Praca trenera Realu Madryt – sport ekstremalny. Nawet Christo Stoiczkow ostatnio powiedział, że Real najlepiej grałby bez szkoleniowca, bo na dłuższą metę odnosi się wrażenie, że ta funkcja w ogóle nie jest tam potrzebna. Prawie zawsze kończy się tak samo – albo brakiem wyników, albo ciągłym narzekaniem na brak stylu, albo spaloną ziemią po tysiącu wygenerowanych konfliktów. W tym przypadku był jednak komplet. Tu nikt od dłuższego czasu nie miał wątpliwości. Egzekucję jedynie odwlekano. Czekano tylko na drugą spektakularną wtopę jak ta z El Clasico. Do kolejnej aż takiej kompromitacji nie doszło, ale i tak każdy odnosił wrażenie, że Real zjada własny ogon, kisi się w tym samym sosie, a piłkarze przy tym trenerze zwyczajnie się duszą. Aż wreszcie nastąpiło nieuniknione. Rafa Benitez wyleciał ze stołka.
Wczorajszy mecz z Valencią przelał czarę goryczy. Jeszcze na początku – po pierwszej świetnej akcji BBC – można było mieć nadzieję, że ta gra zaczyna się zazębiać i – kto wie? – może wreszcie zapanowała chemia pomiędzy drużyną a trenerem. Nic z tych rzeczy. Pierwsze przecieki zaczęły wypływać dzisiejszego popołudnia. Pojawiły się newsy, że Florentino Perez zwołał specjalne zebranie, na którym miał zapaść ostateczny wyrok. Miała wreszcie polecieć głowa Beniteza. I o ile hiszpańskie media zazwyczaj bazują na spekulacjach, w których nie ma grama prawdy, o tyle o tym pisali absolutnie wszyscy. No i w stu procentach się sprawdziło. 20:00. Konferencja prasowa. Beniteza na Santiago Bernabeu już nie ma.
Pozytywy jego pracy? Praktycznie takowych nie ma. Jakimś drobnym pluskiem może być stawianie na Lucasa Vazqueza, wymyślenie Casemiro czy eksplozja formy Navasa, ale to wszystko śmiesznie brzmi w całym zalewie wtop Beniteza. Kiepskie relacje z Ramosem, fochy Ronaldo, skreślenie Isco, napinki z Jamesem, chłodne traktowanie Kroosa, nabzdyczony Benzema po zmianie na ławce. Stamtąd co tydzień wypływała jakaś afera. Co kilka dni dowiadywaliśmy się o kolejnych scysjach trenera. Do tego otwarty konflikt piłkarzy ze sztabem medycznym, brak intensywności w grze (jeden z głównych zarzutów Pereza!), spadająca frekwencja, zawodnicy otwarcie mówiący o tęsknocie za Ancelottim, szaleństwa pozaboiskowe Jamesa i kuriozalne błędy w obronie. Cały rok 2015 był dla Realu tragiczny, wszystko zaczęło się jeszcze za poprzedniego trenera, ale to właśnie za Beniteza masa problemów wyszła na wierzch, a większość wręcz osiągnęła apogeum.
Następca? To też było jasne od dawna. Nawet „Marca” pod koniec roku walnęła okładkę z wielkim napisem „Elegido” (wybrany). Zinedine Zidane. Były już trener Realu Madryt Castilla. Jedna olbrzymia zagadka. Ale z drugiej strony człowiek sprawiający wrażenie na tyle charyzmatycznego, by Ramos z Jamesem mu nie podskoczyli. Figura piłkarska. Ikona. Legenda. Można mnożyć synonimy – dla wielu z was najlepszy piłkarz ostatniego 25-lecia, z czym – jak doskonale wiecie – akurat zupełnie się nie zgadzamy. Ale Zidane to Zidane. Wielka kariera piłkarska nijak ma się do dokonań trenerskich, ale pewne porównania nasuwają się same. Real chciałby wychować własnego Guardiolę. Człowieka, który poznał klub od podszewki i który ma na tyle autorytetu, by dla dobra drużyny – jak właśnie Pep – ukrócić którąś z gwiazd. Albo wręcz przeciwnie – sprawić, by wreszcie cała ta paczka – James, Ronaldo, Benzema, Bale, Kroos i Ramos – zaczęła żyć w symbiozie.
Tak czy inaczej – mamy zgadywankę. Możemy jedynie próbować przewidywać, jak to wszystko się zakończy, czy Zidane dogada się ze zgrają, czy wniesie swój styl i czy Real zacznie grać na miarę oczekiwań, ale i tak to jedynie wróżenie z fusów. Jednemu – jak Guardiola – wypali od razu. Drugiemu – jak Luis Enrique – po przetarciu w mniejszych klubach. Trzeci – jak Maradona – wyrżnie o każdą przeszkodę.
Pytań – co naturalne – są setki. Ale najważniejsze brzmi inaczej: kiedy w końcu ten, który wymyślił najpierw Ancelottiego, później Beniteza, a teraz Zidane’a, sam zacznie odpowiadać za swoje wybory? I czy ten klub nie gnije właśnie od samej góry?
TĆ