Reklama

Mieli największą frekwencję, teraz marzą o II lidze. Jak wiedzie się KSZO?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

14 stycznia 2016, 16:03 • 12 min czytania 0 komentarzy

Niemal 20 lat temu potrafili zapełnić swój stadion jak nikt inny w najwyższej lidze, teraz marzą o awansie do trzeciej klasy rozgrywkowej i przyciągnięciu na trybuny choćby paru tysięcy ludzi. Ostrowiec Świętokrzyski, który jeszcze niedawno był jednym z najbardziej żyjących piłką miast w Polsce, teraz stara się przynajmniej minimalnie nawiązać do tamtych lat.

Mieli największą frekwencję, teraz marzą o II lidze. Jak wiedzie się KSZO?

Porównywanie KSZO obecnego z tamtym, sprzed niemal 20 lat ma w zasadzie tylko jeden racjonalny powód. Można sobie przypomnieć, że przed erą Korony Kielce w Świętokrzyskim był jeszcze jeden klub, który potrafił zaistnieć na polskich boiskach i oczarować piłkarską część naszego społeczeństwa.

Teraz te obrazki wydają się być nieprawdopodobne. KSZO nie był klubem mocnym, a przynajmniej nie na tyle, by zaliczyć kilka sezonów w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale przez jakiś czas mogło się wydawać, że moment, w którym takim się stanie, nadejdzie już niedługo. Końcówka lat 90. to nie był okres, w którym polskie stadiony potrafiły co mecz wypełnić się do ostatniego miejsca. Swoje kłopoty z frekwencją miały największe kluby, łącznie z Legią i zdobywającym mistrzostwo ŁKS-em, a beniaminek nie miał ich wcale. Mimo, że spadł z ligi, to pod tym względem też był najlepszy.

Powód? Ostrowiec nie był najbardziej rozwiniętym miastem w Polsce i kibice zaczęli chodzić na mecze najzwyczajniej z nudów. Nie było wielu innych form rozrywki, a piłkarze w tamtym okresie potrafili sprawiać radość. Daleko jeszcze było do ujawnienia afer korupcyjnych, zamieszania finansowego i organizacyjnego, więc ludzie lgnęli do piłki. Na meczu z Lechem, który był dla KSZO pierwszym w historii ekstraklasowych występów, zjawiło się 13 tysięcy ludzi. Stadion pękał w szwach.

– Skąd się to wzięło? Tutaj po prostu nie było nic innego do roboty – potwierdził nam Łukasz Tkacz, kibic ostrowieckiej drużyny. – To był też na pewno efekt tego, że nagle pojawił się wielki sukces. Tu zawsze było dziadostwo, a nagle bum – jesteśmy w Ekstraklasie. Każdy się tym interesował, podczas meczów miasto było puste. Wszyscy siedzieli na stadionie. Jak padła bramka, to kibiców można było usłyszeć w całym mieście.

Reklama

Wcześniej, w poprzednich latach KSZO nie odnosił praktycznie żadnych sukcesów. W samym województwie więcej mówiło się choćby o Starze Starachowice, który ocierał się we wcześniejszych latach o awans do najwyższej klasy. Korona była młodziutkim klubem i dla szerszej publiczności nie znaczyła na pewno tyle, co teraz. To wokół Ostrowca skupił się cały region, a na mecze przyjeżdżały autokary z innych, pobliskich miast.

8sBq9nu

Patrząc na piłkarzy, którzy grali tu  w sezonie 1997/1998, naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego KSZO nie dał sobie rady z utrzymaniem. Na boisko wybiegali Paweł Kaczorowski, Tomasz Żelazowski, Janusz Jojko czy młodziutki Mariusz Jop, który później grał w reprezentacji i zdobywał tytuły mistrzowskie z Wisłą Kraków.

W zasadzie jedyną rzeczą, której wtedy brakowało w Ostrowcu były… wyniki. Niezła pod względem personalnym drużyna, świetni, wypełniający po brzegi stadion kibice i cała otoczka, której mogli pozazdrościć fani z innych miast. 22 porażki, sześć zwycięstw, przedostatnie miejsce i aż dziewięć punktów straty pokazały, jak brutalna potrafi być czasem piłka nożna. – Pierwszy sezon dla nas, jako beniaminka, był bardzo trudny i spadliśmy. Zabrakło nam trochę okrzepnięcia, w pewnych momentach też cwaniactwa. Nie daliśmy rady się utrzymać – powiedział Tadeusz Krawiec, kiedyś piłkarz KSZO, teraz trener.

Problemy z hutą

Spadek nie okazał się jednak żadną wielką tragedią. Odszedł utalentowany Mariusz Jop (który właśnie zaczynał swoją przygodę z krakowską Wisłą), ale wszystko było w miarę dobrze, dopóki klub potrafiła utrzymać huta. Sam Ostrowiec nie był nigdy najbogatszym miastem i praktycznie tylko dzięki zakładowi udawało się utrzymywać klub i sportowców.

Reklama

Awans nie był jednak łatwy, bo najpierw przyszło czwarte miejsce w grupie wschodniej zaplecza I ligi, a następnie dopiero dwunasta lokata połączonej ligi. Pod wodzą Krzysztofa Tochela promocja nastąpiła w sezonie 2000/2001. Nie było już co prawda Jopa, ale pojawił się inny młody i zdolny obrońca – Dariusz Pietrasiak. Grał dużo meczów i, co ciekawe, potrafił regularnie, jak na obrońcę, trafiać do bramki.

Nie na samym Pietrasiaku oczywiście KSZO wjechał do Ekstraklasy, ale jeśli chcemy poszukać w tamtym składzie innych zawodników, którzy później zrobili jakieś tam kariery, to trudno będzie znaleźć podobne nazwisko. Może Marcin Cabaj i Marek Sokołowski, jednak oni mistrzostwa Polski nigdy nie zdobyli. Pierwszy z nich rolę w KSZO odgrywał dość mało znaczącą.

KSZO nie bez problemów, ale w sezonie 2001/2002 utrzymał się na poziomie pierwszoligowym. W grupie spadkowej zajął piąte miejsce i dzięki barażom mógł pozostać w najwyższej klasie rozgrywkowej. To, co jednak naprawdę ważne w historii klubu i regionu, zaczęło się dziać dopiero po tym, jak Ostrowiec zapewnił sobie pierwszoligowy byt.

Przed startem nowych rozgrywek zaczęły się poważne problemy finansowe. Coraz gorsza sytuacja huty sprawiła, że pogarszał się także stan KSZO. Efekt tego był taki, że piłkarze przestali otrzymywać wypłaty i zaczęli odmawiać gry.

Wszystko wyglądało jeszcze jako tako do końca rundy jesiennej. Sytuacja w tabeli była bardzo trudna, „Pomarańczowo-czarni” mieli tylko jeden punkt przewagi nad strefą spadkową, ale wszystko było jeszcze od uratowania. Przynajmniej w teorii. Rzeczywistość jednak wyglądała tak, że zdecydowana większość zawodników poszła na zwolnienia lekarskie. Wśród nich byli między innymi Piotr Stokowiec i Tomasz Żelazowski. Inni, jak na przykład Marek Sokołowski i Mariusz Unierzyński, odeszli. Dalej grać postanowili nieliczni, między innymi Tadeusz Krawiec, Mirosław Budka i Dariusz Pietrasiak.

Najbardziej oszukani czuli się oczywiście kibice. – Czy czuliśmy żal do piłkarzy za sezon 2002/2003? Oczywiście. Ja sam wysyłałem do jednego bramkarza nieżyczliwe sms-y, on będzie wiedział, o co chodzi. To zbiegło się z tym, że huta w Ostrowcu upadała i zwykli pracownicy również nie dostawali wypłat. Do piłkarzy mieliśmy pretensje o to, że nie dostali dwóch czy trzech pensji i od razu wszystko sobie odpuścili.  Rozwalili nam drużynę. Większość z nich to byli wyrobnicy, niezwiązani z Ostrowcem i mieli to w dupie. Ci, którzy byli najbardziej związani z klubem, jak Krawiec i Budka, zostali – powiedział nam Łukasz Tkacz.

Zawodnicy, którzy postanowili grać dalej, oczywiście nie dali rady utrzymać zespołu. KSZO przegrał wszystkie mecze na wiosnę i z przedostatniego miejsca zleciał z ligi. Trener Małowiejski posiłkował się piłkarzami z ekip juniorskich, ale to nic nie dało. W tamtym okresie klub doznał też swojej najwyższej porażki w historii występów w Ekstraklasie – 0:6 z Legią Warszawa.

Teraz można rozpatrywać tę sytuację na kilka sposobów. Oczywiście, trudno winić piłkarzy za to, że domagali się wypłat, jednak swoje niezadowolenie mogli wyrazić w inny sposób. Kto wie, może nawet gdyby KSZO utrzymał się w lidze, udałoby się znaleźć nowego właściciela, który tchnąłby życie w ten klub.

– Wtedy wszyscy chcieliśmy protestować. Niewielu bierze pod uwagę to, w jakiej byliśmy sytuacji. Pensji nie otrzymywaliśmy od kilku miesięcy i było naprawdę tragicznie. Teraz niektórzy próbują to oceniać na zasadzie czarne-białe, a trzeba się tak naprawdę postawić w naszej sytuacji. Kto wie, jak by się to potoczyło, gdyby udało nam się dogadać z resztą drużyny, może udałoby się utrzymać KSZO w Ekstraklasie. Może dzięki temu później udałoby się znaleźć pieniądze? Teraz są to jakieś wirtualne dywagacje. Ja zostałem w tej drużynie. Byłem świeżo po ślubie, moja żona jest z Ostrowca, pracowała tutaj. A ja związałem się z klubem ambicjonalnie – powiedział Tadeusz Krawiec.

Jak łatwo można się domyślić, po sezonie odeszło wielu zawodników. Stokowiec przeszedł do Polonii, Pietrasiak do Bełchatowa, Budka do Górnika Łęczna, a Krawiec do Tłok Gorzyce. – Nie mam żalu do piłkarzy, którzy wtedy odmówili gry. Dla nikogo nie byłoby przyjemne, gdy mając na utrzymaniu rodzinę, gdy jego jedyną profesją jest gra w piłkę, ma to robić tylko ze względu na to, że reprezentuje barwy klubu. Owszem, niektórym wystarcza wewnętrzna motywacja, mówiąca o chęci pokazania się szerszej publiczności, ale zabezpieczenie finansowe jest jednak najważniejsze. I dlatego też to wszystko się rozbiło. Myślę, że zabrakło osoby, która chciałaby ten spór rozwikłać, pogodzić obie strony. Zabrakło mediatora. Jedna strona upierała się, że nie da piłkarzom pieniędzy, a ci mówili, że nie będą grać, jeśli tych pieniędzy nie otrzymają. No i tak się to wszystko potoczyło – dodał aktualny szkoleniowiec KSZO.

Właśnie wtedy zaczął się rozkład KSZO. Zespół z powodów kłopotów finansowych nie był w stanie dokończyć sezonu na zapleczu I ligi i wycofał się z rozgrywek. Jego rezultaty anulowano i wydawało się, że wszystko zmierza ku końcowi.

Czarny okres ze Stasiakiem

Na ostrowieckim rynku pojawił się Mirosław Stasiak, postać którą kibice do tej pory wspominają możliwie jak najgorzej. Do Ostrowca przeniósł on swój poprzedni klub, Stasiak Opoczno, dlatego pod nazwą KSZO znów mógł występować na poziomie drugoligowym.

Wszystko to rozgrywało się przed sezonem 2004/2005, za który KSZO po paru latach słono zapłaciło. Stasiak wraz ze swoimi współpracownikami, starali się ustawić kilkanaście spotkań w tamtych i następnych rozgrywkach. Nie za każdym razem sztuka się udawała, z prostej przyczyny – sędziowie nie zawsze wywiązywali się z tego, na co umówili się z ludźmi z Ostrowca.

Przez krótki okres w klubie znajdował się wtedy także Tomasz Żelazowski, który wcześniej był nawet nominowany do tytułu „Odkrycie Roku” w plebiscycie Canal+. – To były przykre czasy, ale ja wtedy akurat odszedłem chyba po pięciu miesięcach. I cieszę się, że byłem tak krótko, bo teraz każdy wie, jak to wyglądało – powiedział nam były napastnik ostrowieckiej drużyny.

To, że nawet tym sposobem nie udało się wrócić do I ligi, to już zupełnie inne kwestia. Po kilku latach KSZO zostało zdegradowane, odjęto mu punkty, a do tego musiał jeszcze zapłacić karę finansową. Co ciekawe, wśród kibiców pojawiały się głosy, że Stasiakowi wcale nie chodziło o kupowanie meczów na korzyść klubu i jego rozwój. – Stasiak nigdy nie chciał Ekstraklasy, to mu się nie opłacało. Nie kupował meczów, on je sprzedawał. Liczył się tylko biznes – zawodnicy przychodzili za darmo, a potem on dostawał za nich pieniądze. Miał kupę pieniędzy z Celsy, więc jego to nie kosztowało praktycznie nic. W Ostrowcu miał bajkę, sprzedawał opał, więc kontrakt z hutą miał na wyłączność. (…) Był taki jeden mecz z Ruchem, który przegraliśmy ewidentnie i było widać, że piłkarze nie chcą tego wygrać. Albo mecz z Widzewem. Do przerwy 1:1. Stasiak w przerwie poszedł do szatni i skończyło się na 1:4. Dla mnie wszystko jest jasne – mecz był sprzedany – powiedział Tkacz.

Nie wiemy do końca, jak było z tym spotkaniem, bo na przykład w serwisie „Blog Piłkarska Mafia” możemy przeczytać nieco inną relację z tego wydarzenia:  Sędzią tego spotkania był Robert S. ze Śląskiego ZPN. Mirosław S. zaproponował przed meczem arbitrowi łapówkę za pomoc w zwycięstwie, ten propozycję przyjął, ale w związku z wynikiem pieniędzy nie dostał. Sędzia dostał natomiast pieniądze od Widzewa Łódź. Robert S. przyznał się do zarzutu i złożył wyjaśnienia.

To jednak tylko jeden przykład. Z roku na rok z klubem było coraz gorzej, po odejściu Stasiaka często zmieniali się właściciele. Brakowało stabilności sportowej i finansowej. Po dwóch sezonach udało się wrócić na zaplecze Ekstraklasy, jednak na tym to, co dobre się kończyło. Za pierwszym razem zespół z Ostrowca jeszcze wywalczył utrzymanie, za drugim nie potrafił dokończyć rozgrywek.

Upadek i nowe KSZO

Przygotowania do ostatniego mojego sezonu szły normalnym tokiem, nikt nie przypuszczał, że później dojdzie do tego bankructwa. Mnie nie interesowały sprawy administracyjne, zależało mi na tym, żeby pieniądze przychodziły na czas. Byłem zawodnikiem i dziesiątego chciałem otrzymywać wypłatę. Później niestety były z tym problemy. Dostawaliśmy stypendia od miasta, ale to była tylko jakaś tam część tego, co mieliśmy zapisane w kontrakcie. Było ciężko. Graliśmy za małe pieniądze, albo za żadne. Wszyscy wiemy jak to się skończyło – ja odszedłem, bo miałem tego wszystkiego dość. Miałem żonę, malutkie dziecko, a tutaj nie było żadnych perspektyw – powiedział nam Krystian Kanarski, aktualny asystent Tadeusza Krawca w KSZO. On sam przeniósł się potem do Alitu Ożarów.

W 2011 roku powołano zupełnie nowy klub, KSZO 1929. Autorem tego pomysłu był prezydent miasta oraz prezes Jandaru Bodzechów. Transakcja odbyła się oczywiście za zgodą i pod patronatem kibiców – bez nich trudno byłoby myśleć o tej nowej formule. – Najpierw prowadziliśmy bojkot. Potem otrzymaliśmy sygnał od sekretarza powiatu, że prezydent wymyślił, aby przenieść Jandar Bodzechów do Ostrowca. W rozmowach uczestniczył Darek Łata (prezes Jandaru) oraz my, kibice. Dowiedzieliśmy się, że druga strona chętnie przeniesie klub do nas, a miasto zgodziło się na bezpłatne użyczenie stadionu, ale nic nie może się odbyć bez naszej zgody. Gdyby kibice nie przychodzili na stadion, nie respektowali nowego klubu, to wszystko nie miało by wtedy żadnego sensu – mówi Łukasz Tkacz.

Przez jakiś czas istniały dwa odrębne kluby (drugi to KSZO SSA), ale nie trwało to długo. Teraz jest już tylko KSZO 1929, występujące w III lidze. W porównaniu z tym, co oglądaliśmy na przełomie XXI wieku zmieniło się praktycznie wszystko. Inne są ambicje i wymagania kibiców oraz sztabu szkoleniowego. Klub stawia teraz na spokojny rozwój i marzy sobie tylko o tym, by kiedyś wrócić do tego, co było przed laty.

8So8iXn

Cel na teraz? Awans do II ligi, czyli trzeciej klasy rozgrywkowej, a także przyciągnięcie na stadion większej liczby kibiców. – Mam nadzieję, że kiedy już uda nam się awansować, to na mecze z takimi rywalami jak Radomiak, Resovia, Stalowa Wola, czy Motor Lublin, to będzie przychodziło na stadion nawet pięć tysięcy ludzi. Na realia tego miasta byłoby to dużo, ale cel jest możliwy do zrealizowania – mówi trener Kanarski. Do Ostrowca wraca z kolei Dariusz Pietrasiak, który już co prawda zawiesił w pewnym momencie buty na kołku, ale postanowił zmienić zdanie i pomóc zespołowi. – Bardzo się cieszę, że wraca tutaj Darek Pietrasiak, wychowanek KSZO. Przez swoje doświadczenie na pewno będzie wzmocnieniem naszej drużyny, linii defensywnej. Dla młodych zawodników to będzie możliwość obserwowania jego poruszania się po boisku, okazja do nauki. Darek to taka osoba, która swoimi poradami, wskazówkami, może motywować tych chłopców do jeszcze cięższej i bardziej wytrwałej pracy – dodaje Tadeusz Krawiec. W tej chwili ostrowczanie w tabeli ligowej zajmują drugie miejsce i mają tyle samo punktów, co pierwsza Garbarnia Kraków i trzecia Soła Oświęcim.

Średnia liczba widzów w sezonie jest niska, zespół nie gra w Ekstraklasie, a na jego spotkania nie przyjeżdżają już ludzie z całego województwa. Zmienił się klub, zmieniło się miasto. Ci związani z zespołem mają nadzieję, że przy pomocy inwestorów, uda się w bliżej nieokreślonej przyszłości do tego nawiązać. Czy faktycznie tak będzie, zobaczymy. W tej chwili KSZO ma zupełni inne priorytety i czeka na rozwój wypadków wiosną. Tylko czy ewentualny awans przyniesie odpowiednią liczbę pieniędzy od sponsorów? Pozwoli myśleć o czymś więcej?

– Historia czasem pokazuje, że kluby po jakimś czasie wracają na swoje miejsce – dodał na koniec trener Krawiec.

Damian Wiśniewski

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...