Glik: Najważniejsze to iść własną drogą

redakcja

Autor:redakcja

23 stycznia 2016, 02:10 • 11 min czytania

Przed laty aspirował do gry w Realu Madryt, a dziś jest jednym z najlepszych obrońców Serie A. Pytają o niego czołowe kluby Starego Kontynentu i kwestią czasu wydaje się być zmiana Torino, gdzie jest kapitanem zespołu, na jeszcze mocniejszy klub. W szczerej rozmowie z magazynem FourFourTwo Kamil Glik, jeden filarów polskiej kadry, opowiada nie tylko o futbolu.

Glik: Najważniejsze to iść własną drogą
Reklama

Definiując współczesny futbol i zmiany, jakie zaszły w nim w ostatnich latach, nie sposób pominąć sformułowania, że „obrońca jest dzisiaj pierwszym napastnikiem” – co pan na to?

Nie da się ukryć, że obecnie obrońcy zachowują się na boisku zupełnie inaczej niż jeszcze dekadę temu. Inne są bowiem wymagania wobec nich. Teraz gracze defensywni są rozliczani nie tylko za wybijanie piłki, ale także za konstruowanie akcji i wyprowadzanie ataków. Innymi słowy, muszą uczestniczyć w grze własnej drużyny praktycznie na całym boisku. Wiadomo też, że w dzisiejszej piłce ważnym elementem są stałe fragmenty, przy których istotną rolę odgrywają właśnie obrońcy. Dzieje się tak zwłaszcza we Włoszech, gdzie trenerzy przywiązują bardzo dużą wagę do ustawienia zawodników przy rzutach wolnych lub rożnych.

Reklama

Kto jest dla pana wzorem takiego nowoczesnego obrońcy, który nie tylko przerywa akcje rywali, ale sam wyprowadza kontrataki i strzela na bramkę przeciwników?

Spośród obecnie grających zawodników ciężko wybrać taką jedną postać, bo jest już raczej normą, że obrońcy nie mogą się pozbywać piłki ot tak, poprzez jej wykopnięcie byle dalej od własnej bramki. Każdy klub z Serie A, Premier League, Bundesligi czy Primera Division musi mieć zawodników, którzy już w linii obrony umieją zainicjować przemyślaną akcję. Trudno mi wskazać jedną osobę, która górowałaby w tym elemencie zdecydowanie nad resztą. Gdy zaczynałem grać w piłkę, wzorem defensora był dla mnie Lucio z Bayernu Monachium. Mocno kibicowałem wówczas Brazylijczykowi, podobnie zresztą jak i całemu zespołowi z Bawarii.

W lidze polskiej nie grzeszył pan skutecznością pod bramką rywali. Z czego wynikają lepsze statystyki strzeleckie, zwłaszcza te w poprzednim sezonie? To efekt większego doświadczenia i dojrzałości w grze? Czy też zmiany nastawienia i większej pewności siebie? A może to po prostu kwestia taktyki obranej przez zespół?

Wszystko po trochu. Bez wątpienia dzięki nabytemu doświadczeniu lepiej wiem teraz, jak się ustawiać w polu karnym przeciwnika. A im więcej się strzela, tym większej pewności siebie nabiera człowiek. Nie bez znaczenia jest również fakt, że wszystko to wpisuje się w strategię trenera. Naprawdę, każda z wymienionych cech ma znaczenie, że udaje mi się teraz częściej trafiać do siatki niż kiedyś.

Z tych wszystkich trafień, które jest dla pana najważniejsze?

Nie potrafię wytypować jednej. Mam bowiem to szczęście, że zawsze strzelam bardzo ważne bramki, które decydują o wyniku meczu. Nigdy nie dawały one mojemu zespołowi mniej niż punkt, a często zapewniały komplet „oczek”. Każdy z tych goli w ostatecznym rozliczeniu okazywał się bardzo cenny, więc ciężko mi je teraz specjalnie kategoryzować. Jakkolwiek banalnie to nie brzmi, liczę, że najistotniejsze trafienie w karierze ciągle jeszcze jest przede mną.

Od pewnego czasu jest pan jedną z polskich „twarzy” koncernu Nike – co dla pana znaczy współpraca z tak potężną marką?

Nike jest firmą, której produktów używam od dzieciństwa. Odkąd pamiętam, miałem buty z „łyżwą” i zawsze je sobie chwaliłem. Dlatego możliwość współpracy z amerykańskim koncernem jest dla mnie także niczym pewnego rodzaju spełnienie marzeń. Mam nadzieję, że ta kooperacja jeszcze „trochę” potrwa, bo człowiek czuje dodatkową dumę, gdy pomyśli, iż jest w jednym szeregu z takimi gwiazdami jak: Cristiano Ronaldo, Neymar, Wayne Rooney, Andres Iniesta czy Mathieu Valbuena. Poprzednio grałem w butach z serii Magista, a obecnie mam przyjemność być ambasadorem nowym korków Nike Tiempo. Pierwszy raz założyłem je tuż przed meczem i nie miałem z nimi żadnych problemów w postaci otarć. Od razu dobrze ułożyły się na nodze i cały czas są bardzo wygodne. Uroku tym butom dodaje też fakt, że są z prawdziwej skóry, a nie materiału syntetycznego. Dlatego na razie nie planuję ich zmieniać na żaden inny model.

Jaka była pana pierwsza reakcja, kiedy zobaczył pan wyniki losowania grup Euro 2016?

Podszedłem do nich z dużym spokojem. Nie napalam się na nic, ale też nie panikuję. Wiadomo, że teoretycznie najtrudniejszym rywalem będą Niemcy, ale w dwóch pozostałych meczach na boisku trzeba się będzie namęczyć co najmniej tak samo, aby wyszarpać rywalom punkty. Ukraińcy oraz Irlandczycy na pewno myślą podobnie i dlatego walka w naszej grupie zapowiada się na szalenie wyrównaną. Jestem jednak dobrej myśli i uważam, że możemy na tym turnieju zdziałać coś dobrego.

Na co zatem stać ekipę biało-czerwonych we Francji?

Nie chcę składać konkretnych deklaracji. Jestem przekonany, że najlepszym tokiem myślenia jest myślenie o każdym kolejnym meczu, bez wybiegania w przyszłość daleko do przodu. Tzw. pompowanie balonika nikomu nie wyjdzie na zdrowie, dlatego na razie wyjście z grupy jest planem minimum. Co będzie później, zobaczymy. Na razie musimy się skupić na trójce grupowych rywali, bo nikt tam się nie położy. Wszystkie mecze będą miały podobny ciężar gatunkowy, choć zdajemy sobie sprawę, że największa presja będzie na nas ciążyć w konfrontacji przeciwko Ukrainie oraz Irlandii Północnej. Ewentualną stratę punktów w spotkaniu z Niemcami kibice będą nam w stanie łatwiej wybaczyć. Chociaż w eliminacjach pokazaliśmy, że i z tym zespołem potrafimy grać.

Z pana perspektywy – co się zmieniło w kadrze za kadencji Adama Nawałki?

Przede wszystkim – wyniki. Trener Nawałka wprowadził nowe metody pracy i na razie jego koncepcja sprawdza się znakomicie. Personalnie natomiast ta reprezentacja nie zmieniła się jakoś znacząco, bo 70-80 procent ludzi jest tych samych, co za kadencji Waldemara Fornalika. Jak widać, kluczowy okazał się pomysł nowego selekcjonera, jego sposób bycia i system pracy. Dużo więcej pracujemy nad taktyką, nie ma też tyle zajęć czysto fizycznych. Ponadto trener Nawałka każdemu zawodnikowi daje odczuć, że jest on potrzebny tej reprezentacji. Nikomu nie umknął fakt, że nowy sztab szkoleniowy kadry lata na mecze ligowe w każdym możliwym kierunku, a nie ogranicza się do kilku lig, jak to wcześniej bywało. Może jest to błahostka, ale zawodnikom naprawdę daje to poczucie pewności siebie i tego, że jest się kimś ważnym dla reprezentacji. To działa też w drugą stronę, bo zawodnik później stara się zrewanżować trenerowi na boisku jeszcze lepszą postawą. Nowemu selekcjonerowi udało się to fajnie skleić i oby tak dalej!

okl_442_42

Jak ocenia pan pierwszą część sezonu w Serie A w wykonaniu Torino?

I dobrze, i źle. Z pewnością mogło być lepiej, bo straciliśmy kilka punktów w końcowych minutach meczu. Derby z Juventusem przegraliśmy dosłownie w ostatniej sekundzie spotkania. Na podobnej zasadzie zremisowaliśmy już wygrany – jak mogłoby się wydawać – mecz z Genoą. Mając tych kilka oczek więcej, mielibyśmy więcej powodów do zadowolenia przy spoglądaniu w tabelę. Ale nie zamierzamy odpuszczać. Do zakończenia rozgrywek jeszcze wiele spotkań, a stawka jest dość wyrównana. Różnice nie są duże i przy dwóch-trzech wygranych z rzędu od razu idzie wyraźnie do góry. W zeszłym roku o tej porze mieliśmy podobną ilość punktów, więc można powiedzieć, że trzymamy poziom. Jeśli tylko nie przetrzebią nas kontuzje, wiosną napsujemy jeszcze faworytom mnóstwo krwi.

O co więc gra Torino w tym sezonie? Powtórzenie dziewiątego sukcesu z poprzedniego sezonu będzie dla was sukcesem czy porażką?

Od czasu awansu do Serie A przed żadnym z sezonów nie wyznaczaliśmy sobie konkretnego celu. Żyjemy z meczu na mecz i nie kalkulujemy. Dopiero w marcu oraz w kwietniu patrzymy na tabelę i zakładamy, o co możemy grać.

A czym wytłumaczyć zadyszkę Torino na przełomie roku? Po pucharowej przegranej w derbach doznaliście jeszcze kilku kolejnych porażek w lidze…

Niemal identyczna sytuacja była w poprzednim sezonie. Wtedy też w grudniu – delikatnie mówiąc – nie graliśmy najlepiej i odpaliliśmy dopiero w styczniu. Niewątpliwie przyczyniły się do tego problemy kadrowe, bo kilku ważnych graczy leczyło urazy bądź ledwie wracało po kontuzjach. Inna sprawa, że zarówno z Udinese, jak i Empoli dość pechowo przegraliśmy u siebie po 0:1. W obu meczach mieliśmy wiele dogodnych sytuacji do zdobycia bramek, lecz nic nie wpadło do siatki. Jeśli nie wykorzystuje się trzech okazji sam na sam z bramkarzem, to trzeba się później liczyć z tym, że rywalowi wyjdzie jedna czy druga kontra i może być po sprawie. Nikt w klubie nie zamierzał jednak wszczynać alarmu – wszyscy czuli, że zwycięstwa wcześniej czy później powrócą…

Lekiem na słabą skuteczność Torino ma być powrót Ciro Immobile, który wyjeżdżał z Włoch jako król strzelców. Jak odnosi się pan do tego transferu?

Nie ma dyskusji – Ciro może być niezwykle przydatnym zawodnikiem dla naszej drużyny. Liczymy, że szybko wróci do takiej formy, w jakiej opuszczał Turyn latem 2014 roku, gdy przenosił się do Borussii Dortmund, skąd później trafił do Sevilli.

Co dla pana oznacza bycie kapitanem w tak zasłużonym klubie jak Torino?

Jest to dla mnie duże wyróżnienie. Szczególnie, że Torino we Włoszech jest bardzo cenioną marką – 110 lat historii oraz siedem tytułów mistrzowskich i pięć pucharów kraju robią swoje. Mam tym większą satysfakcję, że przede mną żaden obcokrajowiec nie dostał w Torino opaski kapitańskiej. Bycie kapitanem w takich okolicznościach to duża odpowiedzialność, ale wyszło mi to, paradoksalnie, tylko na dobre. Bo widzę, że odkąd powierzono mi opaskę, jeszcze bardziej rozwinąłem się jako piłkarz.

Co było decydującym czynnikiem w kwestii przedłużeniu kontraktu z Torino do 2020 roku?

Świetne relacje z prezesem klubu – Urbano Cairo. Współpracujemy razem już piąty rok i znakomicie się rozumiemy. Wspólnie udało nam się stworzyć coś fajnego, bo przed moim przyjściem Torino grało w Serie B, a teraz trzeci rok z rzędu ma szansę zakończyć zmagania w górnej połówce Serie A. Teraz uznaliśmy, że warto przedłużyć moją umowę, bo zapewni to spokój obydwu stronom. Dogadaliśmy się szybko i bez większego problemu.

Styczeń to czas wzmożonych spekulacji transferowych – spodziewał się pan, że mimo podpisania nowej umowy z Torino media i kibice będą znów pana przymierzać do czołowych klubów Starego Kontynentu?

Jeśli chodzi o to zimowe okno, raczej nic nie miało się prawa zmienić. Dla mniej najważniejsze jest teraz zbudowanie optymalnej formy na Euro i wiedziałem w Torino mogę się przygotować do tego turnieju jak najlepiej pod każdym względem. W tej sytuacji zmiana klubu nie byłaby najlepszym rozwiązaniem. Co nie znaczy, że latem nie dojdzie do transferu z moim udziałem. Przy podpisywaniu nowej umowy powiedzieliśmy sobie jasno z prezesem, że w przypadku konkretnych propozycji usiądziemy po sezonie do stołu i będziemy rozmawiać odnośnie przyszłości. W kontrakcie nie mam zawartej żadnej klauzuli wykupu, ale na tyle ufamy sobie z prezesem, że nie było potrzeby ustanawiania takowej. Jeśli oferta będzie atrakcyjna zarówno dla mnie, jak i dla klubu, ze zmianą barw nie powinno być kłopotu.

A jak skomentuje pan postawę pozostałych Polaków we włoskiej ekstraklasie?

Cieszy, że odgrywają coraz większą rolę w swoich klubach. Kuba Błaszczykowski zdążył już sobie wyrobić mocną pozycję w Fiorentinie. W Empoli coraz lepiej radzą sobie Piotrek Zieliński i Łukasz Skorupski. Wojtek Szczęsny też zaliczył sporo udanych meczów w barwach Romy, a Paweł Wszołek wreszcie zaczął grać regularnie w Sampdorii. Marka Polaków w lidze włoskiej już wyraźnie wzrosła i myślę, że dalej rośnie. Polscy zawodnicy są bardzo szanowani na Półwyspie Apenińskim i niewykluczone, że ta i tak liczna już kolonia jeszcze się niebawem powiększy.

Czy śledzi pan na bieżąco przebieg wydarzeń w polskiej Ekstraklasie? Na podstawie oglądanych spotkań czy wierzy pan w mistrzostwo kraju dla Piasta Gliwice?

Mam w domu polską telewizję i w miarę możliwości regularnie obserwuję ligowe zmagania w Polsce. Na żywo w weekend ze zrozumiałych względów jest z tym problem, ale dzięki powtórkom w trakcie tygodnia nie mam większych zaległości. I skłamałbym, gdybym powiedział, że spodziewałem się takiej jesieni w wykonaniu mojego byłego klubu. Owszem, liczyłem na „spokojne” miejsce w górnej ósemce, ale to, co widziałem, przerosło moje oczekiwania. Zresztą chyba nie tylko moje, bo pewnie tylko najwięksi gliwiccy optymiści mogli spodziewać się podobnego rozwoju wydarzeń. Uważam, że jeśli tylko Piast utrzyma na wiosnę dyspozycję z jesieni, to ma realne szanse na historyczny tytuł. Trener Radoslav Latal wykonał z chłopakami fantastyczną robotę i może tylko żałować, że ta zimowa przerwa w rozgrywkach jest taka długa. Bo jesienią „Piastunki” były w takim gazie, że ciężko było je zatrzymać. Najgroźniejszym rywalem Piasta będzie oczywiście Legia, która tej zimy zbroi się na potęgę. Kluczowy dla losów tytułu może być początek rundy – wtedy okaże się, jak obie drużyny są przygotowane i czy szkoleniowcy popełnili jakieś błędy. I trener Latal, i trener Czerczesow doskonale wiedzą, że ewentualne pomyłki w okresie przygotowawczym mogą zaważyć na końcowej klasyfikacji w tabeli. Trzymam kciuki za Piasta i liczę, że na koniec sezonu w najgorszym razie znajdą się trójce, co i tak będzie skutkowało grą w europejskich pucharach.

W jednym z wywiadów przyznał pan, że śledzi walki MMA i po zakończeniu kariery piłkarskiej chciałby spróbować sił w sportach walki. Podtrzymuje pan tamtą deklarację?

Jeśli tylko zdrowie na to pozwoli, dlaczego nie? Faktycznie, jestem fanem sportów walki i staram się śledzić najciekawsze wydarzenia w świecie MMA – na czele, rzecz jasna, z topowymi galami.

W młodości zdarzało się panu brać udział w większych bijatykach?

Oj, bywało i tak. Wychowywałem się na osiedlu, które nie cieszy się w Jastrzębiu najlepszą opinią. Różne bitki więc się zdarzały, ale chyba każdemu chłopakowi przychodzą w dzieciństwie do głowy rozmaite głupoty. Bo nic dobrego to na pewno nie było.

Pełny wywiad z Kamilem Glikiem znajdziecie w nowym wydaniu magazynu FourFourTwo. W kioskach na początku tygodnia.

Tekst: Bartosz Król

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama