Reklama

W Grecji już mogą kończyć sezon. Dyktatura Olympiakosu trwa w najlepsze

redakcja

Autor:redakcja

23 stycznia 2016, 11:22 • 6 min czytania 0 komentarzy

Obserwujecie Bundesligę i wydaje wam się, że jest nudna, bo Bayern Monachium trzy razy z rzędu zdobył mistrzostwo? Bo trudno w Niemczech znaleźć na nich kozaka? W zasadzie można się zgodzić, ale znamy jeszcze nudniejsze rozgrywki w Europie, a konkretnie na jej południu – w Grecji. Dyktatorem w tamtejszym futbolu jest Olympiakos Pireus, który niechętnie dzieli się swoimi skalpami z kimkolwiek i niszczy, kto się tylko nawinie. 17 zwycięstw i 1 remis w 18 kolejkach. Ostatnia porażka w lidze? Za niedługo stuknie rok od niej. W takiej sytuacji – sorry, nie mamy pytań, poza jednym: czy ktoś w końcu tę machinę zatrzyma?

W Grecji już mogą kończyć sezon. Dyktatura Olympiakosu trwa w najlepsze

Jeszcze do zeszłego poniedziałku piłkarze grający w biało-czerwonych strojach pędzili jak burza i spuszczali łomot każdemu, kto stawał im na przeszkodzie. Europejska prasa już wieszczyła, że w końcu znalazł się klub, który powoli dobije do rekordu 29 zwycięstw z rzędu zapisanego przez Benfikę Lizbona przed ponad 40 laty. Wiadomo już, że to się póki co nie ziści, bo ostatnio punkty Olympiakosowi urwał niejaki Platanias, co można uznać za sensację. Co prawda dużo ładniej wygląda „0” w rubryce remisów, ale… Czy w ogóle jest się nad czym rozwodzić? 16 punktów przewagi nad drugim w tabeli AEK Ateny – to wszystko wyjaśnia.

Screen Shot 01-23-16 at 11.14 AM

Źródło: Livesports.pl

„Kokkinoi” biją na głowę wszystkie inne zespoły w każdym elemencie. Wspominaliśmy już o sporej różnicy punktowej, a do tego dochodzi rażąco skuteczna ofensywa i mocna linia defensywna. I, co ważne, to wszystko tworzone jest przez – jakkolwiek by to niestosownie zabrzmiało – piłkarskich wyrzutków, którzy zwykle nie mieli czego szukać w Hiszpanii lub Francji. Zamiast być ligowym średniakiem i zbierać cięgi od Barcelony albo innego PSG, woleli wyjechać do Attyki i… mieć w kieszeni tytuły i coroczną przygodę w Lidze Mistrzów.

Reklama

Na taki krok zdecydował się choćby bramkarz Roberto Martinez, który nie mógł liczyć na żadne sukcesy z Atletico Madryt, gdzie nie przebił się do składu, nie mówiąc już o Realu Saragossa – klubie balansującym pomiędzy Primera a Segunda Division. Za to teraz na stadionie Georgiosa Karaiskakisa ma zapewnione miejsce w bramce. Przykład numer dwa? Alejandro Dominguez. W Valencii przepadł, a w Rayo mógł co najwyżej bić się o środek tabeli La Liga. Jeśli dorzucimy do tej mieszanki nazwiska Estebana Cambiasso albo Browna Ideye, tworzy się ekipa nieosiągalna dla pozostałych. Ta kolekcja zagranicznych twarzy jest oczywiście wsparta kilkoma Grekami, wśród których na gwiazdę wyrasta 23-letni Kostas Fortounis. Chłopak przez dwa sezony pokopał bez większych sukcesów z Arielem Borysiukiem w Kaiserslautern, a potem zawrócił do rodzimych stron i… jest liderem klasyfikacji strzelców w lidze, choć gra jako pomocnik. Całą tą gromadką dowodzi Portugalczyk Marco Silva. Człowiek to dopiero na dorobku, ma 38 lat i na koncie jedynie Puchar Portugalii ze Sportingiem Lizbona, a ostatnio także… mnóstwo połączeń telefonicznych od FC Porto.

Rzecz oczywista – nie jest to pierwszy sezon, w którym klub z portowego miasta rozdaje karty na krajowym podwórku i rozstawia po kątach pozostałych członków ligi. Zaczęło się w 1997 roku, kiedy Olympiakos zdobył pierwszy tytuł po dziesięciu latach przerwy i trwa do dziś. Od tamtej pory nastąpił tylko dwukrotnie odchył od normy: w latach 2004 i 2010. Drobny wypadek przy pracy? Pewnie tak to można nazwać. Generalnie jednak sytuacja Olympiakosu nie wzięła się znikąd. Większość klubów to organizmy schorowane i regularnie trawione przez kłopoty finansowe. W Pireusie sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Właścicielem jest Evangelos Marinakis, armator, którego majątek wycenia się na ponad 650 mln dolarów. Między innymi dzięki niemu klubowy skarbiec jest zasobny, a to oznacza jedno: Olympiakos – jako jeden z nielicznych na greckim podwórku – może pozwolić sobie na transfery zawodników z zagranicy.

Oczywiście, na próżno szukać tam zakupów takich, jakich dokonywał jeszcze niedawno choćby ukraiński Szachtar Donieck, dla którego wydanie 15 albo nawet 25 milionów euro na piłkarza to pestka. Ale nazwiska wspomniane kilka akapitów wyżej – znane, jednak nieprzepłacone – na warunki ligi greckiej są jak znalazł. Bo kto może sobie pozwolić na graczy mających już wyrobioną pewną markę? Może ewentualnie jeszcze Panathinaikos, który ma Michaela Essiena, może AEK Ateny z Didakiem Vilą w składzie, wrażenie robi Berbatow w PAOK-u, co nie zmienia jednak faktu, że i tak te kluby nie mogą dziś pod żadnym względem konkurować z Olympiakosem. Nie wspominając już o pozostałej części stawki.

Kryzys w greckim futbolu widać gołym okiem, wiele klubów ma problemy z wypłacalnością i z wiarygodnością finansową w ogóle. Na powierzchni utrzymują się tylko w Pireusie, cała reszta może im tylko pozazdrościć.. – Kryzys w greckim futbolu polega na kryzysie wiarygodności piłkarskich instytucji. W takiej sytuacji pojawiają się silne przejawy korupcji i przemocy. Od tej chwili rząd stara się zapanować nad całą tą sytuacją. Prawo narzuciło stworzenie instytucji dyscyplinarnych, zamiast opierania się na emerytach wskazanych przez EPO (grecka federacja – przyp. red.). Staramy się obserwować, w jaki sposób środowisko piłkarskie i państwowe są w stanie komunikować się ze sobą w celu rozwiązania problemów. Nawet jeśli porozumienia nie będzie, państwo będzie interweniować, aby naprawić obecny stan rzeczy, choćby pod groźbą kar ze strony FIFA i UEFA. Jesteśmy gotowi i zobowiązaliśmy się do przywrócenia futbolu na właściwe tory, bez względu na koszty – mówił pod koniec grudnia minister sportu Grecji, Stavros Kontonis.

Czy działania rządu będą w stanie dokonać zmiany sytuacji? Nawet jeśli poprawi się sytuacja klubów, to wątpliwe, by ktokolwiek był w stanie zdetronizować Olympiakos, który przecież umacnia się z roku na rok. Zespół ten regularnie gra w Lidze Mistrzów (Lidze Europy), co wiąże się ze znacznymi wpływami do klubowej sakwy. Presja na rezultaty w tych rozgrywkach jest tak wysoka, jak nigdzie indziej. Wystarczy przypomnieć blamaż drużyny w dwumeczu z Dnipro w lutym ubiegłego roku i reakcję prezesa. – Olympiakos to największa grecka drużyna i powinniście traktować grę w niej jako zaszczyt. Musicie szanować i czcić ten klub. Jeśli ktoś ma z tym problem, to niech wstanie i wyjdzie, jeśli ma odwagę – grzmiał na piłkarzy poirytowany Marinakis.

 Vangelis_Marinakis

Reklama

Nie jest to zresztą przykład odosobniony. O parciu na wyniki świadczy również liczba trenerów, jaką zatrudniał pan Marinakis od 27 maja 2009 roku. Było ich dwunastu, a średnio wytrzymywali na tym elektrycznym krześle zaledwie 7 miesięcy. Lista mogłaby być dłuższa chyba tylko wtedy, gdyby szefem klubu był Józef Wojciechowski.

Pasmo sukcesów Olympiakosu ma wąskie grono zwolenników. Znaczna część innych osób, główne fanów innych ligowców, węszy w tym wszystkim spisek i kieruje dość poważne zarzuty pod adresem klubu oraz pana Marinakisa. Najczęściej wymienianym są rzekome kontakty właściciela klubu z wysoko postawionymi oficjelami, którzy mają roztaczać parasol ochronny nad Olympiakosem. Całkiem nie tak dawno wybuchł przecież skandal, po tym jak prezes został oskarżony o udział w ustawianiu meczów. Posypała się lawina komentarzy i pogłosek, że kończy się era dobrego, a klubowi grozi wykluczenie z Ligi Mistrzów. Sprawa ostatecznie padła z powodu braku dowodów.

Ale co też ciekawe, to fakt, że niepodzielne panowanie Olympiakosu stanowi swego rodzaju straszak na potencjalnych pracowników z zagranicy, którzy otrzymują propozycje pracy w lidze greckiej. Javier Aguirre przyznał ostatnio, miał kilka ofert z Hellady lecz odrzucił je z powodu… właśnie kolosalnej przepaści pomiędzy tym klubem a resztą zespołów. – Olympiakos po 13-14 kolejkach jest w stanie zapewnić sobie 12-punktową przewagę, dlatego powiedziałem Grekom „nie” – tłumaczył Meksykanin.

Cóż, wygląda na to, że w najbliższych kilku (kilkunastu?) latach Grecy będą cholernie znudzeni podczas obserwowania swojej ligi. Na drastyczne zmiany na razie nie ma co liczyć. Najpierw wypadałoby nauczyć obchodzić się z pieniędzmi, co będzie wyjątkowo trudne, jak pokazują ostatnie lata – nie tylko w piłce, również w gospodarce.

Mariusz Grzegorczyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...