Od kilku dni w gabinetach dyrektorów sportowych oraz w mediach panuje wyraźnie ożywienie związane z otwartym oknem transferowym. Na polskim rynku na razie jest jeszcze stosunkowo spokojnie – królują plotki i spekulacje, w których często prawdy jest mniej tyle co mięsa w parówkach. W przypadku większości klubów trochę brakuje konkretów. Na ich tle dość okazale wygląda Górnik Zabrze. Na Śląsku najwyraźniej uznali, że nie ma co się cackać i postawili na szybką przebudowę ekipy.
Do klubu trafiło już trzech nowych graczy.
1. Lewy obrońca reprezentacji Estonii, Ken Kallaste (ostatnio Nomme Kalju).
2. Łotewski stoper Marcis Oss (ostatnio FK Jelgava).
3. Środkowy pomocnik Szymon Matuszek (ostatnio Dolcan Ząbki).
O ile ciężko powiedzieć coś mądrego o klasie sportowej posiłków z zagranicy (na papierze szału nie ma, ale nie tacy dziwnym trafem u nas odpalali), o tyle wyciągnięcie z zaplecza 26-letniego Matuszka wydaje się rozsądnym ruchem. Solidny piłkarz od dłuższego czasu pukający do drzwi Ekstraklasy – zdziwilibyśmy się, gdyby zaniżył poziom.
Jednak jak na nasze oko największego wzmocnienia Górnika ciężko szukać wśród ruchów do klubu. By je znaleźć – paradoksalnie – trzeba skierować wzrok w kierunku zawodników odchodzących. A konkretniej – na Roberta Jeża. 34-letni Słowak, od jakiegoś czasu jeden z głównych hamulcowych drużyny, wraca do siebie, gdzie będzie reprezentować barwy Spartaka Trnava. Umówmy się – tylko rodzina i liczni znajomi pomocnika mogą po nim zapłakać. Cała reszta kibiców powinna przyklasnąć decyzji o rozstaniu. Piłkarz oczekiwał innej propozycji niż roczny kontrakt i nie zgodził się na obniżkę pensji.
Tak naprawdę rozstanie to jest trochę spóźnione. Pięcioletnia kariera Jeża w Polsce to dla nas zagadka. Przychodził do naszego kraju, konkretnie do Górnika, jako jedna z czołowych postaci słowackiej Żyliny. W CV miał świeży wpis – występy w Lidze Mistrzów, okraszone nawet dwiema asystami (z Chelsea i Spartakiem Moskwa). Wiosną szybko potwierdził klasę na naszych boiskach (5 goli i 5 asyst), czmychnął więc do gwarantującej wysokie kontrakty Polonii Warszawa i… dupa.
Był piłkarz, ale szybko się skończył.
Dalsza przygoda Jeża w naszym kraju, w której przystankami były Warszawa, Lubin i znów Zabrze to w zasadzie już tylko jechanie na nazwisku, ślizganie się, dorabianie do emerytury, bo jak się pewnie domyślacie – do najtańszych graczy nie należał. Od czasu do czasu potrafił błysnąć jakimś nie do końca konwencjonalnym zagraniem czy stałym fragmentem gry, ale jego naprawdę udane mecze mógłby na palcach policzyć nawet były pracownik tartaku, który w trakcie zawodowej kariery musiał pożegnać się z niektórymi członkami. W rundzie jesiennej w trzynastu spotkaniach nie strzelił bramki, zaliczył dwie asysty i jedno kluczowe podania. Bardzo mało jak na mózg zespołu.
Wieku nie oszukasz, a z czasem przyzwoity piłkarz Jeż stał się trochę pasażerem na gapę. A tacy powinni być wypraszani. Nie ukrywamy, że mamy jeszcze kilku mocnych kandydatów do pogonienia z Ekstraklasy, cierpliwie czekamy na rozwój wypadków.
Fot. FotoPyK