Reklama

Laska od Kosa, Figo i Rui Costa. Juskowiak wspomina karierę

redakcja

Autor:redakcja

18 lutego 2016, 17:04 • 9 min czytania 0 komentarzy

Od kogo dostał laskę do podpierania? Dlaczego trudno było grać z Luisem Figo? Który prezes podarował mu Rolexa? Między innymi na te pytania w kolejnym odcinku Ale to już było odpowie Andrzej Juskowiak, król strzelców Igrzysk Olimpijskich z 1992 roku.

Laska od Kosa, Figo i Rui Costa. Juskowiak wspomina karierę

Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?

Spełnienie. Grałem w bardzo dobrych klubach, zdobyłem kilka tytułów, również tych indywidualnych. We wszystkich zespołach strzelałem gole, a to nie należało do rzeczy prostych, bo to były różne kraje, różne style gry, a wszędzie sobie poradziłem.

Największe spełnione piłkarskie marzenie?

Nie mam takiego jednego. Oczywiście, ważny był medal Igrzysk Olimpijskich i tytuł króla strzelców tej imprezy. Ale też gra w Lechu Poznań. Jakbym miał odpowiedzieć jednym zdaniem – to że wszędzie dawałem sobie radę, a nie jakiś konkretny gol, czy konkretny moment.

Reklama

Największe niespełnione piłkarskie marzenie?

Gra na mistrzostwach świata bądź Europy.

Duży zagraniczny transfer, który nie doszedł do skutku?

Gdy miałem 18 czy 20 lat, jako król strzelców Ekstraklasy miałem propozycję ze Szwajcarii. Ale nie byłem gotowy na wyjazd. Później już za granicą, gdy grałem w Wolfsburgu, chciało mnie Schalke, a jeszcze przed pierwszym treningiem ze Sportingiem Lizbona dostałem ofertę z Fiorentiny. Nie miałem jednak klauzuli odstępnego, a sam Sporting nie był zainteresowany. Do konkretów nigdy nie dochodziło, z różnych względów.

Najlepszy piłkarz, z którym grał pan w jednej drużynie?

Luis Figo. Mógł w pojedynkę wygrać mecz, obojętnie z kim się mierzyło. Przewidywał na boisku dwa-trzy ruchy do przodu, na początku trudno mi się z nim współpracowało, bo on wiedział jak zaraz zachowa się obrońca i zagrywał mi w różne strefy, w zależności od sytuacji boiskowej, która dopiero mogła się wydarzyć. To było niesamowite uczucie grać z piłkarzem, który tak czyta rywala. Technika, precyzja podania – wspaniała. Na kilku metrach kwadratowych potrafił oswobodzić się spod opieki dwóch-trzech przeciwników.

Reklama

Najlepszy piłkarz, przeciwko któremu pan grał?

Rui Costa. Talent jeszcze większy od Luisa Figo, miał taką łatwość dryblowania, wychodzenia spod presji. Widać było, że przeciwnicy mają pianę na ustach, żeby mu tę piłkę odebrać, a on z elegancją i wdziękiem, naturalnym balansem ciała, zawsze zabierał się z futbolówką w dobrym kierunku. Nie zostawiał po sobie śladu, do tego potrafił uderzyć. Piłkarz wielkiej klasy.

Najlepszy trener, który pana prowadził?

Rozdzielę na najlepszego trenera i tego, któremu najwięcej zawdzięczam. Miałem szczęście, że trafiłem w młodzieżowych drużynach Kani Gostyń na pana Jerzego Bajera. To była wielka sprawa, początek wszystkiego, co osiągnąłem. A w piłce profesjonalnej to Bobby Robson w Sportingu, wielki autorytet, wielka postać. Znający realia szatni, niewiele czasami mówiący, ale wszyscy wiedzieli, co mają robić. Robił ogromne wrażenie.

Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?

Byłem w dobrych klubach, więc raczej miałem trenerów, którzy prezentowali odpowiedni poziom. Nie mogę więc zarzucić komuś, ze się nie nadawał. Jedni mieli więcej szczęścia, drudzy mniej, ale o nikim nie powiem, że pod jego opieką zespół, bądź treningi wyglądały słabo.

Gej w szatni? Spotkał pan takiego chociaż raz?

Chyba nie.

Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy? Kto i gdzie?

To była końcówka mojej kariery, gdy grałem w Erzgebirge Aue. Tomek Kos wymyślił mi pseudonim Dziadek, ze względu na wiek. Więc gdy już wyjeżdżałem z Aue, dostałem taką laskę do podpierania, od kolegów, z podpisami.

Najlepszy żart, który wykręcił pan?

Nie, ja się nie skupiałem na tym, raczej poważnie podchodziłem do pracy, więc z tej strony nie byłem znany. Coś tam na pewno kiedyś było, ale nie przypomnę sobie.

Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?

Nie miałem sprecyzowanych planów. Były jakieś pomysły biznesowe, ale to że byłem wciąż przy piłce wynikało z przypadku, z jakichś zaproszeń. Powoli przekonywałem się choćby do mojej obecności w telewizji. To nie było tak, że przychodzę na stadion, do studia i stwierdzam – OK, grałem 20 lat w piłkę, to coś powiem. Lubię to robić, dobrze się z tym czuję, kiedy oceniam to, co się dzieję na boisku, ale do wszystkiego trzeba się przygotować. Zrobiłem też kurs trenerski, jestem przy akademii piłkarskiej w Gdańsku czy reprezentacji U-21.

Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?

Mitsubishi Galant od szwagra, na raty.

Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?

Wcale nie tak dużo. Generalnie najwięcej wydaję na jedzenie, lubię dobrze zjeść – więc postawiłbym na jakąś wykwintną kolację.

Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?

Największa radość mieliśmy po IO, kiedy trenera Wójcika wrzuciliśmy do basenu. Ale wszystko było w odpowiednich ramach. Oczywiście, były też spontaniczne imprezy, ale raczej stonowane. Nic takiego się nie działo, żeby jedna się wyróżniała. Raczej normalne, zwykłe świętowanie. Po dobrym meczu, gdy na przykład strzeliłem gola, lubiłem zapalić cygaro – to była moja celebracja.

Z którym piłkarzem z obecnych Ekstraklasowiczów zagrałby pan w jednej drużynie?

Pewnie z kimś, kto fajnie dorzuca piłki. Patrik Mraz czy Dudu – oni naprawdę dobrze dośrodkowują w pole karne. Ta dwójka byłaby ciekawa dla mnie, jako środkowego napastnika, żeby mieć okazję trafić do siatki.

Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?

Radoslav Latal. Ma bardzo duży wpływ na to, jak Piast gra, jestem ciekaw, jak prowadzi treningi, jak motywuje piłkarzy, jaki ma styl pracy. W dość krótkim okresie czasu wyciągnął maksimum z zawodników i potrafi je utrzymać. Patrząc na wyniki, wydaje się, że ma bardzo dobry warsztat.

Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?

Patrząc na puchary, to ten poziom mógłby być lepszy. Na pewno nie jest łatwo w naszej lidze grać, wymagania są coraz większe. Ale brakuje mi jakości, choćby przy utrzymaniu się przy piłce. Porównując tamte czasy do obecnych, to wtedy było dużo więcej zawodników, którym trudniej było odebrać piłkę, niż teraz.

Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?

Kiedy byłem w Pireusie, dosyć długo mieszkałem z żoną w hotelu. Prezydent Olympiakosu dał nam pamiątki z tej okazji, żona dostała krzyżyk z brylantami, a ja Roleksa. Mam też sporą kolekcję koszulek, zwłaszcza z Bundesligi – jest choćby Lothar Matthaeus. To też cenne rzeczy.

Pierwszy samochód?

Tak, jak wspominałem – Mitsubishi Galant.

Najlepszy samochód?

Volvo XC60.

Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?

Dawid Kownacki. Ma największe umiejętności z młodych piłkarzy, których widziałem gdzieś z bliska. Jak na swój wiek, jest bardzo dobrze obudowany mięśniami. Szybki z piłką, a mało takich zawodników jest w polskiej lidze, którzy sprawnie podejmują decyzję. Dobra lewa i prawa noga, wykorzystuje przyspieszenie w sytuacjach 1 na 1. Szkoda, że przytrafiają mu się kontuzje, przez co nie rozwija się jeszcze tak, jak powinien. Ale jeśli będzie dobrze pokierowany, może zrobić wielką karierę.

Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć?

W Grecji. Miałem tłumacza w klubie, Manoli Papokostandakis – do dzisiaj pamiętam jego nazwisko. Miał korzenie argentyńskie, więc mówił po hiszpańsku, a ja z kolei po portugalsku. A wszystko tłumaczył na grecki. Na początku dużo było śmiesznych moich wypowiedzi, dopiero po dwóch miesiącach przyznał, że trochę tłumaczył inaczej niż ja mówiłem, bo chciał, żeby było bardziej dyplomatycznie. Na przykład przyszedł do nas trener, który prowadził zespół w drugiej lidze, awansował z nim i dostał szansę w Olympiakosie. Ale nie szło mu. Ja powiedziałem, że chyba trochę go przytłacza presja, a Manoli wszystko tonował tak, by złość kibiców nie była skierowana na szkoleniowca

Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?

Podczas zgrupowań zimowych lubiłem oglądać Australian Open. W czasie obozów przedmeczowych czytałem gazety, książki. Sprawdzałem też informacje o przeciwniku, o obrońcach, przeciwko którym będę grał.

Ulubiony komentator?

Darek Szpakowski. Ma niepowtarzalny głos, jest obiektywny, jeden z nielicznych komentatorów, którzy mają wyśmienity kontakt ze wszystkimi reprezentantami. Tyle chyba wystarczy.

Ulubiony ekspert?

To różnie bywa – raz jeden bywa w lepszej formie, potem znowu w gorszej. Bo trudno utrzymać dobrą dyspozycję cały czas. Chętnie słucham Grześka Mielcarskiego, Kazia Węgrzyna i Wojtka Kowalczyka.

Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?

Nuno Capucho ze Sportingu. Zawsze był chętny do żartów, dobrze dysponowany, co niekoniecznie musiało się przekładać na formę boiskową. Dużo robił by rozśmieszyć, rozluźnić atmosferę, miał spory repertuar. Chował ciuchy, podmieniał koszule. A potem ktoś się zagadał, założył ciuchy kolegi i nawet się nie zorientował.

Największy pantoflarz?

Trudno określić, nie mam takiego typu.

Największy podrywacz?

Najwięcej działo się w Portugalii, bo mieliśmy młodą drużynę, z chłopakami, którzy byli zawsze w kręgu zainteresowań dziewczyn. Ale żeby tak jednego określić, kto byłby najlepszy w tym fachu… Figo, Capucho – chyba oni.

Największy modniś?

Przez pewien okres czasu Iordanov postanowił sobie, że będzie przychodził na treningi w garniturze. Mówił, że to był dla niego zaszczyt, że jest w Sportingu, więc tak się ubierał – a to nie do końca odpowiadało tamtejszej modzie. Ale był elegancki, dobrze wyglądał. Wiele żartobliwych komentarzy było na temat jego wyglądu w szatni, ale długo wytrzymał, z pół roku.

Najlepszy prezes?

Nie miałem częstego kontaktu z prezesami. Jedynie podpisywanie kontraktu, przedłużanie, spotkania razem z radą drużyny – raczej częściej widziałem się z dyrektorem sportowym. Ale największe wrażenie wywarł na mnie Kokkalis, prezes Olympiakosu i to nie dlatego, że mi podarował Roleksa. To był człowiek, który miał spore poważanie wśród kibiców i piłkarzy, tworzył rodzinną atmosferę, potrafił wiele dla nas zrobić.

Najgorszy prezes?

Trudno stwierdzić, żeby ktoś odstawał i nie powinien piastować tej funkcji. Nie mam takiego, którego bym wyróżnił.

Alkohol w sezonie?

Umiarkowanie, nie miałem wybitnej wydolności, żeby szaleć w tygodniu, a później mieć siły na mecz. Więc nawet w momencie gdy mieliśmy możliwość dzień przed meczem zejść do baru i napić się piwa, to nie zawsze z tego skorzystałem. Czasem lubiłem wypić jedno piwo pszeniczne, które oczyszcza organizm, a w Portugalii, dobre wino do kolacji.

Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?

Jacek Przybylski.

Obozy sportowe – bieganie po górach, czy bieganie po górach z kolegą na plecach?

Rzeczywiście w Polsce biegało się po górach, ale nikogo dźwigać nie musiałem. Na Zachodzie już tego nie było, biegaliśmy po parkach lub po prostu na boisku. Ale nie jest tak, że w Polsce było więcej zajęć wydolnościowych, a na Zachodzie nic – w okresie przygotowawczym ze Sportingiem, gdy mieliśmy trzy treningi dziennie, to pierwszy był typowo wytrzymałościowy.

Najgroźniejsza kontuzja?

Ta z 2001 roku, gdy grając w Wolfsburgu z Dinamem Mińsk, zostałem uderzony w prawą łydkę i przestawiono mi kość strzałkową. Dosyć długo nie mogłem normalnie trenować, wyjechałem do Monachium, dopiero tam zobaczyli, że ta kość jest przestawiona i uniemożliwia normalny ruch. Szkoda, bo grałem dużo w okresie przygotowawczym, strzelałem sporo goli, a skończyło się fatalnie.

Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?

Mogą w krótkim okresie czasu zostać gwiazdą Ekstraklasy, szybko dostać się do reprezentacji. Media łatwo kreują nowe gwiazdy, łatwo jest wejść na czołówki gazet. To duży atut, ale też duże zagrożenie. Kiedyś nie było to realne, żeby tak szybko stać się popularnym.

Przygotował PP

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
3
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

0 komentarzy

Loading...