Reklama

W Gliwicach ponoć grali w piłkę, choć w sądzie nikt by tego nie udowodnił.

redakcja

Autor:redakcja

19 lutego 2016, 23:30 • 3 min czytania 0 komentarzy

Generalnie nabijamy się z wszelkich Ćwielongów, którzy z warunków atmosferycznych lubią sobie uczynić wygodną wymówkę, ale dziś piłkarzy usprawiedliwić zwyczajnie trzeba, tym bardziej, że nie było odstawiania nogi ani narzekania w wywiadach. Zawodnicy walczyli dziś najpierw z murawą, a dopiero potem z przeciwnikiem, nawet Kamil Vacek miał w tym wszystkim zwrotność Stara z dwoma przyczepami. Reszta poruszała się pokracznie jak piłkarze w pierwszych wersjach gry FIFA. Konkluzja komentatorów po tym meczu pojedynku o to, kto utrzyma się na nogach była dość wymowna – największym pozytywem było to, że obyło się bez kontuzji. Czyli to tak jakby powiedzieć do dziewczyny, że jest sympatyczna, albo doceniać nową furę kumpla argumentem, że chociaż części zamienne można kupić do niej za pół darmo. 

W Gliwicach ponoć grali w piłkę, choć w sądzie nikt by tego nie udowodnił.

Biorąc pod uwagę jakość piłkarską w tym meczu, to była masakra. Obaj trenerzy nie silili się na wyszukane rozwiązania taktyczne. Laga do przodu i cześć. Ile było w tym piłki nożnej – ciężko stwierdzić, pewnie tyle co mięsa w parówkach z hipermarketu. Na wyobraźnię najlepiej działają zazwyczaj liczby, więc pozwólcie, że przytoczymy kilka z nich:

– liczba składnych akcji – 1,
– minuta, w której pierwsza składna akcja została przeprowadzona – 70. (tak na marginesie, Szeliga zapisał się na kartach historii jako pierwszy człowiek, który przepchnął Czerwińskiego, brawo!)
– średnia wysokość toru lotu piłki – 2,38 metra,
– długość pracy montera skrótu – 43 sekundy,
– liczba kontaktów z piłką chłopców do podawania piłek – 217,
– celne podania (to już niestety na serio) – 54% (Piast) i 44% (Pogoń).
– czas, po którym zechcieliśmy wyrzucić to “wydarzenie” z pamięci – 13 sekund.

Nunes potykał się w tej pogodzie o swoje nogi częściej niż zwykle, Vacek próbował pokazać swoją finezję, ale przegrywał z zespołem śniegu i grząskiej murawy, pole do popisu miał Murawski – i jeden, i drugi – ale dziś z lepszej strony pokazał się ten młodszy. Wygrał w środku pola najwięcej piłek (34), a i podania do przodu słał z głową, starał się raczej unikać zagrań typowych dla League Two. Bo już na przykład taki Matras na pewno wpadłby w oko skautom z niższych lig brytyjskich – w defensywie rozbijał ataki jak leci, po czym niewiele myślał i walił na pałę do przodu. Trener Latal próbował jakoś ratować sytuację i na końcówkę meczu wpuścił na atak środkowego obrońcę (Kornela Osyrę). Doszło więc do sytuacji, że duet napastników tworzył stoper (Osyra właśnie) i prawy wahadłowy (Szeliga). Tak, to mogło stać się tylko w Piaście Gliwice.

Gdyby ten mecz odbywał się w normalnych warunkach, przy takiej liczbie niecelnych podań i zagrań „piłka parzy” w naszych notach posypałyby się same dwóje i tróje, ale jednak trzeba było wziąć poprawkę na pogodę. Adam Frączczak powiedział w przerwie, że widzom pewnie dobrze ogląda się ten mecz (Adam, urodzony optymista z ciebie!), bo chociaż mogą się pośmiać, ale nam do śmiechu wcale nie było. Doceniamy starania piłkarzy, którzy przed podjęciem właściwej decyzji na boisku musieli rozwiązać szereg dylematów:

Reklama

a) czy utrzymam się na nogach,
b) czy ta kulka lecąca w moją stronę to piłka czy jednak ktoś rzucił śnieżkę z trybun (jak to możliwe, że nie ma pomarańczowych piłek?!),
c) czy piłka zatrzyma się dwa metry przede mną, czy trzy,
d) czy postać stojąca obok mnie to Yeti, czy kolega z drużyny,
e) czy może rzucić to wszystko w cholerę i jechać do Kazachstanu czy innej Tajlandii.

Pogoda pogodą, to fajna wymówka, ale fakty są nieubłagane – jeśli Legia wygra w Lubinie (a wiele na to wskazuje), doskoczy do Piasta na jeden punkt. Przezimować na fotelu lidera z pięcioma punktami przewagi i stracić wszystko w trzy kolejki – to byłoby spore frajerstwo.

piast2

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...