Nie Legia Warszawa, nie Lech Poznań, nie klub ze szkockiej Premier League, nie któraś ze skandynawskich ekip, ale Korona Kielce. Człowiek nie popełniający błędów (przynajmniej takie o sobie miał mniemanie) chciał przyjść do klubu, który wcale nie ma nadmiaru wartościowych piłkarzy, który atrakcyjnym pracodawcą absolutnie nie jest, bo sypnąć groszem raczej nie może, a ten mu… odmówił. Henrik Ojamaa notuje brutalny zjazd i aż strach pomyśleć, co będzie dalej.
Jak podaje portal cksport.pl, na biurku Arkadiusza Bilskiego, czyli pełnomocnika zarządu ds. sportowych, znajduje się oferta pozyskania Henrika Ojamy, z której kielecki klub… skorzystać nie zamierza. Czyli sprecyzujmy. Henrik Ojamaa nie załapał się do klubu, w którego kadrze jest:
– skrzydłowy, mający poważny problem z efektywnością, strzelający jednego gola na sześćdziesiąt meczów (Łukasz Sierpina),
– skrzydłowy, który z klubu za chwilę pewnie wyfrunie, bo jest tu tylko na wypożyczeniu (Bartłomiej Pawłowski),
– imitacja piłkarza, którego jedynymi pozytywnymi cechami jest to, że mu się chce i że można go wystawić na obu skrzydłach i środku – za nic innego, choćbyśmy bardzo chcieli, pochwalić się go nie da (Nabil Aankour),
– skrzydłowy, który przegrywa rywalizację z powyższą trójką (Sergiej Pilipczuk),
– skrzydłowy, którego klub chce się pozbyć (Paweł Sobolewski),
– Tomasz Zając.
I Koronie trudno się dziwić, że nie chce u siebie Estończyka. Skrzydłowych w Kielcach mają, jakich mają, ale Ojamaa żadną gwarancją jakości nie jest. Wystarczy spojrzeć na formę jego obecnej drużyny Swindon Town, która jest aż… zastanawiająca. Przypomina typową sinusoidę. Zgadnijcie, w którym momencie przyszedł dołek.
– Swindon przez pierwsze sześć kolejek radzi sobie nieźle, zajmuje ósme miejsce w tabeli, średnia punktów na mecz – 1,83,
– Ojamaa wskakuje do składu i forma zespołu drastycznie idzie w dół, przez dziesięć kolejek Swindon nie wygrywa żadnego meczu i spada na 23. miejsce, średnia punktów na spotkanie – 0,2 (Estończyk opuszcza spośród tych meczów tylko jeden, w innym wchodzi z ławki na końcówkę, w pozostałych gra co najmniej 45 minut),
– Ojamaa wypada ze składu (nie wchodzi nawet na minutę) i Swindon z miejsca zaczyna marsz w górę tabeli, przez osiem kolejek podnosi się na 15. miejsce, średnia punktów na mecz – 1,87.
Możecie mówić, że to przypadek, futbol to gra zespołowa, co jeden Ojamaa może… bla, bla, bla. A jeśli dorzucimy do tego fakt, że po wyjeździe z Polski Henrik wziął udział w 33 meczach (bierzemy pod uwagę jedynie te, w których był na boisku co najmniej 45 minut) i wygrał tylko pięć… Sorry, tego nie da się wybronić. Te liczby miażdżą Ojamę i w ogóle trudno z nimi dyskutować. Fakt jest faktem – były piłkarz Legii wypadł ze składu drużyny z dołu tabeli League One, w dziewięciu meczach do protokołu wpisał się tylko raz (asysta), kiedy przebywał na boisku jego drużyna dostawała w papę, kiedy oglądał mecz z boku – zespół radzi sobie przyzwoicie. Najlepszą laurką to to nie jest.
Co dalej z Ojamą? Tylko ludzie o mocnych nerwach mogą próbować sobie wyobrazić, w którym miejscu – jeśli utrzyma to tempo – będzie za rok czy dwa. Odmówi mu Okocimski Brzesko? Za usługi podziękują w drugiej lidze izraelskiej? Będzie grzał ławę w tallińskiej lidze szóstek? Wszystko jest możliwe.
Fot. FotoPyk