Reklama

Pięć lat egipskich ciemności. Liga skąpana we krwi

redakcja

Autor:redakcja

26 stycznia 2016, 19:59 • 18 min czytania 0 komentarzy

Sobota, końcówka stycznia 2011 roku. Al-Ahly wraz ze swoją wierną grupą fanatyków jedzie na wyjazd do Fayoum by zmierzyć się z Misr Lel Makasą. Dla niektórych kibiców była to ostatnia podróż za ich klubem. Dla wielu początek walki. Dla całego tamtego świata – kamień milowy, który na długo zmienił oblicze państwa nad Nilem, bomba, która rozerwała na strzępy dawny porządek. Al-Ahly zremisowało 1:1. We wtorek wielu spośród uczestników tego wyjazdu stawiło się na placach, rynkach i głównych ulicach Kairu. „Dzień Gniewu” wypadał tuż po ligowym weekendzie. Ostatnim zimą 2011 roku.

Pięć lat egipskich ciemności. Liga skąpana we krwi

Rewolucja. Początek „afrykańskiej wiosny ludów”. Przy zachwycie europejskich publicystów Egipt powstawał z kolan, obalając swojego dyktatora. Analogie do burzenia muru berlińskiego, do naszej „Solidarności” coraz częściej przewijały się w mediach w towarzystwie ogólnej euforii – oto kolejna część świata przystępuje do cywilizacji zachodu.

Pięć lat później oceny są o wiele spokojniejsze. W Egipcie wciąż panuje dyktator, a „Dzień Gniewu” przyniósł wyłącznie przetasowanie kart, przestawienie pionków na planszy i długie miesiące rozlewu krwi. Husniego Mubaraka zmienił Muhammad Mursi, Mursiego obaliła junta pod przywództwem Abd al-Fattaha as-Sisiego. Każdorazowa zmiana na tej karuzeli to kolejne tysiące ofiar. Tysiące ofiar, wśród których jedną z głównych – jeśli nie kluczową rolę – odgrywają ludzie stadionów.

***

W ostatnich pięciu sezonach dwukrotnie przerywano ligę – najpierw w 2011 na dwa miesiące, w 2015 – po tragedii w Kairze – na kolejne półtora miesiąca. Dwóch innych sezonów w ogóle nie dokończono. Liczba ofiar ze środowiska piłki nożnej, albo raczej… Liczba ofiar piłki nożnej w Egipcie jest ciężka do oszacowania. Jedni kibice ginęli tratowani przed zablokowanymi przez policję bramami na stadion, drudzy od ciosów nożem bandytów w szalikach o innej barwie, jeszcze inni w świetle prawa, gdy wykonano wyroki sądów skazujące stadionowych przestępców na karę śmierci. Żadne statystyki nie mówią o tych, którzy ponieśli śmierć na ulicach i placach, z transparentami wzywającymi do obalenia dyktatora w rękach.

Reklama

Najgorsze są zimy. Styczeń 2011. Luty 2012. Luty 2013. Luty 2015. To wtedy miały miejsce największe tragedie, co zresztą niemal za każdym razem łączyło się z polityką.

Sprawiedliwość. UltrasAhlawy.com. Skrót całej egipskiej rewolucji: uniwersalne wartości, kibice, Internet.

***

„Być może obserwujemy właśnie pierwsze oznaki „arabskiej wiosny”. Nasi sąsiedzi spoglądają na Egipt, który zawsze był pierwszym zwiastunem przemian”.

„Chcemy zmiany reżimu. Prezydent Mubarak powinien odejść. Powinniśmy tworzyć państwo demokratyczne, mianować nowy rząd i rozpisać wolne demokratyczne wybory. Cały świat powinien sobie uświadomić, że Egipcjanie nie wrócą do domów, jeśli nie zostaną spełnione ich żądania. Mówimy o upadku faraonistycznej dyktatury”.

Reklama

Wypowiedzi Muhammada el-Baradeiego, jednego z najważniejszych przedstawicieli opozycji, w wywiadach dla europejskiej prasy na początku 2011 roku.

***

Zanim świat dowiedział się o „Euromajdanie” i odkrył moc tkwiącą w okopanych gdzieś między improwizowanymi barykadami ludziach, w centrum zainteresowania wszystkich demokratów był Plac Tahrir w Kairze. To właśnie tam zaplanowano największą manifestację w „Dniu Gniewu”, w końcówce stycznia 2011 roku. Scenariusz nie zmienia się od dekad, scenariusz nie zmienia się niezależnie od szerokości geograficznej. Lokalny dyktator przekracza cienką linię. Następuje seria pojedynczych protestów, często także samospaleń. W Egipcie w styczniu odnotowano przynajmniej sześć takich sytuacji, co ciekawe – w każdej grupie społecznej. Bezrobotni, robotnicy fabryk tekstylnych, prawnik. W pamięci zostają też wydarzenia z połowy 2010 roku, gdy policjanci zatłukli Khaleda Mohameda Saeeda – zdjęcia z sekcji zwłok obiegły Internet dając koronny dowód wszystkim przeciwnikom policyjnej brutalności. Rewolucyjny nastrój opanowuje cały rejon – wywrotowe nastroje da się też odczuć choćby w Tunezji.

Wreszcie egipska frustracja znajduje ujście w masowych protestach, które przybierają na sile w momencie, gdy używa się wobec nich agresji.

Husni Mubarak puścił na tłum swoich podwładnych po trzech dniach manifestacji. 28 stycznia 2011 roku na dobre rozpoczęła się „wiosna”. Na wstępie przyniosła blisko siedemdziesiąt ofiar na ulicach miast. Jeszcze cztery dni wcześniej od protestów odcinali się i politycy najważniejszej opozycji – Bractwa Muzułmańskiego, i… ultrasi egipskich klubów, którzy wydawali specjalne oświadczenia o zachowaniu neutralności w nadchodzącym sporze. „Kto chce, ten idzie” – inna decyzja byłaby niezgodna z apolitycznym i przeciwnym wszelkiej maści decydentom duchem ultras.

Jeszcze przed końcem stycznia było wiadomo, że ultrasi odegrają jedną z głównych ról. Gdy na rękach policji pojawiła się krew, ruszyli ci, którzy na walkach z nią zjedli zęby. Dosłownie.

– Poza ultrasami nikt nie ma doświadczenia w walce z policją. Ścieramy się z nimi dwa, trzy razy w roku, wiemy jak z nimi walczyć – przekonywał w rozmowie z korespondentem „Guardiana” Ahmed, jeden z kibiców Al-Ahly z grupy Ultras Ahlawy.

Jeden z licznych ulicznych protestów grupy Ultras Ahlawy, tutaj przeciw aresztom dla członków grupy.

***

„Naród egipski przemówił, jego głos został wysłuchany i Egipt nigdy już nie będzie taki sam. Ustępując z urzędu, prezydent Mubarak odpowiedział na głód zmiany odczuwany przez Egipcjan”.

Barack Obama, luty 2011.

„Dawny reżim nie upadł, a sumienie nie pozwala mi brać udziału w wyborach, które nie odbywają się w warunkach prawdziwej demokracji. (…) Polityka oparta na przemocy i złe zarządzanie procesem transformacji popychają Egipt w zupełnie innym kierunku, niż chcieli uczestnicy rewolucji”.

Muhammad el-Baradei, luty 2012.

***

Policja, która ma na pieńku z kibolami. To coś nowego, coś świeżego, coś, czego jeszcze nigdzie nie było, prawda?

Z jednej strony tak, ciężko opisywać udział kibiców z Egiptu w zamieszkach na ulicach Kairu jako coś unikalnego i zaskakującego. Fani Zamalka na długo przed rewolucją trafiali do wojskowych więzień za błahe przewinienia. Ich lokalni rywale z Al-Ahly również narzekali na policyjną brutalność, czego efektem był choćby bojkot z 2010 roku, gdy kibice zażądali od klubu… ochrony przed „bandytami w mundurach”. Z drugiej strony jednak udział kibiców w protestach nie był wcale oczywisty.

– Tu nic nie wygląda jak w Europie, nie ma tu jakiegoś rozwiniętego życia politycznego – tłumaczył dla Ahram Online Sherif Hassan, dziennikarz i kibic Al-Ahly. – Nie ma tu klubów jak Livorno czy Lazio, gdzie polityka jest na jednym z pierwszych miejsc. Po latach represji ze strony starej administracji państwowej ludzie zwyczajnie przestali się tym interesować. Zresztą, to też przyczyna popularności grup ultras. Ludzie chcieli mieć poczucie przynależności do jakiejś grupy, możliwości wyrażenia siebie. Piłka nożna była jedyną drogą.

Gdy więc hersztowie grup ultras bardzo sceptycznie podeszli do zwoływanych w Internecie „gniewnych” demonstracji, wydawało się, że udział fanatyków w całym przewrocie nie będzie zauważalny. Szybko jednak okazało się, że od pragnienia zachowania apolityczności, silniejsza jest lojalność oraz rosnąca nienawiść do policji. Gdy z placów spłynęła krew kolegów, kuzynów czy ojców ludzi ze środowiska ultras, nie było już odwrotu. Praktycznie w każdym ulicznym proteście na pierwszy plan wysuwały się osoby, które ukończyły studia na kierunku walki w mieście na dwóch najbardziej prestiżowych uniwersytetach – Ultras Ahlawy pod barwami Al-Ahly i „White Knights” pod banderą Zamalka.

CNN trafnie zauważyło, że coś, co miało szansę zyskać nazwę pierwszej „facebookowej rewolucji” stało się tak naprawdę „rewolucją futbolową”.

Charakterystyczna dla wszystkich antysystemowych protestów maska u gniazdowego Zamalka.

***

Wszystko miało toczyć się dość gładko. Publicyści jak mantrę powtarzali: „niemal bezkrwawo”. Dwa tygodnie protestów, maksymalnie pół tysiąca ofiar („niemal bezkrwawo”) i obalenie dyktatury. Przy biernej postawie wojska udało się wymusić zmiany na rządzących, brutalna i bezwzględna policja traktowana jako gwardia Mubaraka nie wystarczyła, by obronić stary porządek. 12 lutego ludzie znów wyszli na ulicę, tym razem świętować. Obalono krwawy reżim, przyszedł czas na bogaty, wolny, zgodny, piękny i cokolwiek jeszcze wymyślą sobie suwerenni obywatele państwa Egipt.

„Tymczasowo” władzę przejęło wojsko, które… utrzymało godzinę policyjną, stan wyjątkowy oraz areszty dla więźniów politycznych. 26 lutego, gdy Kair znów zaprotestował przeciw władzy, manifestację tłumiły już nie oddziały policji, ale wojsko uzbrojone w paralizatory i ostrą broń. Oddano strzały ostrzegawcze. Dla wielu stało się jasne, że walka trwa.

***

Do władzy doszedł Muhammad Husajn Tantawi, wieloletni minister obrony i zwierzchnik wojska. Wprawdzie naczelnik zapowiedział, ba, zaczął nawet wprowadzać pewne reformy, w praktyce jednak Egipcjanie właściwie nie odczuli zmiany, może poza kolorem munduru u tych, którzy rozpędzali pokojowe manifestacje. Do największych doszło w listopadzie 2011 roku, znów przybyło ofiar, także wśród kibiców. W wywiadzie dla „Telegraph” jeden z założycieli grupy Ultras Ahlawy tłumaczył, że władza boi się świadomych, skłonnych do poświęceń młodych ludzi, bardziej niż polityków. Można by to uznać za kibolskie przechwałki, gdyby nie polityka egipskich władz i wciąż niewyjaśniona masakra w Port Said.

***

„Założyłem moją czerwoną koszulkę, pojechałem do Port Said, wróciłem w białym prześcieradle”.

Pieśń upamiętniająca ofiary masakry na stadionie w Port Said.

***
1 lutego 2012. Przed momentem minął rok od rozpoczęcia egipskiej rewolucji. Liga gra już normalnie, zwiększyła się może jedynie częstotliwość antysystemowych piosenek i oczywiście nazwisko ich głównego bohatera. Al-Ahly udaje się do Port Said. Na stadionie czekają zionący nienawiścią fanatycy Al-Masry, pośród których – jak twierdzi część egipskich dziennikarzy i całe środowisko kibicowskie Kairu – znaleźli się także wojskowi prowokatorzy. Gorąco było już przed meczem, gdy po murawie hasali fani gospodarzy. Policja również od samego początku imprezy zachowywała się specyficznie, przymykając oko na wydarzenia na murawie czy trybunach, za to wyjątkowo szczelnie obstawiając wyjścia ze stadionu.

– Płaciliśmy cenę za zaangażowanie w antywojskowe protesty i wszystkie oprawy wymierzone w reżim – pisali później fani Al-Ahly. Ci, którzy przeżyli.

Przedmeczowe niewinne ganianki zmieniły się bowiem szybko w bezwzględną egzekucję. Z trybun gospodarzy wybiegli bojówkarze, wielu z nich było uzbrojonych nie tylko w pirotechnikę, krzesełka czy kije, ale również broń białą. Goście próbowali podjąć walkę, ale szybko ustąpili przed napierającymi przez murawę bandytami. Wyjścia ewakuacyjne były jednak zablokowane. Według relacji kibiców ze stolicy, policja i wojsko bardziej skupiały się na utrzymaniu fanów ze stolicy na sektorze gości, aniżeli rozdzieleniu ich od szturmujących fanatyków gospodarzy.

Ci ginęli – jedni stratowani, inni zasztyletowani, kolejni wykrwawiając się w szatniach, które przy pomocy piłkarzy przerobiono na szpital polowy. – To nie jest piłka, to jest wojna, ludzie umierają na naszych oczach – w dramatyczny sposób relacjonował Mohamed Aboutreika, piłkarz Al-Ahly. „Guardian” podał później, że jeden z kibiców zginął w ramionach Aboutreiki. Dziennikarze, piłkarze, kibice – wszyscy świadkowie masakry w portowym mieście – zgodnie twierdzili, że policja i wojsko jedynie pogarszały sytuację. Ilu z 74 zgonów można było uniknąć? Ilu z tych siedemdziesięciu czterech można było uratować?

Jedno z najbardziej wymownych zdjęć wykonanych po masakrze w Port Said.

Pół tysiąca rannych. 74 zabitych. 73 (!) aresztowanych. Jasny przekaz: to wojna. Według relacji trenera Al-Ahly, nad sektorami Al-Masry miała powiewać duża flaga z napisem: „zabijemy was wszystkich”. Napis bandytów w szalikach jednego klubu kierowany do fanatyków z drugiego końca stadionu, a może przekaz wojskowej junty w kierunku Bractwa Muzułmańskiego, które właśnie szykowało się do przejęcia władzy w państwie przy dość otwartym wsparciu środowisk ultras?

Ultras Ahlawy nie mają wątpliwości. W swojej oficjalnej relacji z tego przeklętego miejsca zaznaczają – policja stojąca w dwóch rzędach przed naszym sektorem rozstąpiła się przed szarżującymi nożownikami, którzy mogli wówczas bezkarnie wbiec na trybuny zajmowane przez kibiców Al-Ahly. Rozpoczęła się rzeź.

– Ludzie zbiegali tunelem, na końcu którego znajdowały się zablokowane gigantyczną kłódką wejście. Nikt nigdy w Egipcie nie zamyka furtek w ten sposób, nawet na meczach podwyższonego ryzyka. Zostaliśmy uwięzieni, obrzucani przez Al-Masry kamieniami i pirotechniką. W tajemniczy sposób wysiadło światło. Za sobą mieliśmy zablokowane drogi wyjściowe, przed sobą otwarte furtki prowadzące na murawę, pośród sobą zwierzęta z bronią białą.

Tak brzmi przejmująca relacja jednego z wyjazdowiczów.

Tantawi, który nie ma absolutnie nic wspólnego z masakrą w Port Said. 

Nawet fani Al-Masry ujęli się za kibicami gości. Wielu z nich potwierdzało, że wśród starych wiarusów na trybunach roiło się od agresywnych i uzbrojonych ludzi dotąd na trybunach nieznanych. Rozpoczął się kolejny etap rewolucji. Rozgrywki piłkarskie zawieszono, do dymisji podał się gubernator Port Said i cały szereg innych polityków oraz działaczy. Wojsko dążyło do „jak najszybszego wyjaśnienia tej sprawy” i „ukarania winnych”. Co oczywiście nie przeszkadzało wojskowym w krwawym tłumieniu wszelkich manifestacji kiboli z Kairu żądających sprawiedliwości i ukarania nie tylko nożowników z Port Said, ale przede wszystkim dowódców wojskowych i policyjnych.

***

Tragiczny wypadek, dramatyczna konsekwencja ślepej nienawiści bandytów wokół piłki nożnej. Większość aresztowanych to kibice Al-Masry co ucina temat, co prawda pod sąd dostało się również kilku policjantów oraz pracowników innych służb, ale nie zmienia to ogólnego odbioru. To morderstwa na tle klubowym, nie politycznym. Tak brzmiała wersja oficjalna dotycząca masakry w Port Said, której nie zmieniły ani graffiti na murach ulic przyległych do placu Tahrir, ani wielkoformatowe oprawy kibiców. Nie oznacza to jednak, że władze próbowały zatuszować sprawę. Wręcz przeciwnie, jednym z ważniejszych wydarzeń dwóch kolejnych kampanii wyborczych w nieporadnie reformowanym kraju były właśnie procesy zabójców z portowego miasta.

I w pierwszych, później unieważnionych, i w drugich wyborach wygrał Muhamed Mursi. Wojskowi tymczasowo usunęli się w cień. Protesty straciły na sile. Jedna z przyczyn? Port Said. Jeden z ultrasów przepytywany przez „Guardiana” przyznał bez ogródek – gdy tracisz dziesięciu przyjaciół, z którymi jeszcze wczoraj jadłeś i piłeś, odechciewa ci się wszystkiego. – Przestajesz zwracać uwagę, kto dochodzi do władzy, chcesz po prostu wrócić do swojego starego życia – tłumaczył reporterowi atmosferę wśród Ultras Ahlawy po tragicznym wyjeździe.

Kibice zażądali rozwiązania ligi. Nawet przed pierwszym po masakrze sparingiem prosili piłkarzy o zbojkotowanie meczu. Posłuchał tylko Aboutreika, który odmówił gry. Gdy rozgrywki wznowiono, stadiony i tak pozostały puste – zamknięte przez działaczy w trosce o bezpieczeństwo, ale i omijane przez kibiców, jako rozrywka zakłócająca ich żałobę. Stracili zainteresowanie sportem, stracili zainteresowanie polityką. Ich obsesją stały się wyroki dla sprawców masakry. Te zapadły dwanaście miesięcy później.

Dwudziestu jeden skazanych na śmierć. Euforia w Kairze. Rozpacz w Port Said.

Gdy ucichły dźwięki policyjnej broni w Kairze, wrzasnął Port Said. Rozwścieczony tłum ruszył na więzienie. W kilkanaście godzin po ogłoszeniu 21 wyroków śmierci, życie straciło czterdzieści osób walczących z policją i wojskiem. Atmosferę dodatkowo podsycił Musri. Pogratulował służbom zdecydowanych i pewnych działań. Wszystko wróciło do punktu wyjścia, a ułuda demokracji zniknęła w dymie barykad podpalanych już nie w Kairze, ale w mniejszych miastach solidaryzujących się ze skazańcami i poległymi w ich desperackiej obronie.

***

Czy to był punkt zwrotny, który ostatecznie doprowadził do upadku Muhammada Mursiego? Nie, właściwie w Egipcie ciężko zakreślić jakieś pojedyncze daty, które zmieniały układ sił w regionie. Ot, jeden dyktator powolnie upadał, na jego miejscu już rozsiadał się drugi. Zanim jednak zdążył rozłożyć zdjęcia swoich dzieci w gabinecie – i on musiał pakować swoje manatki.

Zanim rozpatrzono apelację skazańców, Murs stracił swoje stanowisko. W połowie 2013 roku znów do władzy doszli wojskowi, tym razem pod przywództwem Abd al-Fattaha as-Sisiego. Latem znów doszło do rozlewu krwi na placach w Kairze, znów wojsko rozpędzało manifestantów, znów zginęło kilkuset Egipcjan, wśród których nie brakowało kibiców. Na stadionach i murach zaczynało brakować miejsca na wizerunki upamiętniające wszystkich poległych. W drugą rocznicę masakry fanatycy Al-Ahly zaprezentowali specjalną oprawę – niemal czterdzieści różnych kartoniad, prezentujących wizerunki wszystkich 74 ofiar tamtego wyjazdu.

Stadiony pozostawały zamknięte, zdobycie superpucharu kibice Al-Ahly świętowali na pierwszym treningu po meczu. Jeszcze w styczniu 2015 roku, derby Kairu wyglądały groteskowo. Kibice z obu stron miasta odwiedzili w potężnych liczbach ostatnie treningi przed wielkim spotkaniem, następnie zaś zgromadzili się na stadionach tuż po meczu. On sam odbywał się bez udziału publiczności. Z czasem stało się to wręcz tradycją. Mecze bez publiczności, treningi przy fanatycznym wsparciu, pirotechnice i bezustannych śpiewach. Po treningach? Kolejne polityczne manifestacje, bo w Egipcie sytuacja praktycznie się nie zmienia.

Procesy sprawców masakry w Port Said jeszcze się nie zakończyły, bezustanne apelacje obu stron a także ciągłe zmiany władz nie ułatwiają rozwikłania sprawy. Na szczytach ciągle brakuje stabilności – raz wojskowi zapowiadają demokratyczne wybory, innym razem as-Sisi zachowuje się jak przywódca z mocą nadaną mu przez Boga. Zresztą, sporo mówi sama kariera polityczna obecnego prezydenta Egiptu. Tak. Człowiek odpowiedzialny za wojskowy przewrót, który zdobył władzę siłą, rok później wygrał w demokratycznych wyborach. Oczywiście i jego zwolennicy, i przeciwnicy swoich racji dochodzą przede wszystkim na ulicach, przez co raz na kilka miesięcy słyszymy o kolejnych ofiarach starć w Kairze czy Aleksandrii.

Fanatycy? Jak zwykle najcięższa jest zima.

***

Najświeższa historia. Znów luty, znów fanatycy z Kairu, znów w tle wielka polityka, znów na arenie przede wszystkim ciała stratowane przez zdezorientowanych kibiców. Za kilka dni minie rok od tragedii w stolicy, gdy przy okazji meczu Zamalka śmierć poniosło kilkudziesięciu fanatyków tego klubu.

Do tej pory skupialiśmy się przede wszystkim na Ultras Ahlawy, najliczniejszej i uczestniczącej w najgłośniejszych wydarzeniach grupie kibicowskiej, ale i Zamalek ma spore zasługi na polach walk o „wolny Egipt”. Tamtejsi ultrasi to White Knights, uczestniczyli aktywnie we wszystkich możliwych manifestacjach, często ramię w ramię z lokalnymi rywalami. Kiedyś ich derbowe mecze oznaczały mniej więcej to, co spotkanie w lesie kibiców Lecha Poznań i Lechii Gdańsk. Od momentu, gdy zawiał ten słynny „wind of changes” temperatura niby nieco spadła, ale…

Właśnie. Jeszcze przed słynnym „Dniem Gniewu” w 2011 część egipskich ekspertów sugerowało, że fanatycy Zamalka dążą do ośmieszenia opozycji a nawet… kontrrewolucji. Chodziło o wydarzenia z meczu z tunezyjskim TCA, tuż przed zwoływaną przez Facebooka manifestacją na placu Tahrir. Plan miał być prosty – aranżujemy wtargnięcie na murawę i pobicie zawodników rywali, a gdy ci sami chuligani pojawią się na antyrządowych protestach, pokazujemy społeczeństwu obrazki z zadymy. Narracja jednak się nie przyjęła, przede wszystkim dlatego, że sami ultrasi Zamalka raczej nie wypierali się burd, a jednocześnie – tak jak i Ultras Ahlawy – bardzo powoli dołączali do wywrotowych działań.

– Nie są politycznymi marionetkami, w tej grupie można wyróżnić czystość intencji – przekonywał w rozmowie z Ahram Online Abdel Fattah, analityk z tamtejszego Centrum Studiów Politycznych i Strategicznych Al Ahram. – Ich głównym motywem nie są poglądy polityczne, ale vendetta, chęć zemsty na policjantach – oceniał. I faktycznie, prognozy się sprawdzały. Słynny stał się choćby jeden z manifestantów, który jedno oko stracił podczas zimowego przewrotu przeciw Mubarakowi, drugie zaś w listopadzie, gdy walczył już z wojskowym reżimem.

Po tragedii w Port Said Zamalek pozostawał na drugim planie, ale wciąż uczestniczył w życiu politycznym kraju. I mówimy tu nie tylko o kibicach, ale i działaczach. Prezes klubu Zamalek, Mortada Mansour zapowiedział w 2014 roku, że weźmie udział w wyborach prezydenckich. Nie miał jednak zamiaru reprezentować interesów kibiców. Wręcz przeciwnie. To właśnie ten prawnik określił „Dzień Gniewu” najgorszym dniem w historii Egiptu. Fani, także Ultras White Knights, to według niego „terroryści”. Za kontrowersyjne wypowiedzi kibice… oblali go uryną, choć sam Mansour twierdzi, że w sierpniu 2014 przeżył także próbę zamachu. Co prawda nie znaleziono dowodów, monitoring również nie przyniósł żadnych odpowiedzi, ale to nie przeszkodziło aresztowaniom. Dziesięciu fanów Zamalka trafiło do więzień, w których – według relacji ich adwokatów – poddawano torturom w obecności prezesa klubu. Jak zawsze w takich przypadkach z odsieczą ruszyli kumple manifestujący na ulicach. Efekt? Kolejne kilkadziesiąt aresztowań i znów te same pytania: czy to zadymy chuliganów i zasłużone kary dla agresywnych bandytów, czy jednak przemyślane eliminowanie silnej i licznej organizacji, jaką jest grupa Ultras White Knights?

„Biali Rycerze”, ultrasi klubu, twierdzą oczywiście, że wszystko, co ich spotyka to kara za zaangażowanie polityczne. Kara, którą najdotkliwiej odczuli niemal dokładnie rok temu. Miejsce – Kair. Stadiony stopniowo się zapełniają po trzech latach ciągłych napięć, zamkniętych obiektów i oczywiście żałoby po fanatykach Al-Ahly. Na mecz z ENPPI ma wejść pięć tysięcy kibiców, kolejne pięć tysięcy rozdano wśród wszelkiej maści oficjeli. Chętnych jest oczywiście o wiele więcej, w bezpośrednim sąsiedztwie stadionu gromadzą się tysiące fanatyków. Atmosfera – jak to w Egipcie – wyjątkowo napięta. Wystarczy iskra. W końcu pada. Nikt nie wie i nikt się nie dowie – czy to chuligani ruszyli na policję, czy jednak policja na chuliganów? Tłum zaczął tratować się z powodu otwarcia tylko jednej furtki, czy może ruszając w bój ze znienawidzonymi funkcjonariuszami?

10570549_1008813509133649_2130719911314137562_n

W przeciwieństwie do wydarzeń z Port Said, tym razem większość analityków skłania się ku pierwszej wersji. Agresywni napastnicy w koszulkach Zamalka rozwścieczeni tłokiem przed bramami (choć patrząc na powyższą fotkę – stanem owych bram również) ruszają na policję. Reszty dzieła dopełnia tłok, brak organizacji, tradycyjna brutalność i powolna akcja ratunkowa. Ginie kilkadziesiąt osób (według Al Jazeera ponad czterdziestu, sami ultrasi określili, że zginęło dwudziestu z nich), kolejnych kilkaset jest rannych.

Czwarta zima z rzędu kończy się tragicznie, po raz czwarty na pierwszym planie jest futbol.

Grupa Ultras White Knights opuszcza trybuny, obwiniana przez prezydenta klubu o spowodowanie tragedii. Wróci dopiero po kilku miesiącach na rozgrywki juniorów. Prezydent widząc pełne trybuny zażąda od trenera oddania walkowera. Młodzieżowy zespół odpadnie z rozgrywek na wyraźne życzenie Mansoura. Pocieszenie? Zamalek w końcu zdobywa mistrzostwo, a zdjęcia z walk pod stadionem Air Defence powoli są wypierane przez widoki takie jak ten poniższy.

***

„My nie odejdziemy, oni odejdą”.

Jedna z przyśpiewek intonowanych przez manifestantów na placu Tahrir.

***

„Nie wiem nawet na kogo mam być zły, na ministra spraw wewnętrznych, na służby ochrony, na tych z Port Said? I jak właściwie mógłbym się na nich zemścić? Jestem bezradny”. 

Jeden z kibiców Al-Ahly w wywiadzie dla vice.com.

***

To, co najmocniej uderza w ostatnim pięcioleciu w Egipcie, to… jego bliskość. Jego dotychczasowa potęga. Nie mówimy tutaj o ruchawkach plemion gdzieś w Afryce Środkowej, nie mówimy tutaj o miejscu zapomnianym przez świat. Egipt to gigant, w piłce nożnej na „Czarnym Lądzie” nie ma sobie równych, między 2006 a 2010 wygrał trzy kolejne turnieje Pucharu Narodów Afryki. Najwięcej zwycięstw w Afrykańskiej Lidze Mistrzów (8) ma Al-Ahly, drugie miejsce to Zamalek z pięcioma triumfami. Zresztą, któż z nas nie był, albo chociaż nie rozpatrywał Egiptu jako celu na wakacje. To był kraj niemal europejski, pod hotelami nie mijało się dzieciaków z karabinami, ale zwykłych ludzi pracujących w luksusowych pensjonatach.

Dziś na czele państwa wciąż stoi prezydent, który przed zwycięstwem w demokratycznych wyborach przeprowadził wojskowy zamach stanu. Może jednak tak musi być? Egipscy kibice i ogółem Egipcjanie przekonywali się w ostatnich pięciu latach wielokrotnie, że policja, której zwierzchnikiem jest demokratycznie wybrany polityk, wcale nie ma bardziej miękkich pał od tej „dyktatorskiej”. Pięć lat. Mubarak, Tantawi, Mursi, as-Sisi. Port Said. Kair. Plac Tahrir, okolice stadionu Air Defence, ulice Aleksandrii, innych miast.

Zmieniają się nazwy, zmieniają się nazwiska, zmieniają się daty, ale Egipt wciąż goni swój własny ogon. Liga? Gra. Nadal wiele stadionów stoi pustych, ale gra. Sprawiedliwość? Szukają jej Ultras Ahlawi, szukają jej White Knights, choć według wielu to właśnie chuligani z tych dwóch grup powinni stanąć przed sądem. Co do oceny ostatniego pięciolecia pod kątem uczestnictwa grup ultras w wydarzeniach politycznych zgody nie będzie jeszcze długo.

Prognozy? Za chwilę piąta rocznica „Friday of Rage”, potem czwarta masakry w Port Said i pierwsza wydarzeń przy okazji meczu Zamalek – ENPPI. Oby bez ofiar, bo pokojowej atmosfery chyba nikt się nie spodziewa.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Weszło

Lekkoatletyka

Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Jakub Radomski
8
Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”
Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

0 komentarzy

Loading...