Mama Forresta Gumpa mawiała, że życie jest jak pudełko czekoladek, bo nigdy nie wiesz, co ci się przytrafi. Nie mamy pojęcia, jakie czekoladki jadała, my po otwarciu wybieramy sobie zawsze tę, na która akurat mamy ochotę. Chińczycy mają tak samo, tylko że zamiast słodyczy wyciągają piłkarzy. Otwierają bombonierkę z napisem „Europa” i biorą ten smakowity kąsek, który akurat uważają za atrakcyjny. Póki co jest to na szczęście pudełko z czekoladkami drugiego sortu, ale nic tylko patrzeć, jak zabiorą się za te najbardziej ekskluzywne praliny.
Do Gervinho, Martineza, Ramiresa, Teixeiry i paru innych grajków dołączył dziś Ezequiel Lavezzi. W normalnych warunkach przebierałby właśnie w „standardowych” ofertach i zastanawiał się, do którego z atrakcyjnych miejsc przeprowadzi się po pół roku (po wypełnieniu kontraktu w PSG). Może któryś klub z Mediolanu? To w końcu świetne miasto do życia. Albo Napoli? Dobrze byłoby tam wrócić po latach. Menedżerze, albo Anglia! Dostaliśmy stamtąd jakieś zapytania? – mniej więcej tak wyglądałyby rozterki Lavezziego, gdyby wszystko na świecie było po staremu.
Ale po staremu już nic nie będzie.
Nam też już to wszystko powszednieje. Już nie dziwimy się: „Jak to?! Podkupili nam Lavezziego?!”. Bardziej chce nam się odetchnąć z ulgą: „Ufff, dobrze, że nie Di Marię!”. Ale za chwilę może się okazać, że Azję pokocha także i Di Maria. A potem większe nazwiska, jeszcze większe… Chyba nikt nie ma wątpliwości – póki co obserwujemy strzały ostrzegawcze. Jesteśmy w stanie sobie wyobrazić Ligę Mistrzów bez Lavezziego czy Ramieresa. A co jeśli za chwilę wezmą Fabregasa, potem Coutinho i poprawią to wszystko Giroud? A następnie skuszą Vidala, Hazarda i Suareza? Nierealne? A czy pół roku temu było realne, że Teixeira – jeden z najbardziej pożądanych piłkarzy na rynku – nie pójdzie do Chelsea, City lub innego Bayernu? No właśnie.
Szaleństwo, kompletne azjatyckie szaleństwo. Lavezziemu trudno się dziwić – w Hebei Fortune (tak, w tym, które jeszcze rok temu kupiło Radovicia) zarobi podobno 15 milionów euro, czyli tyle, ile dostałby będąc gwiazdą Bayernu czy Barcelony, na co – umówmy się – nie miałby już nigdy szans. Ustawi się do końca życia, czyli zrobi to, co każdy trzeźwo myślący człowiek na jego miejscu. Lepiej starzeć się popijając drinki w wypasionej willi gdzieś na Karaibach niż myśleć, do kogo by tu jeszcze można zadzwonić, żeby zaczepić się w jakiejś drugorzędnej robocie przy piłce. Dla PSG to też dobry biznes – to był ostatni dzwonek, żeby zgarnąć za Argentyńczyka jeszcze jakiekolwiek pieniądze. No i zgarną, sześć milionów euro.
Chińska karuzela nie zwalnia tempa. Przed nami jeszcze dwa tygodnie i setki milionów do wydania. Szczerze? Aż strach myśleć, co się jeszcze wydarzy.