To jeden z najdziwniejszych, najbardziej absurdalnych, a zarazem najbardziej przerażających transferów tego okienka. Jackson Martinez przeniósł się do Guangzhou Evergrande. Samo to może nie brzmi jakoś szczególnie spektakularnie, ale spójrzmy na szerszy kontekst – Chińczycy wykładają 42 miliony euro za rezerwowego napastnika Atletico, który latem trafiał do Primera División jako potencjalna mega-gwiazda tej ligi. Tymczasem dziś, już teraz, tak szybko, przy pierwszej okazji facet znika z piłkarskiego horyzontu, przez najbliższe lata nie będziemy go oglądać, ale zarobi pieniądze nieosiągalne gdziekolwiek w Europie.
Musimy przyznać – ten transfer naprawdę nas zszokował. Nie mówimy tu o upadłym emerycie. Nie mówimy tu o Robinho, który jedzie odcinać kupony. Nie mówimy tu wreszcie o żadnym przeciętniaku, tylko o gościu, który miał zostać nowym Falcao/Aguero, a który przed momentem wbił 67 goli w 89 meczach Porto. Mówimy o człowieku, który miał papiery, by zostać najlepszym piłkarzem drugiej drużyny Hiszpanii. Co prawda ostatnie miesiące to dla Martineza pasmo nieszczęść, kontuzji, drobnych urazów i koniec końców problemy ze skutecznością oraz przegrana rywalizacja z Luciano Vietto, ale… poddać się przy pierwszej okazji? Tak szybko zrezygnować z podbijania najlepszej ligi świata? Zawinąć się do Chin tak błyskawicznie? Do Chin?!
W samym Atletico są pewnie lekko wstrząśnięci tą transakcją. Latem Los Colchoneros wyłożyli za Jacksona 35 milionów euro, potem mówiło się o ewentualnej wymianie z Chelsea za Diego Costę, ale broń Boże nie o jakiejkolwiek sprzedaży z zyskiem. To się nawet nie tyle nie kalkulowało, co zwyczajnie nie mieściło w głowie. Oczywiście, że ogromny udział w całym przedsięwzięciu miał „właściciel futbolu”, czyli Jorge Mendes, który sam otwiera się na Chiny, ale że Atletico sprzeda tak horrendalnie drogiego piłkarza z zyskiem, i po to straconym pół roku? Momentami można odnieść wrażenie, że Chiny odpaliły piłkarskiego Big Brothera i zwyczajnie robią sobie jaja z europejskiego futbolu. I nie oszukujmy się – za moment będą w stanie wyciągnąć każdego, bo już teraz idą zdecydowanie grubiej niż Rosjanie, Katarczycy czy multimilionerzy z Emiratów.
Kwestią czasu jest, kiedy jakiś szurnięty magnat wyłoży 100-200 milionów euro za jakąś gwiazdę Realu, Barcelony, Chelsea czy Bayernu, a na rynku telewizyjnym rozgorzeje walka o prawa do chińskiej ligi. To się dzieje już teraz. Na naszych oczach. Właśnie w tym momencie dokonuje się pewien rozłam w światowym futbolu, co jest z jednej strony fascynujące, z drugiej przerażające. Shandong Luneng, Dalian Shide, Qingdao Jonoon, Jiangsu Suning. To chyba czas, by zacząć uczyć się tych nazw, a potem nazwisk samych chińskich piłkarzy. O ile ta bańka nie pęknie z wielkim hukiem…