Na razie są tylko ligowcami, ciężko nawet postawić przy ich nazwiskach przymiotnik “solidny”. Część to młodziki, którzy jeszcze nie mogą samodzielnie kupować szampana na sylwestrową imprezę, część to goście, którzy już parę meczów zagrali i parę razy zdmuchiwali świeczki z tortu. Łączy ich jedno – naszym zdaniem mają potencjał, by wiosną zapracować nie tylko na miano “solidnego wyrobnika”, ale może nawet odkrycia. Tak, wiemy, że pochwały od Weszło to jak pocałunek śmierci, ale sprawdźcie naszą siódemkę “z potencjałem”, by wiosną było o nich głośno.
KAMIL MAZEK
Najświeższy obrazek z nim związany to oczywiście zejście ze skrzydła i kapitalne trzepnięcie po widłach w zamykającym rundę Ruchu Chorzów meczu w Niecieczy. Sam mecz nie był wielkim widowiskiem, sam Mazek nie był w tym meczu wielkim piłkarzem, ale ta pojedyncza akcja przesądziła o wyniku. A takich akcji Mazek miał w tej rundzie więcej. Nie, nie kreujemy go tutaj na nowego Błaszczykowskiego, gość ma ledwo trzy asysty i jedną bramkę, ale jednak zdarzały mu się momenty, gdy wrzucał piąty bieg, gdy odstawiał obrońców i samodzielnie tworzył przewagę.
Problem? Te momenty nie były zbyt częste. Duży mecz zagrał z Niecieczą w Chorzowie, drugi przeciw Śląskowi na własnym terenie. Miewał za to sporo spotkań bezbarwnych, do zapomnienia. Pamiętajmy jednak, że to gość, który urodził się w 1994 roku. Nie jest może “młodym talentem”, ale też na pewno nie dotarł do górnej poprzeczki. Poza tym ma wokół siebie całkiem fajną, wciąż rozwijającą się ekipę z niemal równoletnimi Lipskim i Stępińskim na czele. Chyba że wiosną zagra już z innymi kumplami. W końcu prezes Legii Warszawa, w której wychował się Mazek, pisze dziś tak…
Co do skrzydłowych to Legia uważa, ze Kamil Mazek jest lepszy niż Adam Gyurcso⚽️
— B(L)1916 (@BL_1916) January 2, 2016
Jedno jest pewne – wiosną trzeba mieć go na oku. No i co ważne – to typ gościa bazującego na dynamice, szybkości, przyspieszeniu. Ewentualny uraz może z niego zrobić Koseckiego.
PIOTR GRZELCZAK
Który to już jego sezon w Ekstraklasie? Który to już klub? Który to moment, gdy wydaje nam się, że warto byłoby kupić mu jakąś maść impregnującą i zabezpieczającą przed kornikami, a on po chwili zagrywa w sposób, który z miejsca ląduje w kompilacji najlepszych zagrań rundy? Gdyby te swoje najlepsze zagrania pokazywał nie raz na miesiąc, a chociaż raz na tydzień – byłby dzisiaj pewnie piłkarzem jednego z europejskich średniaków. Człowiek-Wolej kasuje ligę pod względem efektowności, jeśli oczywiście akurat układ planet jest korzystny. W tej rundzie układ planet był korzystny jakieś dziewięć razy – bo Grzelczak zaliczył trzy asysty i dołożył do tego sześć goli. Średnia not na Weszło – 5,19, czyli naprawdę bardzo przyzwoicie. Ale łodzianin ma już 27 lat. Czas podjąć decyzję – albo na zawsze będzie pamiętany jako drewniak, który momentami stawał się czarodziejem, albo wreszcie odpali na nieco dłużej i stanie się wartościowym piłkarzem drużyny walczącej w czubie Ekstraklasy. Nie wątpimy, że Jagiellonię z Grzelczakiem w formie stać na realizację takiego scenariusza.
Ale tu zastrzeżenie – Grzelczaka bez formy nie widzimy nawet wśród rezerwowych w zespole z Białegostoku.
PRZEMYSŁAW MYSTKOWSKI
Skoro już jesteśmy przy Jagiellonii… Przemysław Mystkowski zadebiutował w Ekstraklasie mając 16 lat i 36 dni oraz – na oko – pięćdziesiąt pięć kilogramów. Od tego czasu trochę urósł, trochę przytył, zdążył zdmuchnąć siedemnaście świeczek na torcie, a obecnie pewnie nawet planuje już powoli przebieg swojej “osiemnastki”. Początek był… obiecujący, nawet bardzo. Wybiegał w podstawowym składzie w wygranych 4:2 i 5:0 meczach z Podbeskidziem i Pogonią Szczecin. Wydawało się, że wkrótce na dłużej wskoczy do pierwszego składu, a w obecnym sezonie będzie już tym słynnym “solidnym ligowcem”. Niestety, okazało się, że Mystkowskiemu jeszcze trochę do Ekstraklasy brakuje. Na dobrą sprawę zagrał w dwóch meczach – w pierwszej i dwudziestej kolejce. Niczym wielkim się nie wyróżnił, niczego za bardzo nie spaprał, ale też nie było po nim widać jakiegoś niesamowitego błysku złotego dziecka.
Resztę rundy przebiegł w trzecioligowych rezerwach. W sumie pewnie byśmy o nim zapomnieli, gdyby nie dwie rzeczy:
– przypomniał się w samej końcówce rundy tą połówką przeciw Ruchowi
– jest w teamie Probierza, który potrafi wprowadzać młodych
Te dwie rzeczy mogą napawać pewnym optymizmem przed wiosną, tym bardziej, że białostocka zima pod okiem Probierza powinna być dla niego bardzo pouczająca. Potencjał? Do gościa bez potencjału nie przyjeżdżaliby skauci z Bayeru Leverkusen, odwiedzając go nawet na treningach. Gdy dodamy do tego rosnącą irytację Probierza na niektórych starszych zawodników – nie wykluczamy, że to Mystkowski może nagle wyrosnąć na nadzieję Jagiellonii.
Tak, nie wykluczamy również, że zagra osiem minut, cztery w 26. i cztery w 35. kolejce.
MATEUSZ WDOWIAK
Najgorszemu wrogowi nie życzylibyśmy rywalizowania o miejsce w składzie Cracovii 2015. Przebić się przez tych wszystkich Rakelsów, Cetnarskich i Budzińskich – to nie lada wyzwanie, szczególnie dla młodego chłopaczka bez większego doświadczenia w dorosłej piłce. Kapustce się udało, ale to przecież wielka nadzieja polskiej piłki i tak dalej, nasze dobro narodowe i co tam jeszcze sobie dopiszecie (tylko prędko, zanim Kapustka zacznie przygasać). Wdowiakowi… Cóż, w takim gronie być rezerwowym to w sumie żadna hańba. Rocznik ten sam, co Bartek, rozwój właściwie dość podobny, choć nieco opóźniony w stosunku do kolegi. Gdy tamten debiutował – ten jeszcze był obiecującym juniorem. Gdy tamten stawał się coraz ważniejszym ogniwem – ten debiutował. Widać to nawet w liczbie występów w Ekstraklasie – 43:20 dla Kapustki.
Ale Kapustka za moment może wyfrunąć dalej, Wdowiak zaś wciąż zostaje pod czujnym okiem Jacka Zielińskiego i w towarzystwie ludzi, od których można się sporo nauczyć. W rezerwach na przełomie września i października robił kapitalną robotę – w czterech meczach, na przestrzeni czterech tygodni, strzelił siedem goli, w tym dwa w derbach Krakowa z rezerwami Wisły. Że ma potencjał – chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Pytanie brzmi: ile dostanie szans i jak długo jeszcze będzie mógł obserwować mecz z wysokości ławki rezerwowych bez straty dla jego rozwoju? Na razie ma czas, ma chyba też całkiem poukładane pod kopułą, chodził do dobrego liceum, na razie nie wyłapał od nikogo na dyskotece. Naszym zdaniem – wiosną jeszcze o nim usłyszymy.
PAWEŁ STOLARSKI
Kawał historii… Mocne wejście w Wiśle Kraków, coraz głośniejsze i coraz bardziej niewiarygodne plotki transferowe z jego nazwiskiem w nagłówku. Juventus? Juventus z Turynu, a nie ten z Tuszyna? Naprawdę? Cóż, szybko się okazało, że choć nastolatek w barwach “Białej Gwiazdy” i przede wszystkim w młodzieżówce radził sobie nieźle, do powtarzalności i stabilizacji brakuje mu całkiem sporo. Lechia? Pierwsze podejście zdecydowanie do zapomnienia. Zagłębie Lubin? Cztery mecze w pierwszym składzie. Wiosną zagrał jakieś dwieście minut. Urazy przeplatane kontuzjami, kontuzje przeplatane rehabilitacjami, na boisku żadnej rewelacji. Po powrocie do Gdańska ciężko było oczekiwać, by gość, który robił za trzeci plan w I lidze, teraz nagle podbił Ekstraklasę.
A jednak. W tym całym bajzlu i 318-osobowej kadrze Stolarski zdołał wywalczyć sobie miejsce – najpierw w kadrze, potem na boisku na kilka ostatnich minut, wreszcie w pierwszym składzie. Liczyć go tak naprawdę powinniśmy od szesnastej kolejki, po której sześć razy wybiegał na murawę w wyjściowej “jedenastce”. Noty Weszło? Trzy trójki, trzy szóstki. Chimerycznie, niepewnie, chwiejnie – ale i z nadzieją, że w przyszłości będzie nieco lepiej, niż tylko “dobrze”. Asysta, kluczowe podanie, przyzwoita gra do przodu. Czy z tej mąki da się coś upiec? Wątpimy, by wyszły z tego turyńskie grissini, ale bardzo smaczna ekstraklasowa kajzerka? Czemu nie?
MARCIN LISTKOWSKI
Rocznik 1998, szesnaście występów w Ekstraklasie, średnia not Weszło 4,60. To jest znakomity punkt wyjścia, by wiosną zaatakować pozycję odkrycia rundy, a może i odkrycia roku, jeśli jesienią Listkowski potwierdziłby swoją przydatność. Oczywiście jest to też punkt wyjścia, by zająć miejsce obok Sebastiana Murawskiego na ławce rezerwowych.
JAKUB BARTOSZ
W Wiśle rotacja jest taka, jak na fotelu królowej Anglii. Wszyscy szkoleniowcy pracujący przy Reymonta mają bardzo ograniczone pole manewru – w obronie zaś poruszają się wokół pięciu nazwisk. Burliga, Sadlok, Głowacki, Guzmics, Jović. Konieczność? Przyzwyczajenie? Wysoka klasa sportowa? Cokolwiek to jest – młodemu obrońcy “Białej Gwiazdy” dostać się do składu jest równie łatwo, jak znaleźć w Łebie po sezonie budkę z goframi.
No i nagle Jakub Bartosz korzysta z plagi urazów i wskakuje między członków tej żelaznej piątki. Pierwszy mecz? Dobry. Drugi? Dobry. Trzeci? Porządny. Dziewiętnastolatek notuje wejście, którego z pewnością nie powinien się wstydzić. Fakt, że Wisła przechodzi przez kryzys to jedno – gra Bartosza nie zostawiała wiele do życzenia. Biorąc pod uwagę w jakim otoczeniu przyjdzie mu spędzić zimę, biorąc pod uwagę towarzystwo Głowackiego – istnieje szansa, że wiosną będzie grać jeszcze lepiej, a przede wszystkim – więcej. Nie mamy nic przeciwko, ma nasze błogosławieństwo.
Po raz ostatni jednak zaznaczamy – niektórzy uważają, że nie ma gorszej klątwy niż nasze błogosławieństwo… Przekonamy się po dyspozycji tej siódemki w najbliższych sześciu miesiącach.
Fot.FotoPyK