Ten mecz miał się w ogóle nie odbyć. Jeszcze w piątek hiszpańskie media zasypały dziesiątki zdjęć okolic zalanego Estadio Balaidos. Po olbrzymich ulewach w Galicji woda wdarła się na teren obiektu, dotarła do sal konferencyjnych, szatni i wydawało się, że uniemożliwi rozegranie starcie Celty z Atletico. Jeszcze dziś o 13.00 gdy sędzia Burgos de Bengoetxea meldował się na arenie, istniało spore ryzyko, że konfrontacja zostanie przełożona. Ok. 18:00 zapadła jednak decyzja. Prezydent galicyjskiego klubu Carlos Mourino uspokoił: można grać.
Ostatnie spotkanie 19. kolejki miało dać odpowiedź na zasadnicze pytanie: kto zostanie mistrzem zimy? Kto przejmie tytuł campeon de invierno – jak określają to hiszpańskie media. Gdyby Atletico zgubiło dziś punkty, liderem pozostałaby Barcelona, mająca oczywiście mecz straty po udziale w klubowym mundialu. I dostaliśmy odpowiedź. Liderem po wygranej 2:0 nad Celtą wciąż jest zespół Simeone. Liderem zasłużonym, bo choć Los Colchoneros nie porywają i najczęściej zwyciężają właśnie tylko dwoma bramkami, to jednak oni – obok Blaugrany – tracą punkty najrzadziej. Bilans pierwszej rundy 14:2:3. Przy tym zaledwie 8 straconych goli, co jest wielką zasługą fantastycznego Jana Oblaka, ale przede wszystkim całej defensywy. Aż chciałoby się przypomnieć stare powiedzenie, że napastnicy wygrywają mecze, a obrońcy dają tytuły, bo Simeone doprowadził swój blok defensywny niemal do perfekcji. Juanfran – Godin – Gimenez – Filipe Luis. Na tak stabilną obronę zamieniłby się chyba każdy trener na świecie.
Dzisiejsze spotkanie porywające nie było, ale – ze względu na pogodę – takie też być nie mogło. Przez pierwszy kwadrans dominowała Celta grająca bez kontuzjowanego Nolito, a potem wszystko wróciło do normy. To znaczy – Atletico dociągnęło bezbramkowy remis do przerwy (szósty raz z rzędu – ewenement!), a tuż po niej obronę rozklepał duet Vietto – Griezmann. Simeone może zostawić na ławce dwie dziewiątki, Torresa i Martineza, a i tak wszystko funkcjonuje jak należy. Prowadzenie podwyższył i przy okazji zabił mecz Ferreira-Carrasco, który tak wkręcił ziemię Sergio Gomeza, że ten pewnie do jutra nie dotrze do domu. 0:2. Ktoś powie: „ale miał Simeone nosa, że wpuścił Belga!”, tyle że w Atletico to niemal tradycja. Konkurencja w ofensywie jest tak potworna, że ktokolwiek wchodzi – prawie zawsze daje więcej niż ci z podstawowego składu. Zmiennicy strzelili już 10 goli.
Co tu dużo mówić – Simeone stworzył maszynę niemal kompletną. Każdą pozycję ma obsadzoną prawdziwym fachowcem. I choć większość piłkarzy Atletico mówi nieśmiało o TOP3, to jednak trzeba stwierdzić wprost – ta ekipa to bardzo poważny kandydat do tytułu.