– To pierwszy dzień reszty mojego życia – zapowiadał Gary Neville, gdy ogłaszano go trenerem Valencii. Od tej pory minęły dwa miesiące i śmiało możemy stwierdzić, że był to najsmutniejszy okres w dotychczasowym życiu Anglika. Okres zapoczątkowany sporą nadzieją i setkami pytań, a podsumowany ciągłymi klęskami, upokorzeniami, szyderą i wyrżnięciem o ścianę na każdym polu. Wielu – po dziewięciu ligowych meczach bez zwycięstwa – już dawno straciłoby cierpliwość do Neville’a. Wielu, ale nie właściciel Valencii i jego przyjaciel oraz wspólnik biznesowy, Peter Lim. On w zeszłym tygodniu wysłał przez panią Layhoon Chan jasny przekaz – Neville cieszy się pełnym zaufaniem.
Przed dzisiejszym meczem z Espanyolem „Marca” pisała wprost: Solo puede quedar uno. Zostać może tylko jeden. Bo Constantin Galca znalazł się w niemal identycznej sytuacji jak Neville. To po prostu kalka. Obaj trafili do nowego klubu w trakcie sezonu. Obaj trafili pod „rządy” azjatyckie i dostali prosty sygnał: macie wyciągnąć swoje drużyny z kryzysu. Ani jednemu, ani drugiemu się to nie udało, ale to Galca – jeśli wierzyć hiszpańskim mediom – dostał ultimatum. Dziś na Mestalla miał po prostu wygrać. W przeciwnym razie w Espanyolu zaczęłoby śmierdzieć spadkiem. I dalej śmierdzi. I to coraz bardziej.
Dzisiejszy mecz nie przypominał starcia dwóch drużyn z Primera División, które stać na płacenie piłkarzom grubych milionów. Raczej dół tabeli ligi austriackiej. Pierwsza połowa? Poza niesamowitą interwencją wracającego po ośmiu miesiącach Diego Alvesa – dno. Druga? Wtedy już obie drużyny odpięły wrotki i zaczął się pełen chaos. Ale z tego chaosu rodziły się przynajmniej sytuacje bramkowe.
Najpierw prowadzenie Espanyolowi dał Oscar Duarte, który w dwóch meczach La Liga uzbierał dwa gole. Samobója z Realem i teraz do właściwej bramki z Valencią. Co zrobił Neville? Błyskawicznie zareagował, zmienił system, przeszedł na grę dwoma napastnikami, wpuścił Negredo i za moment oglądał gola autorstwa właśnie tego pana. A dalej było już czyste szaleństwo. Setki zmarnowali Duarte i Diop, ale i Valencia nie przestawała atakować. Zwycięskiego gola na 2:1 w 76. minucie strzelił wypożyczony przed momentem z Realu Denis Czeryszew, tymczasem kolejnym piłkarzom ze zmęczenia strzelały mięśnie i łapały skurcze. Druga połowa to była po prostu wojna o wyszarpanie trzech punktów. A raczej sześciu, bo tak należało określić to starcie.
Neville wreszcie więc urwał się ze stryczka. Gra Valencii absolutnie dziś nie powalała, ale w przeciwieństwie do kadencji poprzedniego trenera, Nuno Espirito Santo, dziś nie odnosiło się wrażenia, że piłkarze uwzięli się na zwolnienie trenera. I kto wie, czy to nie będzie punkt zwrotny. Bo tak na logikę – czy drużyna, która latem wydała 137 milionów euro, może wiecznie przegrywać?