O ile przyzwyczailiśmy się do tego, że karuzela trenerska w polskiej piłce kręci się w takim tempie, że może zbierać się na wymioty, o tyle jesteśmy w lekkim szoku, obserwując to, co dzieje się w klubach z szerokiego topu w trakcie tego sezonu. Sporo uznanych trenerskich głów już poleciało – począwszy od ścisłej elity, czyli ekip pokroju Realu czy Chelsea, a skończywszy na solidnych markach jak Olympique Lyon czy Borussia Moenchengladbach – a kilka innych wisi na włosku. Najświeższa roszada dotyczy AS Romy i akurat w tym przypadku można mieć wątpliwości, czy do zwolnienia Rudiego Garcii i zatrudnienia Luciano Spallettiego nie jest zmianą spóźnioną.
O Francuzie – który zaliczył fenomenalne wejście do włoskiej piłki, jego Roma zdobyła 85 punktów w pierwszym sezonie i wicemistrzostwo – można było ostatnio złośliwie mówić “jeden z dziesięciu”. Jednak niewiele ma to wspólnego z naszym popularnym teleturniejem, w którym trzeba pokonać dziewięciu przeciwników, by zgarnąć nagrody. Drużyna prowadzona przez Garcię wygrała w ostatnich tygodniach ledwie z jednym z oponentów z dyszki. W klubie z tak silną kadrą i wielkimi aspiracjami – niedopuszczalna seria.
Piąte miejsce w tabeli Serie A i siedem punktów straty do Napoli – to nie jest bilans, który w tym momencie sezonu byłby wielką tragedią, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że drużyna potrzebuje nowego impulsu, by włączyć się do walki o Scudetto. Dodatkowo czerwone lampki musiały zapalić się działaczom po fazie grupowej Ligi Mistrzów – Roma w bólach wyszła z grupy, ale zdobyła ledwie punkt w dwumeczu z BATE – a także Pucharze Włoch, z którego drużynę ze stolicy wyeliminowała drugoligowa Spezia. W końcu parasol ochronny, który nad głową Garcii rozłożył Walter Sabatini, nie wytrzymał. Kibice mieli go po dziurki w nosie.
A wybór nowego szkoleniowca to poniekąd próba ich zadowolenia. Luciano Spalletti. Charakterystyczny łysol, który w stolicy Włoch wciąż cieszy się sympatią. Jego pierwsze podejście do ekipy Giallorossich (2005-09) było na tyle udane, że nakręcenie sequelu nie wydaje się głupim pomysłem.
Rzecz jasna każdy, kto pamięta tę historię, może w tym momencie zaprotestować, bo sprzeczność jest oczywista – władze Romy chcąc w końcu mistrzostwa, a nie drugiego miejsca, biorą gościa, który trzy razy kończył ligę właśnie na tej pozycji. Kontrargumenty? Należy również pamiętać, że wtedy klub funkcjonował w trochę innych, gorszych realiach. Ostatnie trofea zespół z Rzymu zdobywał właśnie za kadencji Spallettiego (dwa Puchary Włoch i Superpuchar). A 56-letni trener przecież wraca do pracy bogatszy o doświadczenia z Rosji. Tam razem z Zenitem dwa razy wygrał ligę, teraz już wie jaki to smak.
W rozmowie z klubowymi mediami zapewnia, że ciągle nosi klub w sercu, a także zdradza plany na najbliższą przyszłość. – Przede wszystkim trzeba popracować nad aspektem mentalnym. Jeśli zaczniemy zastanawiać się nad sprawami fizycznymi, będziemy mogli zapomnieć o przyszłości – mamy za mało czasu, od razu musimy osiągać wyniki. W piłce to zawsze kwestia głowy – mówi. Jednak nie jest wielką tajemnicą, że pierwszym wyzwaniem stojącym przed nowym-starym trenerem jest poprawa gry formacji obronnej. Roma straciła zdecydowanie najwięcej bramek z drużyn, które są w czołówce Serie A (22, przy 12 Interu i 15 Napoli czy Juventusu).
Tym samym przechodzimy do najważniejszego dla nas wątku – czy w związku ze zmianą trenera coś grozi Wojciechowi Szczęsnemu, który u Garcii miał pewny plac? To Francuz dogrywał jego wypożyczenie, zapewniając, że będzie u niego grał. Spallettiego takie zobowiązanie nie dotyczy. W dłuższej perspektywie jego Roma ma być bardziej włoska, z klubem już łączy 23-letniego bramkarza Atalanty, Marco Sportiello. Jednak nie można również zapominać, że nowy trener bardzo dobrze wspomina współpracę z Morganem De Sanctisem z czasów Udinese. Gdy Spalletti pierwszy raz trafił do Romy, chciał do stolicy ściągnąć swojego bramkarza. Nie udało się, de Sanctis wylądował w Romie dopiero kilka lat później, ale sentyment pozostał.
Jednak włoskie media spekulują, że na razie Szczęsny nie ma się czego obawiać. To nazwisko Polaka znajduje się między słupkami w przewidywanych składach na niedzielny mecz z Hellasem Verona. “La Gazzetta dello Sport” ocenia szanse obu bramkarzy następująco: 60 do 40 na korzyść naszego reprezentanta. Przy okazji Szczęsnemu wypomina się, że ciągle nie ustabilizował formy, świetne mecze przeplata słabymi, a także przypomina się, że De Sanctis nie godzi się z rolą rezerwowego, a gdy wskakuje do bramki (sześć spotkań w tym sezonie), to nie zawodzi.
Niedzielne starcie będzie dość ważne. Rywal wymarzony na start, bo drużyna z Verony jeszcze nie wygrała meczu w tym sezonie. Strzeliła też zdecydowanie najmniej bramek (ledwie 12 w 19 meczach), więc Szczęsnemu – jeśli zgodnie z zapowiedziami stanie w bramce – bardzo przydałoby się czyste konto na początek pracy pod okiem Spallettiego.