Po 5:0 nad Deportivo i 5:1 nad Sportingiem Gijon Real Madryt miał dokonać kolejnego zniszczenia w La Liga. Na odważnych przewidywaniach tylko się skończyło, bo Betis Sewilla – a mówiąc ściślej Antonio Adan – nie dał sobie nadmuchać w kaszę. Pomimo wielu prób ze strony gości golkiper „Los Verdbilancos” opuszczał boisko trafiony tylko raz przez Karima Benzemę. Jest tylko jedno „ale”. Gol został sprezentowany Realowi przez sędziego.
Na początek jedna ważna rzecz: Betis oddał w całym meczu tylko dwa celne strzały, oba w tej samej akcji, po której padł gol. O ile Keylor Navas był w stanie obronić niespecjalnie trudne uderzenie Rubena Castro po ziemi, o tyle przy bombie, jaką wysłał w jego kierunku Alvaro Cejudo był bezradny, jak Hiroszima w 1945.
To byłoby na tyle, jeśli chodzi o odważne poczynania zespołu z Sewilli. Real? Oczywiście widoczna przewaga, środek pola opanowany przez Modricia i Kroosa, których grę oglądało się z przyjemnością. Problem w tym, że brakowało w tym wszystkim intensywności, większych konkretów. Ofensywa „Lo Blancos” w pierwszej połowie nie przypominała tej, która tak ochoczo wciskała gole dwóm poprzednim rywalom. Niewiele brakowało, a bylibyśmy skłonni uwierzyć, że w koszulkę Cristiano wskoczył przykładowy Maciek Korzym albo inny „postrach” ekstraklasowych bramkarzy.
Swój rozdział do historii tego spotkania dołożył Martinez Munuera i jego kumple na liniach. Karny na Benzemie, którego nie zauważył – raz. Spalony Jamesa w akcji bramkowej, którego dostrzegłby nawet Stępień z 13 Posterunku – dwa. Do tego wątpliwa była jeszcze sytuacja z końcówki, gdy Varane wybijał piłkę we własnym polu karnym. W każdym razie Real raczej nie może tłumaczyć braku wygranej niepodyktowaną jedenastką. W drugiej połowie przecież można było jeszcze coś wcisnąć, bo okazje się pojawiały. Cóż, okazało się jednak, że były bramkarz tego klubu, Adan ma patent na Jamesa, Benzemę i Ronaldo.
***
Na Estadio Vicente Calderon zapowiadało się na mecz godnych siebie rywali. Zarówno w przypadku Atletico jak i Sevilli porażki w ostatnich tygodniach to widok tak rzadki, jak lądowanie człowieka na Księżycu, a żeby było ciekawiej… w stosunku do „Los Colchoneros” można by to jeszcze odnieść do straconych bramek. Ich defensywa jest cholernie szczelna, praktycznie nie do przejścia. I dzisiaj to pokazali, nie dając praktycznie dojść do głosu Sevilli, z wyjątkiem jednej sytuacji, która zakrawała wręcz na kompromitację. Gabi poślizgnął się w bocznej strefie boiska mniej więcej na wysokości pola karnego, a Escudero to wykorzystał i natychmiast wyłożył piłkę do Banegi. Jego strzał jednak najpierw trafił w nogi Saula, a potem jeszcze w górną część poprzeczki. Oblak mógł to wszystko skwitować głębokim oddechem, bo jego licznik dni bez puszczonego w dalszym ciągu bije. I tak już od 13 grudnia.
Ogólna widowiskowość? Raczej nie ma o czym mówić. Poza jednostkowymi sytuacjami, jak strzał w słupek Griezmanna czy sytuacja sam na sam Carrasco, było najzwyklejsze, mozolne męczenie buły. Grzesiek Krychowiak odhaczył kolejne 90 minut i… spisał się całkiem nieźle. Bez rewelacji, bez grania głównej roli – zwyczajnie nieźle. Jak przystało na defensywnego pomocnika zatrzymał kilka ataków, nie dał pograć Griezmannowi, a w ofensywie? Był rajd z ułańską fantazją od własnego pola karnego aż na połowę rywala zakończony faulem, do tego chociażby strzał głową po rzucie rożnym.
Sevilla może przyjąć ten bezbramkowy remis z pocałowaniem ręki. Faworytem nie była – co to, to nie, ale urwanie punktów pretendentowi do tytułu to powód do radości, zwłaszcza jeśli przez pół godziny gra się bez jednego zawodnika i… bez trenera. Tak, tak. Najpierw wyleciał Vitolo za dwie żółte kartki, a potem sędzia wskazał palcem drogę do szatni Unaiowi Emery’emu, który najwidoczniej nie mógł się z tą decyzją pogodzić.
***
Co w dwóch pozostałych niedzielnych meczach? Niespodziewaną rąbankę zobaczyli kibice, którzy pofatygowali się na San Mames w Bilbao. Nie, nie chodzi jednak o mecz toporników – nic z tych rzeczy. W skrócie: strzelanina, jakich mało, a w tym spektakularne nożyce Aduriza, nie byle jaki swojak obrońcy Eibaru i dwa trafienia Borjy Bastona, który ma już tylko o dwa gole mniej w tym sezonie niż… Neymar i Cristiano Ronaldo. Wynik? 5:2 dla Bilbao.
Valencia czeka na ligowe zwycięstwo od… 7 listopada. Nie udało się już z takimi kasztaniakami jak Real Sociedad czy Rayo Vallecano, teraz do tego dochodzi remis z Deportivo uratowany w ostatniej minucie przez Negredo. Jak widać, czym innym jest udzielanie porad ze studia telewizyjnego, a czym innym wdrożenie ich w życie w piłkarskiej szatni. Gary Neville ma o czym myśleć.
Mariusz Grzegorczyk