultura, która nakazuje zasuwać od świtu do nocy. Dziś należy traktować ich jak najbardziej serio, ale kiedyś można by urządzać tam festiwal przaśności. Nasi niegdysiejsi stranieri poopowiadali nam, jak chiński futbol wyglądał przed ponad dekadą. Łapaliśmy się za głowę podczas tych rozmów co najmniej kilka razy.  

Pioruny na boisku, wszechobecna korupcja, trener bijący batem. Chiny oczami Polaków

***

W Chinach pieniądze były od zawsze, więc wybór stojący przed zawodnikiem jest prosty – albo dalej prowadzisz poważną karierę, albo jedziesz ustawić się do końca życia. Każdy rozsądnie myślący człowiek – szczególnie po trzydziestce, z sukcesami w kraju, już bez perspektyw na rozwój – spakuje się i pojedzie. Pieniądze były najmocniejszym argumentem, który mógł przekonać do wyjazdu. Innych w zasadzie nie było.

Marek Jóźwiak (w 2001 roku piłkarz Shenyang Jinde): – Już wtedy można było się tam dorobić. Proponowali trzy razy większe stawki.

Sylwester Czereszewski (w 2001 roku piłkarz Jiangsu Sainty): – Teraz to już w ogóle są tam kosmiczne pieniądze. Wtedy za miesiąc gry mogłem kupić samochód średniej klasy.

Reklama

Jacek Paszulewicz (w 2004 roku piłkarz Chengdu Wuniu): – Chińskie kluby maja to do siebie, że płacą za zawodnika podatki. Powiedzmy, że w Polsce miałem na kontrakcie 100 złotych, ale dostawałem do ręki 60. W Chinach miałem 200 i dostawałem 200. To był atrakcyjny kierunek. Po kilku miesiącach zadzwonił do mnie Tomek Frankowski z zapytaniem, czy nie mógłbym zgadać w klubie, czy nie poszukują napastnika.

***

Czy jakiekolwiek inne argumenty mogły wówczas przekonać do wyjazdu? Ujmijmy to tak: jeśli ktoś ma w sobie żyłkę podróżnika, uwielbia przygody, poznawanie czegoś nowego i uznaje szokowanie się na każdym kroku za atrakcyjną formę rozrywki – tak, Chiny są dla niego. Jeżeli woli spokojne życie w apartamencie bez zbędnych udziwnień, bezpieczeństwo i bezproblemowe życie – lepiej niech sobie daruje.

Szoku można doznać wszędzie. Już od samego początku, od zakwaterowania. Europejczyk ma pełną swobodę – mieszka tam, gdzie ma tylko ochotę, a klub pomoże w znalezieniu odpowiedniego mieszkania. Jeśli woli w hotelu – no to żyje w hotelu. Co w tym dziwnego? Chińczycy nie mają takiego luksusu. Są odzwierciedleniem teorii, że piłkarzem jest się 24 godziny na dobę.

Rafał Pawlak (w 2001 roku piłkarz Shenyang Jinde): – Po obozie bardzo się z Markiem zdziwiliśmy, kiedy z całą drużyną przyjechaliśmy pod hotel. Myśleliśmy, że nas odwieźli, że to taki miły gest. Okazało się, że cały zespół wysiada z nami i idzie do pokojów. Mieli tylko jeden dzień, w którym mogli wrócić do rodzin, ale wieczorem musieli zameldować się ponownie. Drużyna musiała żyć ze sobą. Tłumacz mówił nam, że nie byliby w stanie zapanować nad zawodnikami, gdyby ci mieszkali w swoich domach. Oni traktują to jako coś normalnego.

Andrzej Strejlau (trener Shanghai Shenhua w latach 1997-98): – Za mojej kadencji piłkarz mógł jechać do domu dopiero po meczu, kiedy zdał sprzęt w bazie. Po jednej nocy musiał oczywiście wrócić. Ja też się poświęciłem i mieszkałem razem z piłkarzami.

Reklama

Paszulewicz: – Dla trenera to sytuacja idealna. Drużyna jest cały czas na obozie, nie ma możliwości, żeby zespół się zbuntował. Zresztą tak jest wszędzie na zachodzie – to piłkarze mają się podobać trenerowi. A u nas często jest na odwrót.

Jak to możliwe, że nikt tam się nie buntuje?

Czereszewski: – Oni żyli tam w takiej biedzie, że jak mieli dach nad głową i pełne wyżywienie to już to był dla nich pełen luksus, wczasy. Tłumacz mówił mi, że większość była zafascynowana tymi warunkami. Pojadą trzy-cztery razy do roku do rodziny i im to wystarczy.

Pawlak: – Oni są tak wychowywani, dzieci są koszarowane od najmłodszych lat. Nie ma opcji, żeby zobaczyć dziecko w centrum miasta. Zaprowadzają je do szkoły i odbierają po trzech miesiącach.

***

Prędzej Chińczyk padnie z wycieńczenia niż sprzeciwi się trenerowi. Nie może. Nawet nie bierze takiego rozwiązania pod uwagę. Gdyby ten kazał trenować non stop, cały dzień, z pięciogodzinną przerwą na sen – on by tak trenował. A jeśli ktoś opowiedziałby chińskiemu piłkarzowi o tym, że jakaś drużyna zwolniła szkoleniowca, ten wrzuciłby to do tej samej szufladki co opowiadania w stylu „widziałem wczoraj ufo” czy „u nas w kraju latają smoki”.

Paszulewicz: – Za niemieckiego trenera, Bernharda Schumma, nie mieliśmy wyników, więc przyszedł na jego miejsce Chińczyk. I moje życie zamieniło się jeden wielki trening. Śmiejemy się fragmentu filmu „Być jak Kazimierz Deyna” o polskiej myśli szkoleniowej, który krąży po YouTube. Ale w Chinach dokładnie tak to wyglądało! Od poniedziałku do czwartku mieliśmy po dwa wyczerpujące treningi. Najlżejszy był piątek, ale do jednych zajęć należy doliczyć jeszcze kilkugodzinny przelot na mecz. W jednym czasie robiliśmy wszystko i wszędzie, nie było żadnego planu.

Pawlak: – Jeśli trener zada jakieś ćwiczenie, Chińczyk będzie biegał do upadłego. Nie przestanie nigdy. Jakby zajęcia były katorżnicze – oni z pokorą by to wykonywali. Musieliśmy się dostosowywać do tego rygoru, świecić przykładem. Przełożenia na wyniki to zbyt dużego nie miało.

Strejlau: – Nie ma takiej dyskusji, jak u nas. Jestem trenerem, daję panu polecenie i pan ma to wykonać. Tyle.

Czereszewski: – U nas było dwóch trenerów. Pierwszy trener z Rosji i Chińczyk, taki stary, zasłużony, coś jak pan Brychczy w Legii. Zasada była taka – Chińczyk ich opieprzał a Rosjanin prowadził treningi, ustalał taktykę.

Bogdan Zając (w latach 2006-07 piłkarz Shenzhen Kingway i Shenzhen Shangqingyin, obecnie asystent Adama Nawałki): – Kiedyś na treningu trener stał nad piłkarzami z batem. Dosłownie. Jak piłkarze nie dotrzymywali tempa – on ich bił po nogach. Na początku to wydawało się śmieszne, ale potem zobaczyłem, że to wszystko się dzieje na serio. Dostawali, bo nie mogli sprostać obciążeniom. Nawet ostro pogadałem o tym z tłumaczem. Doradził mi, żebym lepiej na ten temat nie rozmawiał z trenerem. On jest dyktatorem i tak po prostu ma być. Oczywiście nas obcokrajowców to nie dotyczyło .

Jóźwiak: – W Legii wszyscy narzekali na Drago Okukę, ale ja po powrocie z Chin odetchnąłem u niego z ulgą. Nie raz widziałem, jak ktoś z boku wymiotował. To były takie ćwiczenia – skakanie na jednej nodze w poprzek boiska, bieg wzdłuż i to samo ze zmianą nogi, później dla odmiany żabki i interwały, a po wszystkim przechodziliśmy na zajęcia na siłownię. Czasem trenowaliśmy po 3,5 godziny w 40-stopniowym upale.

Paszulewicz: – Nagrywałem jeden trening na wideo i pokazałem go Ryszardowi Szulowi, fizjologowi Wisły, i był w szoku. Biegaliśmy po betonowym zboczu, robiliśmy starty pod górę. Nie miało to żadnego uzasadnienia fizjologicznego. Przez takie ćwiczenia straciłem trochę zdrowia. Wyjeżdżałem z kraju z optymalną wagą 94 kilogramów, wróciłem 9 kilogramów szczuplejszy. Po dwóch miesiącach w Wiśle doznałem ze zmęczenia złamania stopy. Później pojawiły się komplikacje, nieumyślnie dociążałem drugą nogę i w końcu zerwałem Achillesa. Miałem biznesowy plan, żeby pograć w piłkę do 35 roku życia, ale przez Chiny musiałem skończyć karierę w wieku 30 lat.

Zając: – Zajęcia po meczu mistrzowskim były niekiedy cięższe niż sam dzień meczowy. Jak wiadomo spotkanie rozgrywane w tamtym klimacie kosztowało sporo wysiłku. Ja po meczu traciłem około 3-4 kilogramy. W swojej przyszłej pracy trenerskiej już wiedziałem, czego nie z zawodnikami nie robić. Dzień po meczu, 15:30, okropny, ponad 35-stopniowy upał, duża wilgotność powietrza, a my musieliśmy biegać… interwały! Zawodnicy mdleli, krew z nosa im kapała, ale trener kazał masażystom ją zatamować i trzeba było zasuwać dalej. Oni po prostu tego nie wytrzymywali, nie mogli podołać.

Jóźwiak: – Po wyjściu z bazy Chińczycy musieli iść w dwójkach jak w wojsku. My, Europejczycy, byliśmy z tego zwolnieni, ale też się dostosowywaliśmy. Tak samo jak nie musieliśmy prosić o pozwolenie, jeśli chcieliśmy wyjść z hotelu.

Strejlau: – Zupełnie inna mentalność. Przegrywali 5:0 i walczyli tak samo jak w pierwszej minucie, żeby było 5:1.

Czereszewski: – Nie lubili tylko grać w dziadka z Brazylijczykami. Ci mówili im: – Źle mi podałeś piłkę, ty wchodź do środka. I wchodzili.

Zając: – Były rozmowy z trenerem,  ale takie merytoryczne, bez żadnych ataków. Trener powtarzał, że oni mają tylu Chińczyków, że muszą ich – brzydko mówiąc – trzymać za gębę. Mówił, że jeśli wypadnie jeden czy dwóch to sobie wezmą następnych, to nie jest problem.

Paszulewicz: – Po jednym z przegranych meczów rozmawialiśmy na temat przyczyn porażki. Tłumacz tłumaczył do czwartego Chińczyka, potem już nie było sensu, każdy mówił to samo. Mieli dwa wnioski:

a) musimy pracować ciężej,
b) musimy pracować więcej.

Kiedy głos doszedł do mnie powiedziałem coś zgoła innego: – Skoro dzień w dzień trenujemy po dwa razy, do tego dochodzi podróż, zmiana strefy czasowej i strefy klimatycznej, to może trenujmy mniej? Tym bardziej, że ciężej się już nie dało. Nawet rozruch przed meczem obfitował w masę sprintów i wycieńczających ćwiczeń. Konkluzja była taka: obcokrajowcy nie wykonują sprintów na piątkowym treningu, reszta zostaje bez zmian.

– To ile razy w rundzie miał pan wolne? – dopytujemy.

– Wolne? Ani razu. W ogóle nie było dnia wolnego. A nie, przepraszam. Dostałem wolne kiedy już było wiadomo, że nie przedłużę umowy. Pozwolili mi pozwiedzać.

***

paszul-palac potala (2)

Jacek Paszulewicz zwiedzający Chiny (fot. prywatne archiwum)

Wszyscy rozmówcy są zgodni – obcokrajowcy spokojnie znaleźliby miejsce pracy w ówczesnej ekstraklasie, niektórzy nawet w wiodących klubach. Chińczycy nadawali się tylko do pchania karuzeli. Zresztą, z taką motoryką to nie byłby dla nich problem.

Pawlak: – Poziom? Marek bez problemu grał ze sztywnym palcem. Nie zginał mu się.

Jóźwiak: – Byłem po operacji we Francji, rzeczywiście nie mogłem zginać dużego palca. Ale dawałem radę. Chińczycy momentami nie wiedzieli, co to taktyka. Jeszcze za Henia Kasperczaka to w miarę wyglądało, ale później przyszedł chiński trener i biegali jak dzieci. Wszyscy do przodu, wszyscy za piłką. Tłumaczysz, mówisz, a oni po pięciu minutach wszystko zapominali jak przedszkolaki. Grałem jako środkowy obrońca i często miałem przez ten chaos trzech przeciwko sobie.

Czereszewski: – Nie za bardzo wiedzieli, jak asekurować, gubili się. Jak piłkarz był wystawiony na prawej obronie, to on stał na tej prawej obronie i się nie ruszył. Przeciwnik dziesięć metrów od niego, ale on myślał, że musi tam stać i koniec.

Pawlak: – Sportowo mi nie wyszło, ale cóż, kontuzje nie wybierają. To swoją drogą ciekawa historia. Doznałem urazu, więc pojechaliśmy do szpitala, nie było żadnego problemu, żeby zrobić rezonans magnetyczny. Sprzęt, warunki – wszystko super. Problem się zaczął, kiedy trzeba było odczytać wynik. Znaleźli jakiegoś profesora, który podobno znał się na tym. Przyszedł i powiedział, że nic mi nie dolega, jestem zdrowy. A ja gołym okiem widziałem, że mięsień jest naderwany! Mówię mu:

– Tu jest naderwanie.
– To nic wielkiego!

Leczyłem się zachowawczo przez dwa tygodnie. Masażysta podawał mi środki zrobione przez jego babcię z wyciągu ze żmii. Kupili mi bilet lotniczy do Polski i kazali skonsultować się u polskiego lekarza. A ten od razu powiedział, że mięsień dwugłowy jest naderwany.

Jóźwiak: – Pamiętam taki mecz, w którym w boisko… walnął piorun. Wszyscy aż się przewrócili ze strachu, takie było uderzenie. Nic się nikomu nie stało, ale mecz został przerwany.

Zając: – Jak ja tam byłem to już przyjeżdżali piłkarze z topu, na przykład Carsten Jancker , który grał w Shanghaju.  Pamiętam, że podczas jednego z meczów kryłem go na boisku. Krzyczę do kolegów z obrony – najpierw po chińsku, potem po angielsku – żeby przesunęli, wrócili na pozycję, a Carsten śmieje się do mnie i mówi: – Nie myśl sobie, że cię rozumieją…

Jóźwiak: – Zaangażowanie, ruchliwość – tego nie można im odmówić. Ale żadne parametry fizyczne nie zastąpią ci myślenia. Lepiej mądrze stać niż głupio biegać.

Zając: – Wszyscy chińscy piłkarze musieli zaliczyć Yoyo test. Jeśli go nie zaliczyli – nie mogli grać w lidze. Test był w lutym, oni przygotowywali się już od grudnia. Typowa wytrzymałość. Chodziło o to, żeby w odpowiednim tempie przebiec daną odległość. Jeśli się nie wytrzymywało – test był przerywany i nie zaliczony.  Dopiero po zaliczeniu testu zawodnicy otrzymywali licencję na grę w Superlidze. Testy te odbywały się pod okiem specjalnej komisji. Każdy miał maksymalnie 3 podejścia.

Strejlau: – Zawodnik, który nie zaliczył testu, musiał jechać w innym terminie na własny koszt do Pekinu i tam przed komisją zdać egzamin fizyczny. Nie było przeproś.

Paszulewicz: – W klubie nie było ludzi, którzy byli odpowiedzialni za poszczególne działki jak gotowanie czy sprzątanie. Wszyscy robili wszystko. Ci, którzy skończyli przygotowywać obiad, szli przystrzygać trawę. Oczywiście ręcznie.  Jeśli chodzi o stadiony – przepych był ogromny. Wybudowano nowy, 60-tysięczny stadion, a ledwie dziesięcioletni obiekt stał obok.

– A była taka potrzeba? – pytamy.

– A gdzie tam. Na nasze mecze przychodziło po 3-4 tysiące ludzi.

Pawlak: – U nas tak samo, mieliśmy stadion na 50 tysięcy, ale mieli budować nowy, większy. Uznali, że ten jest za mały, a nie zdarzyło się, żeby na stadionie był komplet. Jak na ośmiomilionowe miasto i jedną drużynę w ekstraklasie – frekwencja nie była imponująca. Ale teraz na pewno poszła w górę.  Z budowaniem w Chinach nie ma problemu. Jest dużo siły roboczej, wszystko idzie tanio i sprawnie.

Strejlau: – Miałem w bazie poza Szanghajem tylko jedno boisko i to z bardzo przeciętną nawierzchnią. Takie jak na starym stadionie Legii, pamięta pan? Najpierw było tam boisko żużlowe, potem z niego zrobiliśmy trawiaste. W każdym razie – warunki w Szanghaj Shenhua były trudne. Zaproszono mnie do Chin po dziesięciu latach i byłem w szoku. Dziesięć boisk, równiutka nawierzchnia, oświetlenie, piękny campus. Dziesięć lat, szalony przeskok!

Jóźwiak: – Cały czas jeździliśmy na obozy, nie mieliśmy własnej bazy, na której dzień w dzień moglibyśmy trenować. Dopiero wbijałem przysłowiową łopatę pod budowę akademii. Ale było OK. Raz trenowaliśmy na boisku uniwersytetu, raz gdzieś indziej. Dało się wytrzymać.

***

Czereszewski: – Graliśmy ostatni mecz w sezonie. U siebie praktycznie w ogóle nie traciliśmy bramek, przez całe rozgrywki wbili nam na naszym stadionie chyba tylko jednego gola. Do przerwy wygrywaliśmy 2:0, wszystko było OK. W przerwie w szatni… cisza. Zero radości, zero mobilizacji. Po prostu cisza, jak nigdy. Ostatecznie skończyło się 2:4. Zakładamy, że to Chińczycy ustawili ten mecz. Przy 2:2 Brazylijczycy zorientowali się, że mecz jest puszczony i cofnęli się na obronę. Dwójka napastników! Chiński trener chciał jakoś wybrnąć i kazał tym starym stoperom iść na atak. Komedia. Trener oczywiście o wszystkim wiedział, po meczu przyszedł do nas i powiedział: – Panowie, sorry, ale to musiało się wydarzyć. Ja go poniekąd rozumiem, każdy chciał zachować pracę. Potem po meczu widzę jak jeden z drugim stoi z prezesem z jakimiś prezentami. „Dzień dobry”, „dzień dobry”, tyle, nie wnikałem.

Jóźwiak: – Byłem w szoku jak wyszło na jaw, że mecze są kręcone. Zawodników od razu pozbyto się z drużyny. Niczego nie podejrzewałem, chociaż jak kiedyś trener Kasperczak policzył mi moje pojedynki, w jednym meczu miałem 12 interwencji dwóch-trzech na jednego. No to można sobie wyobrazić, jak to wyglądało.

Pawlak: – Szczerze? Dziwiło mnie to, bo dla nich piłka to była szansa wybicia się. Piłkarz podnosił tam swój status społeczny. Jeżeli ktoś z miliardowego kraju gra w ekstraklasie – to ogromny skok dla niego. A oni ot tak się tego pozbawili.

Zając:– Jednego z naszych zawodników napadli kiedyś w nocy na mieście, to była dość głośna sprawa.  Krążyły słuchy, że pocięli go tasakiem. Jedni mówili, że to skutek awantury po alkoholu, drudzy – że to przez jakąś nieczystą grę, sprawy korupcyjne. Do dzisiaj nie wiem, o co tam chodziło. Mówiło się o tym, że są ustawiane mecze. Nawet przed kilkoma laty krążyły słuchy, że w Chinach jeden z trenerów został skazany na karę śmierci za korupcję.

zajac

Bogdan Zając nauczył się w Chinach jakich metod… nie stosować (Fot. FotoPyk)

***

Pawlak: – W National Geographic pokazywali wtedy chyba jakieś inne Chiny. Ja widziałem typową komunę. Ulice i same szare bloki. Pamiętam jak poszedłem na bazar a tam wszystkie towary – także i mięso, ryby – leżały na gazetach na ziemi. To był inny świat.

Jóźwiak: – Kraj kontrastów. Za hotelem, który miał kopułę ze złota, ludzie mieszkali w jakichś chatkach, nie mieli prądu, siedzieli przy świeczkach.

Czereszewski: – Na ulicach jeżdżą albo nowiutkie Audi, albo stare, wysłużone Łady. Najlepiej ten kontrast było widać właśnie na ulicach. Kierowcy wyrzucali śmieci przez okno, jakieś pudełka po papierosach czy zapałkach, a z boku już czekali ludzie, którzy byli zatrudnieni specjalnie po to, żeby wbiec na ulicę i je zebrać. Każdy musiał mieć jakąś pracę.

– Jak w tenisie z chłopcami, którzy zbierają piłki – zagajamy.

– No tak mniej więcej to wyglądało. Kierowca wyrzucał papierek a oni biegli, żeby go usunąć. Ruch nie był zbyt duży, więc mogli bez problemu to robić. Ci bogaci traktują biednych z buta. Jak mają władzę to już jest koniec. Nie podobało mi się to. Kobieta to dla nich rzecz. Ma siedzieć w kuchni i zajmować się domem.

Paszulewicz: – Rano obudził mnie kiedyś odgłos maszerowania. Wyjrzałem przez okno a tam trzystuosobowa kolumna osób maszeruje z proporcami. W różnym wieku – mężczyźni, młodzi chłopcy, także kobiety. Poszedłem do restauracji na śniadanie i za chwilę weszła ta kolumna. Jedli na komendę, byli zdyscyplinowani jak najlepsza jednostka wojskowa. Pytam tłumacza:

– Co to, ćwiczenia jakieś?
A on pokazał mi pobliską fabrykę: – To jest zorganizowany urlop dla pracowników, coś w rodzaju wyjazdu integracyjnego.

No taki urlop, że od szóstej rano maszerują.

Jóźwiak: – Jak byliśmy na obozie w Korei to mieszkałem w pokoju z Chińczykiem. Jestem katolikiem, więc co wieczór się modliłem. Za pierwszym razem, kiedy klęczałem na kolanach przy łóżku, oglądał mnie z prawej, z lewej strony, nie wiedział, co zrobić. W końcu zadzwonił po tłumacza. Spytał się:

– Co ty robisz?
– Modlę się do Boga.
– Do Boga? A gdzie on mieszka?

Trzeba było im pewne rzeczy tłumaczyć, oni nic nie widzieli o świecie. Przywoziłem im jakieś gazety, mówiłem jak wygląda Europa. Chłonęli to.

***

Jóźwiak: – Psa akurat nie jadłem, ale jeden z kolegów, który przyjechał na testy, skosztował tego mięsa. Nie podeszła mi ta kuchnia, przyprawy były dość specyficzne.

Pawlak: – Grając w Grecji poszedłem do chińskiej restauracji i rozmawiałem z kucharzem, który gotował wcześniej w Chinach. Mówił, że gdyby w Europie podawali kuchnię chińską taką, jaka ona jest, wszyscy by zbankrutowali. Nikt by nie chciał tego jeść.

Czereszewski: – Ja wybredny nie byłem, ale Brazylijczycy znaleźli sposób, żeby obejść chińskie potrawy. Kiedy stawaliśmy na posiłek w jakiejś restauracji to dowozili im jedzenie z McDonald’s. Trener oczywiście na to pozwalał.

Paszulewicz: – Ta kuchnia przeszkadza szczególnie, że u nas poziom intymności to metr-dwa, tam rozmawia się w odległości 20 centymetrów. Region syczuański, w którym mieszkałem, słynie z ostrego jedzenia i dodawania dużej ilości czosnku do potraw. Czuć ten czosnek wszędzie. Nie mówię, że ten zapach wydziela się z ust, ale wychodzi nawet przez skórę. Mało komfortowa sytuacja.

Czereszewski: – Jeśli chodzi o jedzenie, najgorsze jest to ich ciągłe plucie. Mówią, że w ten sposób oczyszczają organizm. Na ulicy to jeszcze pół biedy, można się przyzwyczaić. W lokalach mają specjalne popielniczki, w które mogą to zrobić. Ale zdarzało się, że jadąc windą ktoś splunął pod nogi. Jechaliśmy w sześć osób, nikt nawet nie zareagował. Początkowo – szok. Ale u nich to normalne.

GY5Q7866

Andrzej Strejlau był pierwszym Polakiem, który zajął się futbolem w Chinach (Fot. FotoPyk)

***

Listopad 2015. Chiny remisują prestiżowy mecz z Hongkongiem, czym pozbawiają się kolejnej szansy na awans do mistrzostw świata. Kolejne eliminacje, kolejne upokorzenie. Chiny pokazały swoją światową dominację już na wszystkich polach, od polityki, przez gospodarkę, aż po niektóre dyscypliny sportu. To światowa potęga we wszystkim, oprócz jednego. W piłce nożnej to wciąż banda ogórków.

Nie wiemy, co się działo w posiadłości prezydenta Xi Jinpinga, ale reakcja na kolejną masakrę była natychmiastowa. Na początku roku światło dzienne ujrzał 50-punktowy program rozwoju chińskiego futbolu. Cele? Wszystko krok po kroku. Najpierw awans na mundial, później zorganizowanie go, a na końcu mistrzostwo świata. Tylko zimą wpompowano w futbol kolosalne pieniądze, ale na tym się nie skończy. China Super League docelowo ma stać się najlepszą ligą świata.

Strejlau: – Już wtedy namawiałem ich – wyślijcie ludzi za granicę, to będzie wasza przyszła kadra trenerska. Nie ma sensu wyważać drzwi, które są już otwarte! Trzeba się uczyć od tych, którzy potrafią to zrobić. Dziś chiński futbol przeżył ogromną przemianę. Kiedy byłem u nich w odwiedzinach, spytałem:

– Gdzie są zawodnicy?
– Coach, to już nie tak! Zawodnik teraz śpi już w domu! Przychodzi rano do klubu, do wieczora wyjść nie może, ale zje kolację i może wracać do siebie.

Dziesięć lat i taka zmiana. Dojrzeli do tego, żeby czerpać wzorce z Europy.

Paszulewicz: – . Za moich czasów trenerzy opierali się na jednej czy dwóch książkach i tyle. Chińczycy nie mieli swobodnego dostępu do paszportów, nie mogli wyjeżdżać, szkolić się, podglądać. Oni uważali, że skoro ich kultura jest prawie najstarsza na świecie, są nieomylni i nie muszą przyjmować żadnych uwag.

Czy wtedy – przed ponad dekadą – ktokolwiek z Polaków uwierzyłby, że w miejscu, w którym są, wkrótce będzie się ściągać najbardziej łakome kąski z całego świata?

Paszulewicz: – Pomyślałbym, że to się nie stanie za dziesięć lat, ale za pięć. Poziom rozwoju już wtedy był ogromny. Przykład pierwszy z brzegu – mieli nawet dwupoziomowe autostrady. Głośne nazwiska przyjeżdżały tam już dziesięć lat temu. Jedyne, co się zmieniło – wyjazd do Chin nie jest już biletem w jedną stronę. Można wrócić do Europy i podpisać normalny kontrakt.

Jóźwiak: – Nie zdziwiłbym się wtedy w ogóle, gdyby mi ktoś powiedział, że tak będzie. Już wtedy stadiony robiły wrażenie, ale podejście, zainteresowanie piłką były zupełnie inne niż teraz. Oby to trwało jak najdłużej. Jak teraz płacą za piłkarza 50 milionów i dają mu pensję na poziomie piętnastu, to sam jestem ciekaw, ile to potrwa i jak daleko zajdzie. Oby nie zabrakło im cierpliwości, bo nie sądzę, żeby zabrakło im pieniędzy.

Czereszewski: – Oni chyba nie mają co robić z tymi pieniędzmi, albo chcą je wyprać. Nie ma co się oszukiwać – tam jest państwo w państwie i jakoś muszą to obracać. Ale to raczej fanaberia. Oni nas nigdy nie dogonią, pod żadnym względem.

Pawlak: – Specjalnie mnie to nie zdziwiło biorąc pod uwagę tempo, w którym rozwija się chińska gospodarka. Na coś te pieniądze trzeba wydać. Co będzie za trzydzieści lat? To kawał czasu. Przypomnę, że trzydzieści lat temu w Polsce nie mieliśmy porządnego stadionu, a teraz każde miasto ma swój obiekt. Chiny mają taki potencjał ludzki i gospodarczy, że wszystko może się zdarzyć. Weźmy osiągnięcia ich sportowców na Olimpiadzie – okej, piłka to sport nieco bardziej skomplikowany, ale z takim podejściem i wizją odmienienia swojego życia każdy młody chłopak będzie dążył do tego, żeby grać w piłkę.

***

Chiny mają wszystko, żeby za trzydzieści lat stać się futbolową potęgą. Absurdalnie duże pieniądze, którymi można szastać praktycznie bez żadnych ograniczeń – owszem, są. Mentalność zasuwaczy i szeroko pojęte niewolnictwo szeroko pojęty profesjonalizm i skłonność do wyrzeczeń – jak najbardziej. Hype i ludzie, których futbol najzwyczajniej w świecie grzeje – oczywiście, że tak. Do tego wszystkiego dołożyli jeden, chyba najważniejszy aspekt. Odpowiednie wzorce. Wreszcie zaczynają pracować z głową.

Układanka ma już wszystkie elementy. Przygotujmy się do nowej rzeczywistości.

Przygotował JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...