Reklama

Najlepszy (jeszcze) strzelec Argentyny świętuje. Urodziny wielkiego snajpera

redakcja

Autor:redakcja

01 lutego 2016, 11:12 • 2 min czytania 0 komentarzy

Wachlarz jego umiejętności był niezwykle szeroki. Prawa noga? OK. Lewa? Nie ma sprawy. Główka, bomba z dystansu, wolej, wepchnięcie piłki do siatki tzw. siłą woli – żaden problem. Automat do strzelania goli, na którym wychowało się całe pokolenie. Umiał wszystko. Jedna z najważniejszych postaci wielkiego Calcio, Gabriel Batistuta, dziś świętuje 47. urodziny.

Najlepszy (jeszcze) strzelec Argentyny świętuje. Urodziny wielkiego snajpera

Prawie wszędzie gdzie był, wykręcał świetne liczby. Nawet do Kataru u schyłku kariery nie pojechał odcinać kuponów – ze średnią ponad jednego gola na mecz został królem strzelców tamtejszej ligi. W reprezentacji swoim bilansem (56 bramek w 78 meczach) bije nawet Leo Messiego (49 bramek w 105 meczach). Do tej pory pozostaje najlepszym strzelcem w historii kadry, ale tu chyba nikt nie ma złudzeń – to tylko kwestia czasu, kiedy to się zmieni (najpewniej jeszcze w tym roku). Zresztą nawet sam Batistuta powiedział, że gdyby spotkał na boisku Messiego, zająłby się… grą w polo.

Jak na karierę, którą zrobił, jego półka z gablotami wygląda dość mizernie. Mistrzostwo Włoch z Romą, puchar z Fiorentiną, dwa razy Copa America i tyle. Wszystko przez lojalność wobec „Violi”, w której nie mógł walczyć o najwyższe cele. Nie opuścił jej nawet wtedy, gdy ta spadała do drugiej ligi. Kusił go Manchester United, spośród włoskich klubów chciał go niemalże każdy, ale na transfer – i to za 35 baniek, więc Fiorentina na tym dealu wcale nie ucierpiała – zdecydował się dopiero po trzydziestce. Poszedł do Romy po to, na co nie miał szans we Florencji. Po Scudetto. Cel osiągnął, mimo że serce się krajało w pół. Jak wtedy, gdy w Rzymie strzelił ekipie „Violi” bramkę, po czym… popłakał się jak mały dzieciak.

Krótko po skończeniu kariery, praktycznie nie mogłem chodzić. Moczyłem łóżko, choć toaleta była raptem kilka kroków dalej. Czwarta w nocy, a ja nie spałem, czując, że gdybym teraz postawił nogę, ból by mnie zabił. Spotkałem się więc z doktorem Avanzim i poprosiłem go, by amputował mi nogi. Widziałem Oscara Pistoriusa i mówiłem sobie, że to odpowiedź na moje problemy. Lekarz nie chciał zrobić tego, o co go prosiłem. Mówił, że oszalałem. Zoperował mnie ponownie, wstawiono mi śruby, ale sytuacja się nie poprawiła. Problemem było to, że nie miałem chrząstek, a ścięgna były w strzępach, cała waga mojego ciała spoczywała na kości i umierałem z bólu.

Reklama

Jak to mówią, sport to zdrowie, ale i najkrótsza droga do kalectwa, a Batigol jest tego najlepszym przykładem. Wypada życzyć wyłącznie zdrowia!

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...