Poszczególne role przed tym turniejem były rozpisane bardzo precyzyjnie. Mocno egzotyczne z naszej perspektywy ekipy miały odebrać nagrodę za byciem najlepszymi na swoim poletku, czyli możliwość pokazania się światowej publiczności. Stało się. Zwycięzca Copa Libertadores – argentyńskie River Plate – miał poradzić sobie z półfinałowym przeciwnikiem, a w finale w miarę swoich możliwości postawić się głównemu faworytowi. Odhaczone. FC Barcelona miała po prostu wstawić kolejne trofeum do klubowej gabloty, pokazując przy tym trochę magii, bo warto wykorzystać każdą szansę do promocji na rynku azjatyckim. Oba obowiązki zostały spełnione. Gdyby Klubowe Mistrzostwa Świata byłyby filmem, reżyser właśnie składałby gorące podziękowania całej ekipie aktorów i statystów za perfekcyjną realizację scenariusza.
Jednak nie zamierzamy po raz enty znęcać się nad formułą rozgrywek, która powoduje, że nie zakreślamy daty rozgrywania turnieju czerwonym flamastrem w naszych kalendarzach. Jest jaka jest – trzeba to odbębnić, tak jak czasami trzeba wybrać się na rodzinną imprezę, choć znaleźlibyśmy ciekawsze rzeczy do roboty w tym czasie. I tak jak na familijnym spotkaniu, czasami można się całkiem nieźle przy tym odbębnianiu bawić. Wystarczy odpowiednie nastawienie.
Tak było w trakcie dzisiejszego finału, podobał nam się ten mecz. Trener River Plate, Marcelo Gallardo, zapewnił przed spotkaniem, że jego drużyna ma wielkie serce do gry i to właśnie zobaczymy na boisku. Choć wynik może mówić co innego, trzeba przyznać, że nie rzucał słów na wiatr. Szczególnie w pierwszej połowie różnica klas w umiejętnościach aż tak bardzo nie biła po oczach. Można przeczepić się do braku w rozmachu w konstruowaniu akcji – Barca dała drużynie z Argentyny kilka okazji do pokazania się w ofensywie – ale trzeba również docenić dyscyplinę i zaangażowanie.
Barca cieszy się z trzeciego triumfu w tych rozgrywkach i piątego w sezonie, ale fani Dumy Katalonii mają jeszcze jeden duży powód do świętowania. Tercet MSN powrócił dziś w wielkim stylu. To on zapewnił magię, o której wspomnieliśmy na wstępie. I to nie szczyptę, a od razu wielką łychę. W drugiej połowie można było w zasadzie już tylko zastanawiać się, po ile zdobyczy dopiszą do swoich statystyk Messi, Suarez i Neymar. Popatrzmy na same gole.
Messi z trafieniem, Neymar z dwiema asystami, Suarez dwukrotnie trafiający do siatki. Do tego wiele kombinacyjnych akcji, a także indywidualnych popisów. Dobry prognostyk przed dalszą częścią sezonu – trójgłowy potwór nie ma dość. Szczególnie Urugwajczyk – najlepszy zawodnik mistrzostw – pięcioma trafieniami potwierdził na tym turnieju, że to półrocze należało do niego. 24 spotkania, 24 gole i 9 asyst. Dyskusja na temat tego, czy to najlepsza dziewiątka Barcelony w ostatnich latach z pewnością jeszcze nie jest zamknięta, ale jeśli Suarez w dalszym ciągu będzie w takim tempie dostarczał argumentów na swoją korzyść, wkrótce będzie.
Na razie jednak – po króciutkim odpoczynku – pora na powrót do ligowej rzeczywistości. Ale do świątecznych stołów piłkarze Barcy mogą zasiąść w poczuciu spełnionego obowiązku.