Dwa tygodnie temu Legia Warszawa pozyskała Ariela Borysiuka, a dziś oficjalnie rozstała się z Dominikiem Furmanem. W kontekście równie świeżej informacji o kolejnej poważniejszej kontuzji Ivicy Vrdoljaka można powiedzieć, że – przynajmniej liczbowo – względem jesieni na pozycji defensywnego pomocnika został zachowany status quo. Czy jednak po takiej roszadzie drużyna będzie silniejsza? Mamy co do tego pewne wątpliwości.
Zacznijmy od tego, że zakup jednego defensywnego pomocnika i pozbycie się innego sprawia, że drużyna może mieć podobne kłopoty, co jesienią. Przypomnijmy, że na przestrzeni rundy kartki i kontuzje zmuszały Henninga Berga i Stanisława Czerczesowa do niemałej gimnastyki. W lidze na pozycjach sześć-osiem zdarzyło się grać Pazdanowi i nieopierzonemu Makowskiemu (obaj po trzy razy), a nawet Masłowskiemu, Dudzie i Guilherme (wszyscy po razie). Rzecz jasna wiosną meczów będzie mniej, ale przy braku szczęścia sytuacja może się powtórzyć, co raczej nie pomoże drużynie w pościgu za Piastem.
Inna sprawa to siła zespołu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że za wymianę Borysiuka na Furmana w największym stopniu odpowiada ekonomia. Ariel przyszedł z Lechii za około pół miliona euro, natomiast Dominik miał zapisaną w kontrakcie klauzulę wykupu wysokości 900 tysięcy euro. Czyli finansowo taka roszada miała bardzo mocne podstawy. A jak to wygląda z punktu widzenia sportowego?
Borysiuk, który jest od Furmana o niecały rok starszy, ma zdecydowanie więcej doświadczenia. W wieku 24 lat ma już na koncie 144 ligowych spotkań w kraju oraz 49 gier na poziomie pierwszej i drugiej Bundesligi oraz rosyjskiej Premier Ligi. Dla porównania rekordzista wszech czasów Ekstraklasy, Łukasz Surma miał w wieku Ariela 149 ligowych występów w Polsce i zero zagranicznych. Natomiast Dominik Furman legitymuje się obecnie bilansem 70 meczów w kraju i ledwie pięciu we Francji. Z punktu widzenia samego doświadczenia cała zamiana również ma mocne uzasadnienie.
Tym bardziej, że Borysiuk to także kadrowicz Adama Nawałki, który rozegrał już jedenaście spotkań z orzełkiem na piersi, i który ma spore szanse na wyjazd na Euro 2016. Natomiast Furman ostatni raz blisko reprezentacji był trzy lata temu i zanotował ledwie dwa mecze towarzyskie rozgrywane w składzie ligowym. Tak naprawdę w ostatnim czasie Dominik był bliski reprezentacji jedynie na Twitterze prezesa Leśnodorskiego.
Oglądam kolejny mecz z udziałem Maczynskiego i jak sie nic nie zmieni to Dominim Furman jest pewniakiem do gry w kadrze:)
— B(L)1916 (@BL_1916) sierpień 13, 2015
Prawda jest jednak taka, że ten wpis prezesa dopiero z dzisiejszej perspektywy wygląda mało poważnie, ale jeszcze w sierpniu nie widziano w nim niczego dziwnego. W ogóle mamy wrażenie, że wielu warszawskich kibiców dziś nie żałuje Furmana, bo mają w pamięci jego ostatnią obniżkę formy, utratę miejsca w składzie u Czerczesowa oraz przymusową absencję z powodu kontuzji. Dziś mało kto pamięta, że na początku sezonu Furman był jednym z najjaśniejszych punktów drużyny Henninga Berga i grał naprawdę dobrze. I z pewnością prezentował wtedy wyższy poziom, niż dołujący z Lechią Borysiuk.
Same liczby są dla Ariela bezlitosne, bo przegrywa z Furmanem niemal w każdej konkurencji. Obaj piłkarze zanotowali w tym sezonie dwa gole i dwie asysty, jednak Dominik potrzebował do tego zdecydowanie mniej czasu. Do tego były już legionista zaliczył dwie asysty drugiego stopnia, co Borysiukowi nie udało się ani razu. Dominację Furmana potwierdzają też nasze noty, chociaż warto podkreślić, że Borysiuk z wynikiem 5,00 był jesienią najlepszym piłkarzem Lechii.
A jak wygląda porównanie obydwu piłkarzy w systemie InStat? Statystycznie Furman zaliczał więcej odbiorów i mniej strat, legitymował się wyższą skutecznością podań oraz zdecydowanie częściej notował tzw. kluczowe podania. Z kolei Borysiuk średnio oddawał w meczu jeden strzał więcej niż Furman, ale w kontekście kompromitujących dziewiętnastu procent celności musimy to zakwalifikować jako kolejny minus. Warto też zwrócić uwagę, że Dominik jeszcze rzadziej trafiał w światło bramki, z czego płynie tylko jeden wniosek. Wbrew obiegowej opinii obaj panowie z całą stanowczością powinni unikać tego elementu gry.
Na koniec pochylmy się jeszcze nad pojedynkami w defensywie. Borysiuk notował ich mniej, jednak częściej wychodził z nich zwycięsko. Jak na pozycję defensywnego pomocnika, dziesięć pojedynków w obronie na mecz Ariela i dwanaście Furmana to wyniki bardzo przeciętne. Dość napisać, że lider tej klasyfikacji, Jacek Góralski z Jagiellonii średnio notował aż 22 takie starcia w meczu. Jeżeli więc do tej pory odnosiliście wrażenie, że Borysiuk gra agresywnie, chyba pora zweryfikować tę opinię. Prędzej można zaryzykować stwierdzenie, że Ariel wciąż ma problemy z nadążeniem za tempem gry, o czym świadczy właśnie mała liczba pojedynków w obronie (tylko jedenastu z 46 defensywnych pomocników w lidze ma gorszy wynik) oraz osiem żółtych kartek na koncie, co jest drugim najgorszym wynikiem w całej Ekstraklasie.
Jakkolwiek patrzeć, dziś nie sposób powiedzieć, że Legia wzmocniła się na pozycjach sześć-osiem. Warszawianie pozyskali pomocnika o nieco innej charakterystyce, usposobionego bardziej defensywnie i mającego swoje problemy. Być może powrót do stolicy da Borysiukowi nowy impuls, a przy współpracy z Czerczesowem jego atuty się uwydatnią, ale na chwilę obecną wielkiego skoku jakościowego tu nie widać. Inna sprawa, czy kibice Legii powinni wylewać łzy po Furmanie. Tak jak wspominaliśmy, głównym powodem jego odejścia była cena. Wielu uważa, że Dominik się rozwinął, wzmocnił fizycznie i wciąż robi postępy, ale najbardziej wymowne jest tu zachowanie samej Legii. Skoro warszawianie nie byli skłonni zapłacić za tego piłkarza 1/3 kwoty, za jaką sprzedali go dwa lata temu, to ewidentnie coś tu musiało pójść nie tak.
MICHAŁ SADOMSKI
Fot. FotoPyK