Dlaczego w Ruchu droga juniorów jest dłuższa? Co jest najtrudniejsze w III lidze? Kto wolał przecinaka od technicznego zawodnika? Dlaczego nie warto być szarą myszką, a warto podglądać Busquetsa? Z jakiego powodu nie da się ocenić, czy ktoś jest gotowy na wyjazd, skąd fenomen Salosu Szczecin i gdzie sztangi są zimne? O tym wszystkim opowiada Patryk Lipski z Ruchu Chorzów. Zawodnik reprezentacji U-21 i jedno z największych odkryć jesieni w Ekstraklasie.
Uważasz siebie jeszcze za młodego zawodnika?
Nie, nie uważam, choć w Polsce tak się przyjęło. Czytałem, że Jack Wilshere przeszedł swój pierwszy okres przygotowawczy z dorosłą drużyną w wieku 16 lat. On był młody, a nie ja teraz. Z drugiej strony mam za sobą dopiero pierwsze pół roku w Ekstraklasie. Dopiero wchodzę do poważnej piłki. Muszę to zrobić jak najszybciej, bo już nie ma zbyt wielu czasu. Ruch tym się jednak różni od innych klubów, że u nas nie wpuszczają młodych tak często. Widzieliśmy wiele młodych talentów, których wpuszczono na kilka meczów, okazywało się, że nie byli gotowi, spalili się i dziś nikt o nich nie pamięta. U nas trzeba przejść cały proces. Trzeba dłużej potrenować z pierwszą drużyną. To dwie strony medalu – z jednej strony zaistniałem w Ekstraklasie późno, ale wolę zaistnieć tak niż zaliczyć parę meczów i zostać odstawionym na bok. W zeszłym sezonie raz wszedłem na minutę i samo to było dla mnie wielką sprawą. Wcześniej występowałem tylko w III lidze, ale przynajmniej grałem regularnie. O to w tym wszystkim chodzi.
Dawałeś radę – jako techniczny zawodnik – w tej rąbance?
Zależy od pozycji. Przeciwnicy często cofali się pod swoją bramkę i strefy między obroną a pomocą były bardzo zacieśnione. Kiedy grałem na defensywnej pomocy, miałem więcej miejsca i kontaktu z piłką. Na dziesiątce zdecydowanie mniej. Byłem wręcz mile zaskoczony, bo dla ofensywnego pomocnika III liga jest trudniejsza niż Ekstraklasa. Już nawet nie chodzi o rąbankę, ale o nastawienie przeciwników i stan murawy. Często nie pomaga w technicznym graniu. Nieraz prowadziliśmy grę przez cały mecz, a nagle przegrywaliśmy po stałym fragmencie. Graliśmy na ogół młodymi, a rywale wystawiali silniejszych fizycznie i potrafili to wykorzystać. Ta III liga wbrew pozorom nie była taka łatwa. Tym bardziej opolsko-śląska, gdzie gra kilka zasłużonych drużyn jak Szczakowianka Jaworzno czy Szombierki Bytom. Z drugiej strony LZS Piotrówka pełny czarnoskórych zawodników. Albo drużyny z trzema rezerwowymi. Dziwne historie, ale dobrze, że mam to za sobą.
Kiedy grałeś z takimi Piotrówkami, czułeś, że mimo wszystko jesteś blisko Ekstraklasy czy to było raczej otrzeźwienie na zasadzie: „gdzie ja w ogóle jestem?”.
Co tydzień dostawałem cios. Spoglądałem na kadrę meczową i nigdy nie było mnie w „18”.
Ani razu?
Gdy znalazłem się pierwszy raz, to od razu zadebiutowałem z Jagiellonią. Za trenera Kociana i Zielińskiego się nie łapałem. Raz nawet było dziewiętnastu, a ja byłem jedynym zdrowym, który się nie załapał. Dobrze, że miałem tę trzecią ligę, bo gdybym miał tylko siedzieć w weekendy i przeżywać, to chyba bym się załamał. Szczerze? Często wyglądałem lepiej od tych, którzy nie zagrali akurat w Ekstraklasie i schodzili do rezerw. Wiem, że zawodnicy często mówią: „nie jestem gorszy, nie wiem, czemu nie gram”, ale ja naprawdę tak czułem. Oni na ogół schodzili za karę, a ja z dalszej pozycji ciągle musiałem coś udowadniać.
Nie miałeś żadnych rozmów z Zielińskim i Kocianem?
Nie, nie chciałem pytać.
Cierpliwość może się skończyć.
Do trenera Kociana nie mogłem mieć pretensji. Zajęli trzecie miejsce, więc podejmował słuszne wybory. Kiedy przyszedł trener Fornalik, od razu zauważyłem, że jestem bardziej w jego typie. Po kilku tygodniach zadebiutowałem. Wcześniej pojawiały się różne opcje. Pojechałem np. na testy do Chojniczanki. Zagrałem sparing z trzecią ligą, wygraliśmy 4:0, trener Mariusz Pawlak powiedział, że piłkarsko wypadłem bardzo dobrze, ale potrzebuje przecinaka. No, trudno. Później pojechałem do Zagłębia Sosnowiec i niby też było dobrze, ale ściągnęli na moją pozycję Sebastiana Dudka.
Nie załamałeś się?
Wiele osób mnie o to pytało, ale nie. Albo mam taką motywację wewnętrzną, albo sobie zakodowałem w głowie, że nie zrobi to na mnie wrażenia. Dwa miesiące po testach zadebiutowałem zresztą w Ekstraklasie.
Kluczowe było jednak odejście Filipa Starzyńskiego, który zrobił ci miejsce.
Niby tak, ale kiedy Filip łapał cztery żółte kartki, często myślałem, że może wskoczę na jego miejsce, ale i tak nie łapałem się do „18”. W końcu się udało i chyba wyszło nieźle.
A nawet więcej niż nieźle.
Przyznaję: Ekstraklasa mnie nie przytłoczyła. Myślę jednak, że będzie lepiej. Przepracowałem cały okres przygotowawczy, rozegrałem wszystkie sparingi w pierwszym składzie. Pół roku temu nie miałem takiej pewności.
Widać nawet na Twitterze – kiedy się ciebie pytało, czy brać cię do Ustaw Ligę przed kolejką, bo coś strzelisz, to zawsze odpowiadałeś, że tak. I na ogół ci się udawało.
Często spotykam zawodników, którzy mówią, że „nie wiadomo, bo wyglądam ostatnio średnio”. Czasem wręcz trzeba sobie wmówić, że jest dobrze. Tylko wyjdzie na plus. W topowych ligach każdy jest pewny siebie. Tam szarych myszek nie ma.
Faktycznie aż tak interesujesz się piłką?
Nigdy nie mogłem zrozumieć tych, którzy w nią grają, a jej nie śledzą. Wychodzą na trening, mecz i tyle. Zawsze mnie to dziwiło, jak to możliwe, że ktoś grający w Ekstraklasie nie wiem, kto jest liderem Premier League. Nie wyobrażam sobie życia bez obejrzenia meczu czy sprawdzenia newsów. Jestem maniakiem. Sprawdzam nawet regularnie, co się działo w Belgii u Visnakovsa i Starzyńskiego. Kiedy byliśmy na Cyprze, zacząłem czytać o tamtejszej lidze i pucharze.
Podpatrujesz też zawodników pod kątem swojej pozycji i tego, jak się poruszają po boisku?
Kiedyś – jak każdy dzieciak – kiedy oglądałem mecze, ekscytowałem się zagraniami Messiego. Pamiętam nawet taki mecz, kiedy strzelił trzy gole. Potem podchodzi do mnie trener Pietrzak i pyta:
– Wiesz, kto był najlepszy?
– No, Messi.
– Nie, Busquets.
Od tej pory kazał mi na niego zwracać uwagę, bo dla trenera był ideałem. Dziś – mimo że jestem kibicem Realu – Busquets to dla mnie najlepszy defensywny pomocnik na świecie. Wzór. Niesamowita inteligencja boiskowa. Może nie należy do najszybszych i najsilniejszych, ale zawsze myśli najszybciej.
W przerwie świątecznej byłeś też na Realu – to pierwszy mecz na takim poziomie, który oglądałeś na żywo?
Kiedyś też pojechałem na Milan – Ajax w Lidze Mistrzów, ale na Realu byłem po raz pierwszy. Fajne przeżycie, ale to był przedostatni mecz Beniteza i gra nie wyglądała zbyt dobrze. Brakowało tej intensywności. Byłem zaskoczony na minus. Ostatecznie wygrali z Sociedad, ale Ronaldo nie strzelił karnego i kibice gwizdali. Wkręciłem się jednak w ten klimat. Mam nadzieję, że załapię się na jakiś mecz z Zidane’m na ławce, bo powinno wyglądać to lepiej. Hiszpania to miejsce, w którym chciałbym kiedyś żyć.
Faktycznie zacząłeś się uczyć hiszpańskiego?
Teraz mieliśmy obozy i nie było czasu, ale zapisałem się i w tym tygodniu mam pierwsze lekcje. Mam nadzieję, że się przyda w karierze, bo marzę o grze w Hiszpanii. Jeżeli nie, to fajnie znać kolejny język, żeby móc się porozumieć.
Jaki masz plan na karierę? Widząc, jak poszło Starzyńskiemu, nie palisz się do wyjazdu czy wręcz przeciwnie?
Nie chodzi nawet o Filipa. Wielu mieliśmy wielkich talentów, którzy wyjeżdżają, zmieniają kluby, są wypożyczani, czas leci i w końcu nic nie osiągają. Trzeba być gotowym pod względem języka i przygotowania fizycznego. O tym ci, którzy wracają, mówią najczęściej. Że przez pierwsze pół roku muszą nadrabiać zaległości, a potem jest za późno. Nawet Mariusz Stępiński mówił, że najcięższe treningi miał w Niemczech. To pokazało, że nie był przygotowany, ale z drugiej strony… skąd zawodnik może mieć przekonanie, że jest gotowy na wyjazd? Jak to zmierzyć? Nigdy do końca nie wiesz, czy ci się uda. A przecież masz marzenia i świadomość, że chcesz zaistnieć. Nikt nie jedzie z myślą: „jestem nieprzygotowany, nie wyjdzie mi, jadę nadrabiać zaległości”.
No właśnie – ty byłbyś w stanie dziś odrzucić ofertę z zagranicy?
Łatwo o tym mówić. Każdy chciałby powiedzieć, że wyjedzie, kiedy będzie gotowy, ale przecież nie dziwię się Mariuszowi, że skorzystał. Jeżeli dostajesz propozycję z Bundesligi, myślenie się zmienia. Sam zaczynasz siebie przekonywać, że dasz radę. Dlatego nie chcę składać deklaracji, że wyjadę za półtora roku, bo może się okazać, że za pół roku coś wpłynie i nawet nie będę się zastanawiał.
Coś się już dzieje?
Wiem tylko, że przyglądają mi się skauci. Przez najbliższe pół roku muszę potwierdzić dyspozycję z jesieni. Na razie trwa obserwacja.
A fizycznie jesteś już gotowy na kolejny krok? Pytam, bo z jednej strony nie sprawiasz wrażenia gladiatora, ale z drugiej – podobno zabronili ci już w klubie chodzić na siłownię, bo z tym przesadzałeś.
Trenuję z Leszkiem Dyją, który jest autorytetem i współpracuje z wieloma klubami. Otworzył w Zabrzu z Dawidem Piątkowskim „Football Training Center”, gdzie pracują nad przygotowaniem fizycznym i mentalnym piłkarzy. Spędzam tam sporo czasu.
Bo wygonili cię z klubowej siłowni?
W klubie nie mamy zbyt dobrych warunków. Tylko wiatę, gdzie nie idzie się raczej z przyjemnością, bo jest ciemno, zimno i nawet sztangi są zimne. Spędziłem tam mnóstwo czasu, ale dziś wolę trenować w FTC. Nigdzie się nie pracuje jak tam, a przez najbliższe pół roku mogę się jeszcze bardzo poprawić. Niby w Ekstraklasie daję radę, ale kiedy widzę, jak wyglądają piłkarze za granicą, to aż chce mi się iść na trening. Sama ich budowa – przepaść w porównaniu z naszymi zawodnikami, gdy ściągną koszulkę. Mam jeszcze rezerwy. Może nie miałem jesienią tragicznych meczów, ale chciałbym te słabsze zamienić na dobre. Po tym poznajesz zawodnika, że gra raz bardzo dobrze, raz dobrze. Że nie ma wahań formy. Imponuje mi Łukasz Surma – to przykład gościa, który nigdy nie gra źle. Zawsze ten sam, dobry poziom.
Ile razy oglądałeś gola z Niecieczą?
Często mi go pokazywano, ale wolałbym o nim zapomnieć. Dopiero jeśli powtórzę coś takiego, będzie można powiedzieć, że to nie przypadek. To znaczy – ja wiem, że to nie przypadek, ale chciałbym też przekonać pozostałych. Sama decyzja o uderzeniu z czegoś też wynikała. Dobrze się wtedy czułem. Przecież mógłbym podać do boku i wszyscy byliby zadowoleni.
Trener zachęca cię do tak odważnej gry?
Raczej mówi, żebym nie przesadzał. Trzeba znać umiar, ale czasem lepiej dać jedno otwierające podanie niż trzy poprawne do boku.
Sprawdzasz swoje liczby?
Nie mamy wykupionego dostępu do InStata, więc najczęściej sprawdzam na EkstraStats. Zwłaszcza celność podań. Teraz mam z 75%, czyli nie za wysoko. W Hiszpanii niektórzy zaliczają 95 podań, z czego 94 celnych. Każdy chce to poprawiać – Piotrek Zieliński mówił o tym ostatnio w wywiadzie, a Krychowiak już zdążył poprawić i to bardzo.
Miałeś taki moment, kiedy sprawdzałeś listę powołań?
Nie.
A jakiś kontakt z Nawałką?
Nie miałem jeszcze okazji zamienić z nim słowa.
A na gali Piłki Nożnej? Do Marcina Krzywickiego podszedł.
No i widać, kto ma bliżej do kadry! Mówiąc serio – nie zasłużyłem jeszcze na powołanie. Za krótko gram w Ekstraklasie i za dużo mam jeszcze do poprawy. Cieszę się z samej gry w młodzieżówce, bo wcześniej nigdy nie grałem w meczach międzypaństwowych. W pierwszym zaliczyłem tylko pięć minut, ale w następnym wyszedłem już w jedenastce. Cała moja kariera tak przebiega. Nie gwałtownie, tylko stopniowo. Nie dostałem powołania tak szybko jak Kownacki, ale liczę, że pokaże się selekcjonerowi w młodzieżówce. To się przecież udało Dawidowiczowi. Czytałem komentarze, że jak mógł dostać powołanie, skoro gra w Benfice B, ale myślę, że bardziej chodziło właśnie o mecze młodzieżówki. Trener Dorna podkreśla, że selekcjoner nas obserwuje. Trzeba być cierpliwym. Salos, Ruch, teraz młodzieżówka, potem może dorosła kadra.
Właśnie – na czym polega fenomen tego Salosu? Dlaczego z tak niewielkiego klubu wypłynęło w pewnym momencie tylu zawodników, którzy przebili się w Ekstraklasie?
Zaczynałem w innych czasach. Teraz Pogoń zbiera najlepszych z całego województwa zachodniopomorskiego, ale kiedyś nie mieli takiego skautingu czy systemu pozyskiwania. Siły były rozłożone. Trafiłem do Salosu i akurat w moim roczniku znaczyliśmy w Polsce więcej niż Pogoń. Wygrywaliśmy z nią w lidze i na turniejach halowych. Dlaczego się udało? Trenerzy pracowali za darmo, ale oddawali serce treningom. Mieliśmy je codziennie. W Pogoni natomiast bywało różnie – brakowało stabilności, zmieniali się prezesi, trenerzy czy nawet szkoleniowcy grup młodzieżowych. Myślę, że wielu przepadło właśnie przez to. My się nie zastanawialiśmy, co będzie dalej, tylko po prostu trenowaliśmy. Przez dziesięć lat mieliśmy jednego trenera. Jeździliśmy na obozy czy turnieje halowe, na których Pogoń nie bywała. Pamiętam, że zawsze rywalizowaliśmy z Rozwojem Katowice. Mieli super czwórkę plus bramkarz. Milik, Król, Nowak…
A wy? Ktoś się przebił?
Kilku trafiło do Pogoni – choćby Sebastian Murawski i Sebastian Rudol z niższego rocznika. Inni grają niżej. Bramkarz siedzi na ławce Błękitnych Stargard Szczeciński. Wielu też zrezygnowało z wiadomych powodów – jedni woleli iść na imprezę, inni trenować, a potem dwa procent trafiło na najwyższy poziom. O, jeszcze Paweł Lisowski zaliczył 49 meczów w Ekstraklasie.
Masz głowę do liczb.
Trener Pietrzak zawsze powtarzał, że można nazywać się piłkarzem po 50 meczach w Ekstraklasie. Dlatego zapamiętałem! Bartosz Flis dziś jest w Błękitnych i nie ma meczu w Ekstraklasie, ale zagrał w Lidze Europy. Z Salosu wywodzi się też Starzyński, ale on jest oczywiście starszy.
Półka faktycznie ugina się w domu od trofeów z czasów juniorskich?
Zebrało się tych statuetek z 50, ale co z tego, skoro od czterech lat nie dołożyłem żadnej?! Wtedy co tydzień jeździliśmy na jakiś turniej halowy i coś przywoziłem. Albo króla strzelców, albo najlepszego zawodnika. Często bywało tak, że zostawałem królem strzelców, ale najlepszego piłkarza już nie chcieli mi dać, żebym nie zgarnął dwóch. Wtedy najczęściej dzieliliśmy się z Milikiem.
Mniej więcej w tym czasie odbierałeś też nagrody od Lewandowskiego i Błaszczykowskiego.
Siedzieliśmy z kolegami w Szczecinie i przeczytaliśmy o turnieju Nike: „Cel: Reprezentacja”. Eliminacje w czterech miastach, łącznie tysiąc osób, potem 96 uczestników finału w Warszawie. Z nich wybierali najlepszego zawodnika, który miał pojechać na konsultację na kadrę. Wygrałem, pojechałem spotkać się z trenerem Dorną, ale na tej konsultacji usłyszałem, że trener przejmuje rocznik 95. Więc w sumie niewiele mi to dało. Temat ucichł. „Lewy” i Kuba dali mi natomiast koszulkę kadry i mogłem też zaprojektować swoje buty piłkarskie na stronie Nike. Dałem napis „Kawior”, bo taką miałem ksywę od dzieciństwa. Na którymś obozie wybrzydzałem na stołówce i trener stwierdził, że mama karmi mnie w domu kawiorem. A buty to naprawdę było coś. Gdybym chciał je kupić, musiałbym głęboko sięgnąć do kieszeni.
Nie miałeś jak dotąd okazji zarobić większych pieniędzy.
Kontrakt kończył mi się 30. czerwca i podpisałem nowy, zanim zacząłem grać w Ekstraklasie.
Kiepsko.
Może i tak, ale gdybym nie podpisał, to może nie grałbym w Ekstraklasie, więc nie żałuję. Pensja jest oczywiście mała, bo grałem wtedy w III lidze i nie zmieniły mi się warunki, ale nie podpalam się. Pieniądze jeszcze przyjdą. Z drugiej strony to dobre, bo nie mogłem zmieniać samochodów czy kupować drogich ubrań jak koledzy z innych klubów.
Nigdy nie odleciałeś?
Nie miałem nawet za co. Może jestem też dziwny, ale nie mam żadnych nałogów. Nie ciągnie mnie do kasyna. Nie piję alkoholu.
W ogóle?
W ogóle. Powiedziałem sobie, że jeśli niepicie pomoże mi w zostaniu piłkarzem o jeden procent, to o ten właśnie jeden procent wyprzedzę tych kolegów, którzy piją. Odbiję sobie po zakończeniu kariery.
Trudno nie pić grając w Ruchu Chorzów, przy tej starszej gwardii.
Na zakończenie sezonu zawsze mnie namawiali, ale już się przyzwyczaili. Wiedzą, że nie dam się skusić.
Powiedz na koniec, z czego wynika ten twój podziw w stosunku do Maradony? Nie masz prawa pamiętać, jak on grał.
Fakt, bo zakończył karierę w 1997 roku, a jeszcze wcześniej złapali go na dopingu. Wujek pokazywał mi jednak filmiki z Maradoną, kupiłem dwie książki o nim i się wkręciłem.
I podobno postawiłeś sobie za cel powtórzenie jego rajdu.
Kiedy graliśmy z Arkonią, okiwałem całe boisko i strzeliłem gola. Chyba już tego nie powtórzę. Messi przerósł Maradonę pod względem liczby goli i trofeów, ale dla mnie Diego zawsze będzie numerem jeden. Uwielbiam te filmiki, kiedy na Oxfordzie wyjmuje piłkę do golfa i podbija. Dziś piłkarze stawiają na większą efektywność, a Maradona miał niesamowitą pasję. Podoba mi się jednak Neymar – on ostatnio pokazuje najwięcej tricków. Często zostaję po treningach i ćwiczę to jego przyjęcie za nogą. Żeby jednak wyszło, musiałbym się znaleźć na skrzydle.
A jeśli nie wyjdzie, to zostaniesz hitem na YouTube.
Trzeba mieć niesamowite umiejętności. I spokój. Oglądałem to wideo w spowolnionym tempie. Widać, jaką Neymar ma ogromną koncentrację. Oczywiście, że można się wygłupić, ale fajnie czasem zrobić coś, czego nikt inny nie powtórzy, bo nawet nie ma takiej odwagi.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK