Piłkarzem był wybitnym, pewnie jednym z najlepszych z tych, których mieliśmy okazje oglądać w ostatnich kilkunastu latach. Tylko osoba mająca poważne problemy ze wzrokiem mogłaby nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. Klasa. Ale czy zestarzał się wraz z nią? No, tu można mieć wątpliwości. Rivaldo na stare lata trochę pozwiedzał. Do występów w Brazylii, Hiszpanii i we Włoszech dorzucił Grecję, Uzbekistan i Angolę. Właśnie mijają cztery lata od momentu, gdy został zawodnikiem Kabuscorpu.
A już wydawało się, że kończy karierę. Po dwóch latach w Uzbekistanie (53 mecze, 33 gole) trafił przecież do Mogi Mirim – rozmowy kontraktowe nie należały do najtrudniejszych, bo Rivaldo był jednocześnie szefem tego klubu. Jednak zamiast grać ku jego chwale, trafił na wypożyczenie do Sao Paulo. Pomógł tej drużynie swoim doświadczeniem (20 meczów, 5 goli), ale wszyscy mieli świadomość, że to już zmierzch wielkiego piłkarza. Wszyscy, poza Rivaldo i jego menedżerem.
Gdy w grudniu 2011 roku wypożyczenie dobiegło końca, wiele klubów na całym świecie otrzymało maila. Przekaz prosty – Rivaldo może zagrać właśnie dla ciebie, wyłóż tylko odpowiednią sumę, to pogadamy!
Większość jednak odpowiedziała: nie, dziękujemy. By najlepiej wyrazić skalę, na którą zakrojone były poszukiwania nowego klubu dla Rivaldo, trzeba wspomnieć, że na liście nie zabrakło również Legii. Ale ówczesny dyrektor sportowy, Marek Jóźwiak, wypowiedział się na ten temat podobnie jak dyrektorzy wielu innych klubów: – Musimy pamiętać, że Brazylijczyk skończył 40 lat, dlatego tę propozycję przyjąłem z lekkim uśmiechem.
Na usługi Rivaldo skuszono się za to w Angoli. W Europie transfer Brazylijczyka byłby tylko ciekawostką/fanaberią, lecz na Czarnym Lądzie – według niepotwierdzonych informacji – był to najwyższy kontrakt dla piłkarza w historii kontynentu! Szczodrością wykazał się Bento Kangamba – kontrowersyjny miliarder zaangażowany w politykę i konflikty zbrojne, do tego hazardzista i były więzień. Oczywiście Rivaldo, na którego spadła fala krytyki, za nic w świecie nie chciał przyznać, że chodziło o mamonę. – Czuję, że dalej mogę grać w piłkę. Otrzymałem oferty z różnych krajów. Wybrałem Angolę ze względów językowych i dlatego, że spodobał mi się ten projekt. W każdym kraju, w którym grałem zdobywałem mistrzostwo. Zawsze dawałem z siebie to co najlepsze w klubie, dlatego jestem pewny podjętej decyzji i tego, że będę w Kabuscorp szczęśliwy.
Bla, bla, bla.
Jak mu poszło? Ptaszki ćwierkały, że nie miał zamiaru długo tam zabawić, bo nawet po podpisaniu kontraktu jego menedżer w dalszym ciągu rozsyłał oferty, również po niższych klasach rozgrywkowych w Anglii. Ale rok na Czarnym Lądzie wytrzymał. 21 spotkań, 11 goli i kilka asyst. Świetna lewa noga wystarczyła, by bawić się z tamtejszymi piłkarzami.
Z nim w składzie zespół zajął czwarte miejsce w lidze. Co ciekawe, rok po jego odejściu klub odniósł historyczny sukces – zdobył mistrzostwo i awansował do afrykańskiej Ligi Mistrzów.
A Rivaldo? Wrócił do ojczyzny. Najpierw przystanek San Caetano, a później już swój klub, gdzie jeszcze w lipcu i sierpniu poprzedniego roku współpracował na boisku z synem.