W naszym kraju pojawił się ledwie dwa lata wcześniej, ale zdążył ostro namieszać. Ligę podbił z marszu, Wiśle Kraków zazdrościła go cała piłkarska Polska. Został nawet kandydatem do gry w reprezentacji Smudy, a to – niezależenie od bryndzy, którą mieliśmy na jego pozycji – duża sprawa. Nawet gdy prezentował się słabiej – a zdarzały się takie okresy – był ważną postacią Ekstraklasy, fani jego talentu stali za nim murem. Trzy lata temu gwiazdor Wisły, Maor Melikson postanowił wykorzystać chyba już ostatnią okazję na pokazanie się w poważnej lidze i zamienił Kraków na Valenciennes.
Do Polski przychodził jako 27-latek z łatką niespełnionego talentu. Wystarczyło kilka miesięcy, a pytaliśmy – jakim cudem gość nigdy nie wyściubił nosa poza Izrael i nie zrobił kariery? Pierwsza runda w Ekstraklasie – 15 spotkań, 4 gole i 6 asyst. Mistrzostwo Polski i tytuł Odkrycia Sezonu. Ale bardziej niż liczbami (później miał je najzwyczajniej w świecie słabe) kupił nas stylem. Kiedyś Wojciech Kowalczyk pisał o nim u nas na blogu:
Trzeba szybko, z pierwszej, to da z pierwszej. Trzeba w lewo, to da w lewo, ale jak lepiej dać przerzut na prawo – przerzuci. Często jest tak, że oglądasz mecz w telewizji i mówisz do ekranu: „Zagraj na drugą, baranie!” A przy Meliksonie się nie da. Zanim powiesz, on już tam gra. Melikson umie strzelić, umie minąć jednego, ale jak zrobi się trochę miejsca, to i drugiego. Umie podać prostopadłą, umie zaczekać. Z kimś takim to się gra! Dajesz mu piłkę i wiesz, że on ci ją odda w tym momencie, co trzeba i z taką siłą, jak trzeba! Nie wrzuci ci jej na plecy, nie kopnie w pięty, nie wygoni pod chorągiewkę.
Gdy Jacek Bednarz w szczycie jego formy mówił, że Wisła może zarobić na nim trzy miliony euro, trochę nie dowierzaliśmy (za stary na taką kwotę), ale też nie pukaliśmy się w czoło.
Poszedł za ponad trzy razy mniej. Ale biorąc pod uwagę ostatnią rundę w jego wykonaniu, to i tak były pieniądze, którymi nie można było gardzić.
We Francji utrzymał się 1,5 sezonu. Na początku zrobił dobre wrażenie. Lokalny dziennik La Voix Du Nord pisał o nim: „brakujące ogniwo zespołu”, koledzy chwalili, a trener dawał szanse. Otrzymywał dobre noty, choć jego gra nie miała bezpośredniego przełożenia na dobre liczby. 2 gole i 2 asysty – tyle zdążył zrobić wiosną w Ligue 1. W kolejnym sezonie grał regularnie, lecz nie można było go nazywać liderem Valenciennes. W dodatku jego zespół spadł z ligi, popadł w tarapaty finansowe, więc jego czas w tym klubie – podobnie jak wielu innych piłkarzy – powoli dobiegał końca. Najlepsi nie mieli problemów ze znalezieniem nowego pracodawcy we Francji. Z kolei Meliksonowi ofertę złożyła m.in. Legia, ale ten wybrał powrót do siebie, do Hapoelu Beer Szewa.
Od czasu do czasu potrafi błysnąć, ostatnio nawet po dłuższej przerwie wrócił do reprezentacji Izraela, ale z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, iż Wisła miała dużego farta, że szczyt jego formy przypadł właśnie na okres gry w krakowskim klubie.