Widok ogromnych zakładów przemysłowych wpisujących się w krajobraz śląskich miast nie jest niczym nadzwyczajnym. Nikogo nie powinno więc dziwić, że w najbliższym sąsiedztwie wznoszącej się ponad zabudowaniami zabrzańskich Biskupic koksowni Jadwiga, znajduje się również kopalnia. Jej wyjątkowość polega jednak na tym, że nigdy nie wyszedł z niej choćby gram węgla.
Przekraczając bramę stadionu Gwarka Zabrze, nie sposób oprzeć się refleksji, że czas nie oszczędza nikogo. Na wysokim, mocno pordzewiałym słupie góruje nad ogrodzeniem herb klubu, z którego zdążyły już poodpadać niektóre literki i w których miejsce – nowe… dopisano markerem. Trudno uwierzyć, że to właśnie tutaj swoje pierwsze kroki stawiali przyszli reprezentanci Polski. Że to ten klub nazywa się największą śląską kopalnią talentów.
Probierz, Kuźba, Kosowski, Danch, Magiera, Olkowski, Bandrowski – magia tych nazwisk co roku przyciąga na nabór do Gwarka nowych adeptów futbolu. Młodych chłopaków, którzy we wczesnym wieku opuszczają rodzinny dom, by kiedyś zagrać w Ekstraklasie, usłyszeć z poziomu murawy Mazurka Dąbrowskiego.
Żadne nazwisko nie przyciąga jednak tak, jak to jedno, otoczone w Gwarku bodaj największą estymą. Łukasz Piszczek. Widać to już z ulicy Bytomskiej, jeszcze zanim naszym oczom ukazują się klubowe obiekty.
Gdy spotykam się z Januszem Kowalskim, trenerem-koordynatorem w Gwarku Zabrze, nazwisko Piszczek pada – bez żadnej przesady – co najmniej kilkanaście razy. To on jest stawiany w klubie za wzór. Nie tylko dlatego, że zaszedł tak daleko. Że grał w finale Ligi Mistrzów, zdobywał mistrzostwo Polski i Niemiec, że można go co kilka dni oglądać w telewizji. Również – a może przede wszystkim – z tego powodu, że nawet on musiał na każdy swój sukces harować.
– Może trudno w to uwierzyć, ale Łukasz nie przeszedł u nas pierwszych testów. Jego opiekunem był jednak trener, z którym grałem jeszcze jako zawodnik w rezerwach Górnika Zabrze. Mówi do mnie: „Janusz, to jest syn mojego kolegi, weźcie go jeszcze na ten drugi nabór. On na pewno się wystraszył, był stremowany, wiesz jak to bywa.” Przyszedł na drugie testy – zupełnie inny chłopak – wspomina Kowalski.
Dlatego też w Gwarku od wielu lat panuje zasada dwóch naborów. Ci, którzy nie przecisną się przez sito w pierwszym podejściu, dostają często drugą szansę, by bez tego całego stresu jeszcze raz móc się zaprezentować trenerom. Takim sposobem w Zabrzu nie skreślono Piszczka, ale też choćby Dawida Jarki, który później był przecież wymieniany nawet wśród kandydatów do kadry Leo Beenhakkera.
Mimo to Kowalski określa w tym momencie nabór jako najsłabszą stronę Gwarka. – Nie mamy sieci skautów, którzy wypatrywaliby dla nas najbardziej utalentowanych zawodników, choćby tutaj w rejonie. Szkolny Klub Sportowy, jakim jest Gwarek, jest też słabym magnesem dla młodych zawodników i trudno im się dziwić. Bo proszę sobie wyobrazić taką sytuację: podchodzę do chłopaka, w którym widzę spory potencjał i mówię, że chciałbym żeby grał w Gwarku. Ale. Po pierwsze będzie musiał zapłacić sobie za sprzęt. Po drugie – za internat. Po trzecie – opłacić obozy. I za moment zjawia się przy nim skaut z Ekstraklasy i proponuje mieszkanie w klubowej akademii, zapewnienie całego sprzętu, a do tego jeszcze sportowe stypendium. Zupełnie inna rozmowa.
– Mocno ograniczają nas środki – kontynuuje Kowalski. – Oczywiście, jakąś część pieniędzy daje miasto, trochę udaje się uzyskać od sponsorów. Ale utrzymanie obiektów, występy w Centralnej Lidze Juniorów, to wszystko kosztuje. Dlatego też musieliśmy pójść w dół ze szkoleniem, zająć się młodszymi rocznikami, by jeszcze wytrzymywać tę całą konkurencję. Póki nie nawiążemy bliskiej współpracy z mocniejszym partnerem, nie mamy już szans rywalizować z Lechem, Legią czy Zagłębiem o tych najbardziej utalentowanych, u których potencjał gołym okiem dostrzeże każdy obserwator.
Najbardziej naturalne wydaje się związanie z Górnikiem. Oba kluby łączy bowiem znacznie więcej, niż tylko jedno miasto. To właśnie u czternastokrotnego mistrza Polski należy szukać korzeni Gwarka Zabrze, który początkowo miał być bezpośrednim zapleczem ekstraklasowego giganta. W 1974 roku został pierwszym w Polsce Szkolnym Klubem Sportowym, którego zawodnicy mieli możliwość zamieszkania w internacie. Na długo przed tym, jak moda na tego typu rozwiązanie napłynęła do Polski z Francji.
Do rozdziału doszło na początku lat 90., gdy Górnik odmówił dalszego finansowania, a Gwarek Zabrze stał się oddzielnym klubem, posiadającym własną osobowość prawną. Przy życiu utrzymała go grupa oddanych działaczy, którzy nie chcieli dopuścić, by słuch o ich klubie zaginął. Od tamtej pory kilka razy próbowano nawiązać współpracę. W 2010 roku podpisano nawet porozumienie o współpracy Górnika z Gwarkiem i Młodzieżową Szkółką Piłki Nożnej.
– Nie przetrwało to nawet roku. Sam przygotowałem kilka projektów współpracy dla Górnika i Gwarka, ale druga strona nie podejmowała rozmów – tłumaczy Kowalski. – Górnik oczywiście nadal ma pierwszeństwo do naszych zawodników, ale tylko na warunkach, które nam zapewniają byt. Tym trudniejsza jest to sytuacja, że zarówno on, jak i jego ojciec, który w historii Gwarka jest jedną z najważniejszych postaci, w przeszłości byli związani z Górnikiem jako zawodnicy.
Brak takiego mocnego partnera generuje rząd innych, z zewnątrz niewidocznych problemów. Ze względu na niezbyt rozbudowaną infrastrukturę, Gwarek musi korzystać boisk i hal szkolnych. Póki tak będzie, klub jest zmuszony iść w parze ze szkołą.
– To nie jest dobre. Przychodzi do mnie na przykład nauczycielka matematyki i mówi, że mam chłopaka nie wpuścić na trening, bo nie przyszedł na jej lekcję. To stawia mnie w niekomfortowym położeniu, bo z jednej strony mamy szkolić piłkarzy, a z drugiej w takich sytuacjach wymaga się od nas, by tego nie robić – wyjaśnia Kowalski. – Mówiłem to niejednokrotnie mojemu dobremu koledze, a prezesowi Piasta Adamowi Sarkowiczowi. Jeśli chcesz wychować dobrych piłkarzy, zbuduj bazę i rozdziel szkołę od klubu. Tylko tak to może zadziałać.
Wszystkie te czynniki sprawiają, że gwarantem utrzymania klubu na powierzchni może być tylko i wyłącznie wypracowanie sobie przewagi na polu szkolenia. Jedynie w ten sposób, zarabiając na wypuszczaniu w świat zawodników przygotowanych do rywalizacji na wysokim poziomie, da się związać koniec z końcem. I tutaj od lat tkwi sekret Gwarka.
– Staramy się przede wszystkim wykształcić z nich piłkarzy. Brzmi to jak ogromne uproszczenie, mam tego świadomość. Nam zwyczajnie chodzi o to, by zawodnik rozumiał mechanizmy gry. Że są różne fazy meczu, że czasami trzeba się bronić wysokim, a czasami niskim pressingiem. Że raz powinno się mocniej zaatakować, a raz dać sobie chwilę wytchnienia. Jak poruszać się na konkretnej pozycji, jak odnaleźć się w danej taktyce – mówi Kowalski. – Nasz wychowanek Daniel Feruga był kiedyś na testach w Wolfsburgu. Jak tylko wrócił, pierwsze co powiedział to: „trenerze, dziękuję.” Wyjaśnił, że gdy wszedł do gry, od razu wiedział jak się ma zachowywać, gdzie ustawiać. Tak szybko załapał o co chodzi, że na dwa dni przed meczem trener wstawił go w gierce do pierwszego składu.
Szukając przewagi Gwarka nad bogatymi, finansowanymi z klubowych kas akademiami, Janusz Kowalski mówi również o stabilizacji. Elemencie, którego często tam, gdzie pieniądze mają dać szybki sukces, po prostu brakuje. – W Polsce mamy tendencję do ciągłego zmieniania koncepcji, bo nagle inna okazuje się lepsza, daje lepsze efekty. Kompletnie nie mamy cierpliwości. Model francuski, niemiecki, belgijski, jeden goni drugi. Nie ma długofalowego myślenia, jest tu i teraz. A i tak zaraz to „tu i teraz” okaże się przeterminowane i znów trzeba będzie coś modyfikować, coś zmieniać.
Ale część tajemnicy zabrzańskiej kopalni talentów ukryta jest też gdzie indziej. Z dala od boisk na których młodzi chłopcy szlifują swoje czysto piłkarskie umiejętności. A dokładnie – przy ulicy Franciszkańskiej, przy której mieści się Miejska Bursa Szkolna. Co sprawia, że w kontekście Gwarka jest to miejsce tak wyjątkowe?
– Chyba wszyscy, którzy w ostatnich latach odnieśli duże sukcesy po opuszczeniu Gwarka, mieszkali właśnie tutaj – mówi nam dyrektor placówki, Iwona Negacz. – Łukasz Piszczek, Paweł Olkowski, Marcin Kuźba, Dominik Sadzawicki, Mariusz Magiera… Długo by wymieniać. Chyba tylko Marcin Urynowicz, który teraz jest w Górniku, nie był naszym wychowankiem.
Dowodem, który stanowi jednocześnie motywację dla każdego przekraczającego progi bursy, jest „Foto Okno”, w którym wywieszono zdjęcia byłych „bursiaków”.
Mieszkanie w bursie to dla tych chłopców prawdziwa szkoła życia. Pierwszy raz są z dala od rodzinnego domu, muszą się nauczyć prać, sprzątać, mądrze rozporządzać pieniędzmi. Ale przede wszystkim brać odpowiedzialność za siebie i za swoją przyszłość.
– Przy takiej grupie młodzieży pojedynczych wyskoków nie da się uniknąć, ale zdarzają się one niezwykle rzadko. Oni wiedzą, ile to wszystko kosztuje rodziców, ale i ich samych. Są bardzo mocno skupieni na swoim celu – mówi dyrektor Negacz. – Wie pan, jakie jest pierwsze pytanie, gdy przychodzi do nas nowy chłopak? Na jakiej pozycji gra – dopowiada Agnieszka Bracisiewicz, jedna z wychowawców. – To pokazuje, jak bardzo każdemu tutaj zależy na tym, by dać z siebie wszystko. By grać w Gwarku i później móc pójść śladami Łukasza Piszczka i innych wychowanków.
Spacerując po korytarzach bursy nie sposób nie poczuć przyjemnej, rodzinnej atmosfery bijącej od tego miejsca. Może nie ma tutaj udogodnień, które znajdują się w budynkach mieszkalnych wielkich piłkarskich akademii, a po prostu to, co potrzebne. Kuchnia, w której na jadłospis mają wpływ aspirujący piłkarze, sala telewizyjna, dostęp do bezprzewodowego Internetu, a także cała masa zajęć dodatkowych, które pozwalają rozwijać się w wielu kierunkach. W końcu życie czasami toczy się tak, że zawodowo nie uda się go związać z piłką.
O tych, którym się to udaje, krąży wśród szkoleniowców w całej Polsce zgodna opinia. To piłkarze, którzy rozumieją, co dzieje się na placu gry. Którzy nie mają problemu z realizacją założeń taktycznych. Wystarczy spojrzeć, ilu z nich oglądamy na boiskach Ekstraklasy i pierwszej ligi. Danch, Magiera, Sadzawicki, Urynowicz, Malinowski, Cywka, Trytko, Żegleń…
***
– Osoby pracujące przy Gwarku to w większości Ślązacy z krwi i kości. Ludzie z charakterem. Nauczeni, że do wszystkiego w życiu trzeba dojść ciężką pracą i przekazujący te wartości dalej. Nie zawsze bogato znaczy dobrze. Czasem może być „bidnie, ale solidnie” – kończy Kowalski.
SZYMON PODSTUFKA