Przyspieszenie, ciąg na bramkę i świetnie ułożona lewa noga. Na boisku – chciał go mieć każdy. Niewygodny zaczynał być dopiero poza nim. Jeśli w ówczesnej Barcelonie wydarzyło się coś nietaktownego, jako sprawcę w ciemno można było wskazywać Stoiczkowa. Dość powiedzieć, że w dzieciństwie nabawił się ksywki „pies”, po tym jak na podwórku gryzł swoich kolegów. To naprawdę dużo mówi o człowieku. Dziś legendzie Barcelony stuknęła pięćdziesiątka.
Zupełnie niepasujący do idei „Mes que un club”, stojący na przeciwnym biegunie co ugrzeczniona Barca z Andresem Iniestą na czele. Stoiczkow to chuligan. Ale taki dobry. Taki, co przez swoją głupotę może ci spaprać mecz, ale zawsze zostawi na boisku całego siebie. Przykład? W swoim pierwszym roku w Barcelonie nastąpił na nogę sędziego po tym jak ten… pokazał mu czerwoną kartkę. Rzecz się działa w El Classico, ostatecznie przegranym. Efekt – pół roku dyskwalifikacji, po czasie skróconej jednak do dwóch miesięcy. Najciekawsze, że wiele lat później obaj panowie wystąpili razem w telewizji i odtworzyli tamto zdarzenie. Bułgar przy okazji publicznie przeprosił sędziego.
Łącznie podczas pobytu w Barcelonie zobaczył 11 czerwonych kartek. Jak na zawodnika ofensywnego – trochę dużo. Mecz bez dyskusji z arbitrem był dla niego meczem straconym. Po awansie na mundial oświadczył: “Jestem pewien, że Bóg jest Bułgarem”. Po tym jak odpadł z Francją podtrzymał swoje słowa: „Bóg nadal jest Bułgarem, ale sędzia był dziś Francuzem”, chwilę później zmieszał z błotem selekcjonera, Dymitara Panewa: „Nie ma żadnych zasług przy naszym sukcesie. To marny taktyk, psycholog jeszcze gorszy. Wszystko, co miał, to dobrzy piłkarze”. Kilka miesięcy później jako jedyny wziął w obronę kolegę z reprezentacji, Lubsława Panewa, po tym jak ten wyznał krytykującym go kibicom, że mogą mu obciągnąć.
Stoiczkow nie wiedział co to znaczy „ugryźć się w język”, chętnie atakował swoich trenerów. O van Gaalu przykładowo powiedział, że ma wielki łeb, ale mózg malutki. O Cruyffie, że może to i dobry trener, ale uparty jak osioł. Ale najbardziej uwielbiał kpić sobie z Realu Madryt. Potrafił wyprosić z treningu kibica ubranego w koszulkę „Królewskich”, bo – jak sam przyznaje – biel budzi w nim wstręt, od patrzenia na nią ropieją mu oczy. Najbardziej w pamięci zapada jednak publicznie wypowiedziany przez niego żart o drużynie ze stolicy:
– Dlaczego Real Madryt nie wydaje swojej serii znaczków pocztowych? Bo nie wiadomo by było, na którą stronę trzeba napluć.
Cruyff: – Że jest konfliktowy? I co z tego. Ten facet chce zwyciężać zawsze, nawet w futsalu.
Skandale, skandalami, miło do nich wracać po latach, ale piłkarzem – tego nie można mu odmówić – był absolutnie wybitnym. Do Barcelony trafił za sporą jak na tamte czasy sumkę 4,5 miliona dolarów, po tym jak zaorał bułgarską ligę, strzelając w niej 38 bramek. Z Barceloną zdobył Ligę Mistrzów, dzięki niej sięgnął po Złotą Piłkę.
Po karierze nie osiadł na bułgarskiej wiosce, nie wiedzie spokojnego życia. Próbuje swoich sił jako trener, często występuje w mediach. Christo mógłby zbić piątkę z Thomasem von Heesenem, obaj panowie lubują się w publicznej masakrze. Dla Stoiczkowa nie ma świętości, nie ma ludzi, których nie można by wziąć na celownik. Van Gaal? Śmieć, który zniszczył Barcelonę. Cristiano Ronaldo? Zwykły zawodnik, jakich wielu, legenda jest przecież tylko jedna (Leo Messi). Gareth Bale? „Jeśli on jest wart sto milionów, to ja muszę być bezcenny”.
– Kilku rzeczy żałuję, ale nigdy nie opuszczę gardy. Skurwiele, którzy chcą po mnie jeździć, będą zawsze. Nie zmieniłbym w swoim życiu niczego, nawet mimo paru błędów. Jeśli miałbym zaczynać wszystko od zera, moje życie wyglądałoby tak samo. Pozostałbym sobą.
Christo Stoiczkow. Skandalista, „Wściekły Byk”, wybitny piłkarz. Wszystkiego najlepszego, Christo.