Dzieje się zimą w Gliwicach. Co prawda na razie stosunkowo cicho w kwestii większych transferów do klubu, ale póki z Piasta nie odeszli Vacek, Nespor ani Hebert, kibice mają prawo się cieszyć. Tym bardziej, że – jak donosi „Sport” – miasto ma w pierwszym półroczu 2016 zasilić klub rekordową kwotą siedmiu milionów złotych. Wygląda więc na to, że w Gliwicach stawiają wszystko na jedną kartę – w tym roku ma być prawdziwy sukces. Ale nie tylko taki jak przed laty, gdy Marcin Brosz awansował do pucharów. Teraz w Piaście realnie pachnie mistrzostwem, więc czas rzucić karty na stół.
Radoslav Latal postanowił więc wzmocnić ofensywę. Po tym jak ostatecznie przyklepano transfer Martina Bukaty (o szczegółach tej skomplikowanej operacji możecie przeczytać TUTAJ), teraz sparingi w barwach piasta rozgrywa Maciej Jankowski. I jest to transakcja, która może radować obie strony – i Wisłę, i Piasta.
– Wisłę, bo z listy płac spadła niemała sumka, a kibicom z serc spadł kamień, że nie będą już musieli oglądać nieruchawego „Jankesa”.
– Piasta, bo Latal udowodnił, że potrafi zrobić czołowego ligowca nawet z Pietrowskiego, co oznacza, że Czech jest zdolny odbudować dosłownie każdego.
Dlaczego więc miałoby się nie udać z Jankowskim?
Dla Maćka, który – jakkolwiek spojrzeć – zalicza awans sportowy, to chyba ostatnia szansa, by potwierdzić, że jego potencjał widzą nie tylko dziennikarze „Piłki Nożnej”. Mówiąc wprost: chłopak staje przed okazją, by – jako pierwszy piłkarz w historii – drugi raz zostać odkryciem roku. Wystarczy tylko nawiązać do czasów Ruchu, ciut podnieść poprzeczkę i poprosić Mraza, żeby wrzucał tak jak jesienią. Dalecy jesteśmy od twierdzenia – jak wielu krakowskich kibiców – że Jankowski był w Wiśle jakąś kosmiczną wtopą, ale jego styl gry często zwyczajnie drażnił. Liczby może i nawet go broniły (4 gole, 4 asysty jesienią), lecz zazwyczaj odnosiło się wrażenie, że chłopak (jaki chłopak?! To już 26-latek!) jest myślami zdecydowanie gdzie indziej. I chyba nawet sam zainteresowany potwierdzi, że przy Reymonta sprzedał z 40 procent potencjału, a na ogół po prostu się dusił.
A o tym, że świat nie kończy się na Krakowie, może najlepiej mu opowiedzieć Stępiński.
Fot. FotoPyK