Gdy Denis Thomalla trafił dziś do siatki w meczu 2. Bundesligi wydawało nam się, że największą niespodziankę piłkarskiej soboty już znamy. Że nic tego po prostu przebić nie może. Trochę się pośpieszyliśmy, bo jednak to, co wydarzyło się na stadionie w Łęcznej, również uznać należy za niemałą sensację. Wzmocniony zimą lider Ekstraklasy grał z kandydatem do spadku, w którym było kilka nowych twarzy, ale co do jakości można było mieć wątpliwości. Rezultat? Bohaterem meczu był Szmatuła, a to oznacza, że to Piast Gliwice powinien cieszyć się z tego, że kończy tę rywalizację z punktem.
0-0. Nie rozpieszcza nas Ekstraklasa po przerwie, snajperzy nie wybudzili się jeszcze z zimowego snu. Trzeci mecz i tylko jeden jedyny, trochę dziwaczny gol Hołoty sprawił, że mogliśmy poderwać się z foteli. Banda Latala była naszym pewniakiem do mocnego zaakcentowania powrotu Ekstraklasy, mieliśmy nadzieję, że już w pierwszym meczu będzie starała się wysłać w świat prosty komunikat: chcemy mistrzostwa. Zawiodła na całej linii. Nawet sprawdzony schemat – “piłka na lewe skrzydło do Mraza, ostra wrzutka w pole karne, strzał” dziś nie funkcjonował.
Górnik Łęczna – jak już wspomnieliśmy – przystąpił do spotkania z liderem w dość mocno zmienionym względem jesieni składzie. Nie chcemy szastać mocnymi hasłami, bo to oczywiście dopiero pierwszy mecz po przerwie, ale wydaje nam się, że wzmianka o tzw. “dobrej zmianie” będzie na miejscu. Spodziewaliśmy się, że:
– litewski bramkarz Dziugas Bartkus zaliczy niezwykle twarde lądowanie w Ekstraklasie,
– Damian Jakubik (jesienią Dolcan Ząbki) zostanie zabrany na taką karuzelę, której w pierwszej lidze nigdy nie widział,
– a Łukasz Bogusławski (Chrobry Głogów) będzie – jak widzowie na meczu tenisowym – próbował nadążyć wzrokiem za piłką krążącą między piłkarzami Piasta.
Czekaliśmy, czekaliśmy i się nie doczekaliśmy. Wszyscy zagrali nieźle, choć Bartkus w sumie nie miał zbyt wielu okazji, by się wykazać. Na stoperze bardzo przyzwoicie poradził sobie również Pruchnik, a w środku pola wypożyczony ze Śląska Danielewicz. Ten pierwszy był też najbliżej zdobycia bramki (trafił w poprzeczkę), drugi całkiem nieźle egzekwował stałe fragmenty gry.
Ale plusem meczu został Szmatuła. To on zatrzymywał Grzegorza Bonina w bardzo groźnych sytuacjach – gdy drzemkę ucięła sobie obrona – nie dał się też pokonać Świerczokowi, cały czas zachowywał czujność.
Co tu dużo mówić – ze strony Piasta czekamy na znacznie więcej, a w przypadku Górnika – oby tak dalej. Tylko skuteczniej.