Pół setki za Jacksona Martineza, okienko opanowane przez dalekowschodnią forsę, chiński trzecioligowiec – chiński Ner Poddębice – zdolny kupić polską Ekstraklasę w całości. Załadować cały kontenerowiec piłkarzy znad Wisły, przewiązać go kokardką, wysłać ekspresowo do Szanghaju. Idą zmiany, idą ewidentnie, tak idą, że aż tupią tupią. Ale jeśli zbyt uważnie będziesz patrzył gdzie pluje forsą chiński smok, przeoczysz zmiany innego rodzaju: Wolfsburg wyszedł poza okienko transferowe i sprowadził do siebie David Bytheway’a z Wolverhampton, profesjonalnego gracza FIFA, który teraz będzie reprezentował zawodowo VFL na wirtualnych turniejach.
Turnieje w Las Vegas, Rio, Nowym Jorku. Profesjonalny kontrakt w Niemczech, z którego będzie mógł żyć, a pewnie i odkładać. Wszystko dzięki FIFA. Ciekawe ile razy matka goniła młodego Davida, by przestał katować pada, wziął się za lekcje, albo przynajmniej żeby nie oglądał powtórek swoich goli jak z nią gra. Najbardziej nieprzewidywalne “a nie mówiłem, że warto było?” w historii relacji rodzice-dziecko? Pewnie nie, ale pewnie w teoretycznym rankingu byłby wysoko. Chłop nawet te przeklęte powtórki uzasadni: szukałem swoich błędów mamo, patrzyłem, co mogę zrobić lepiej, i dzięki temu teraz…
Dzięki temu teraz mam służbowego Volksvagena, chociaż gram na konsoli, co mógłbym na upartego robić z wysokości łóżka, gdzie dojazd naprawdę, ale to naprawdę nie jest kwestią priorytetową.
Wiecie co mnie najbardziej zaskoczyło w historii Davida? Ani trochę to, że zarabia etatowo na wirtualnej kopanej. Nie to, że Wolfsburg ma swoją drużynę w FIFIE. Uwaga, zabrzmi trochę idiotycznie, ale upieram się przy konieczności takiego postawienia faktów: najbardziej zaskoczyło mnie to, że nic mnie nie zaskoczyło. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że nie widzę tu absolutnie nic dziwnego, kuriozalnego, osobliwego, a widzę wyłącznie logiczną konsekwencję i sens, nawet z komercyjnego względu.
Nie wątpię, że wkrótce takich Davidów będzie znacznie więcej. Wyobraźcie sobie, że Lech i Legia, względnie Wisła i Cracovia czy inny Widzew i ŁKS, mają po dwóch etatowych zawodników. No dobra – półetatowych, bo to jeszcze nie ta półka finansowa co Wolfsburg, żeby lekko rzucać kasą na faceta łupiącego od rana do wieczora na konsoli, ale jednak. Wyobraźcie sobie środek tygodnia, jakiś nudny wtorek, czwartek, w piłce nie dzieje się zupełnie nic, ot, hitem Tuszyński strzelający Pucharze Turcji w obecności czternastu kibiców i piętnastu kóz. A tu kluby proponują transmisję live podbijającą bębenek przed weekendowym meczem, starcie wirtualnych mistrzów pada spod znaku “Kolejorza” i “Wojskowych”. Ja wiem i wy też wiecie, że to by poszło pięknie po różnych Facebookach, Twitterach, że spirala zainteresowania nakręciłaby się, że pojawiłaby się presja, by i tu – szczególnie w perspektywie zbliżającego się meczu – udowodnić wyższość. Może daleko wybiegam, że wkrótce mogliby się pojawić sponsorzy transmisji, ale może i jest to maksymalnie przebieżka wokół bloku – ciężko oszacować.
Ja wiem, że istnieją zawodowe ekipy w Counter Strike, w League of Legends, że to ogromny biznes, ale FIFA ma akurat tę przewagę, że teamów od podstaw tworzyć nie trzeba – podłączysz się pod istniejące marki i z miejsca masz gorącą rywalizację, która przykuje uwagę, potencjalnych widzów całe morze. Prędzej czy później jedni i drudzy to dostrzegą.
Czy oglądałbym? Oglądał. Czy to się będzie rozwijać w tą stronę? Myślę, że tak, korzyści są zbyt oczywiste. Jest tu ukłon marketingowy skierowany do graczy, rosnącej w siłę od wielu, wielu lat grupy, jest tu próba skaperowania nieco młodszych roczników kibiców. Jest to po prostu kolejny, bardzo ciekawy kanał dotarcia do ludzi, wciągnięcia w świat klubu, a nie wydaje się zbyt kosztowny. W Wolfsburgu już to rozumieją.
Czy jaralibyśmy się, gdyby polski gracz trafił do Chelsea bądź Realu i go reprezentował? Pewnie nie byłyby to czołówki w gazetach, pewnie nawet nie dwójki. Ale pojawiłyby się rozmowy, ciekawostkowo, nieszablonowo, już tera, zarazz. Ja sam też jestem ciekaw tej nowej drogi i już umawiam się na rozmowę z Davidem, wszystko wskazuje na to, że wkrótce do niej dojdzie.
Jedną interesującą wypowiedź Bytheway’a (swoją drogą dobre nazwisko) już znalazłem, Bytheway twierdzi bowiem, że regularna gra w piłkę i rozległe zainteresowanie nią w tradycyjnym sensie pomaga w grze. Tak, sześć godzin dziennie w FIFĘ to standard, ale znajomość różnych stylów gry, metod rozegrania i niuansów boiskowych, a nawet osobiste przelewanie potu na jakiejś szlace czy innej dzikiej murawie, przekłada się na niejednokrotnie sprytniejsze i płynniejsze akcje na ekranie. Dziwne, ale skoro mówi tak mistrz – zaufam. Dlatego może i piłka nożna kiedyś będzie rywalizować z esportem na wielu polach, ale akurat piłkarskiemu esportowi wróżę pokrewność i braterskość, a nie łapanie się z tradycyjną kopaniną za łeb.
***
Śmiejący się z esportu śmieją się tym samym śmiechem, który towarzyszy osobom spłycającym futbol do formułki „jak można ekscytować się bandą facetow biegających za kawałkiem skóry?” – napisałem kiedyś i zdanie podtrzymuję. Jestem pewien, że tak samo jak ktoś dziś dziwi się, że można zarabiać graniem na konsoli, kiedyś dziwiono się, że można zarabiać grą w kosza, w piłkę, w siatkówkę.
***
Ja sam jestem wiernym fanem Championship Managerów i Football Managerów, gdzie takiego potencjału marketingowe nie widzę, bo ciężko wyobrazić sobie w to zawody przyciągające tłum, a wiec i zawodowstwo (choć kto wie, to gry tak popularne, że może być różnie). To jednak twórca tych gier, Miles Jacobson, wypowiedział według mnie słowa, które definiują sukces całej branży:
“Możesz przeczytać książkę i być w jej świecie przez kilka dni, ale nie możesz w tym świecie niczego zmienić. W Football Managerze, wszystko co robisz wpływa na wirtualny świat”.
Całe, rozbudowane uniwersum pod twoje rozkazy, piaskownica dla dorosłych zafiksowanych na piłce nożnej. Nie mam wątpliwości: w tej zasadzie mieści się nie tylko wytłumaczenie ogromnego tempa rozwoju gier, ale też wyjaśnienie dlaczego filmy i książki – uwaga, będzie z grubej rury – od początku nie miały szans. Oczywiście, filmy i książki zawsze będą popularne, ważne, zawsze będą działać na wyobraźnię. Ale to gry dzięki temu, że pozwalają na interaktywność, na poziomie fundamentalnym są o półkę wyżej. Mają po prostu nieporównywalnie większe możliwości. Być tylko odbiorcą, a dostać do rąk narzędzia – inna mowa. Interakcja musi wygrać z samym tylko odbiorem.
Nie wiem czy już branża gier zjadła filmową pod względem obrotów, na pewno jeszcze ustępuje pod względem medialności. Rozdanie Oscarów odbija się nieporównywalnie większym echem niż rozdanie… no właśnie. Nawet nie wiem jak nazywa się najbardziej prestiżowa nagroda roku w świecie gier.
Wiem jednak, że wygrał ją Wiedźmin i mam nadzieję, że my, Polacy, pójdziemy za ciosem. Będziemy w tej branży mocni, będzie to nasz projekt flagowy, duma. Mamy na to papiery, a już teraz wyrobić sobie markę w najbardziej galopującej gałęzi rozrywki na planecie – o, byłoby to coś naprawdę wielkiego.
***
O transferach na daleki wschód powiem tak: jasne, przed chwilą wyciągali siódmy sort kubańskich pomarańczy, w Chinach status gwiazdora miał Marek Zając. Potem zaczęli sprowadzać zgrane, ale głośne nazwiska, Anelkę i innych weteranów. Teraz, istotnie – zarzucają sieci na zawodników, którzy bez problemu znaleźliby poważny klub w Europie.
Wciąż jednak póki co są to przede wszystkim interesy znakomite dla Europejczyków. Naprawdę ktokolwiek płacze na Vicente Calderon za Martinezem? Basen olimpijski powinni wypełnić szampanem, a i tak świętowania byłoby mało, że ktoś chciał wydać tyle za trzydziestolatka, który sprawdził się tylko w Portugalii. Chińczycy rozpychają się, ale zachowajmy umiar – póki co przede wszystkim rozpychają europejskie portfele.
Uważam, że dopóki młodzi utalentowani zawodnicy z Europy nie będą postrzegać Chin jako ligi, która gwarantuje rozwój, najlepsze fundamenty pod karierę, dopóty Europa jest bezpieczna. Jak zaczną skutecznie kusić już młodych, najlepiej zapowiadających się – o, wtedy piłka na starym kontynencie będzie w poważnych tarapatach.
***
Kto chce poczytać więcej o moim poglądzie na eSport, zapraszam TU.
Leszek Milewski