Napompowaliśmy ten balonik w zasadzie do granic możliwość. Miał być szlagier, miał być hit, piłkarze Piasta i Legii mieli zaprezentować najlepszą w możliwych wizytówek Ekstraklasy. Taką, którą można dać osobie, która na co dzień żyje poważniejszymi rozgrywkami i powiedzieć jej przy tym: „bądźmy w stałym kontakcie, wpadaj częściej”. No nie udało się – zamiast eleganckiej wizytówki, był zwykły kawałek papieru, który ekstraklasowy laik schowa tylko głęboko w portfelu i raczej szybko go ponownie nie zobaczymy.
Jesteśmy rozczarowani. Tak zwyczajnie, po ludzku rozczarowani. Tempem, grą poszczególnych piłkarzy, brakiem rozmachu w konstruowaniu akcji. Ale rozumiemy też, że to jeszcze nie czas, by rzucać na szale absolutnie wszystko.
Obaj trenerzy zrobili psikusa ludziom odpowiedzialnym za przedmeczowe grafiki ze składami i trochę pobawili się ze sobą w kotka i myszkę. Awizowane ustawienia miały niewiele wspólnego z rzeczywistością. Guilherme operował w głębi boiska, Kucharczyk „śmigał” po prawym skrzydle, Trickovski po lewym. W przypadku Piasta – m.in. Mraz tym razem nie mógł sobie tak swobodnie pohasać lewą stroną, pomagał mu w tym sektorze boiska Szeliga, z drugiej strony zobaczyliśmy Pietrowskiego i Maka, a za plecami napastnika zameldował się Moskwik.
Efekt? Niepewność w poczynaniach graczy i trochę chaosu. Ale dotyczyło to zarówno gospodarzy, jak i gości, więc ciężko nam rozstrzygnąć, który z trenerów lepiej wyszedł na roszadach.
Z pierwszej połowy wyciągnąć możemy ledwie cztery sytuacje, w których słabiej lub mocniej zaśmierdziało golem.
– Strzał Vranjesa z wolnego w środek bramki
– Anemiczna główka Szeligi po dobrej akcji Piasta i jeszcze lepszej centrze Vacka
– Centrostrzał Brozia po kilkudziesięciometrowym rajdzie
– Niesygnalizowanie uderzenie Dudy zza pola karnego, z którym jednak poradził sobie Szmatuła
Oczywiście uwzględniamy tylko te sytuacje, które zakończyły się piłką lecącą w kierunku bramki. Podobała nam się jeszcze np. akcja Legii – zagranie na wolne pole do Trickovskiego, ale tylko do pewnego momentu. A dokładniej tego, w którym Macedończyk zachował na zasadzie: „jakoś to będzie, byle pozbyć się piłki”.
Mało. Zdecydowanie za mało.
A na więcej tak na dobrą sprawę musieliśmy poczekać do momentu aż na boisku pojawili się rezerwowi. Dość niespodziewanymi bohaterami zostali Prijović i Badia. Obaj wprowadzili trochę życia do ofensywy. Prijović miał spory udział przy golu samobójczym Heberta – zgranie do Nikolicia w stylu Zlatana! – a Hiszpan sam posłał piłkę do bramki Legii po 786. w tym sezonie wybornej wrzutce Mraza. Były jeszcze inne okazje – groźny strzał Guilherme czy piłka dwukrotnie zmierzająca w kierunku linii bramkowej Legii, którą w ostatniej chwili dopadali piłkarze warszawskiej drużyny, ale na pewno nie możemy z przekonaniem powiedzieć: „tak, Piast/Legia zrobił(a) w drugiej połowie absolutnie wszystko, by wygrać”.
Obrazki, które zobaczyliśmy po meczu mówią wszystko, dalszy komentarz zbędny – to piłkarze Piasta wpadali sobie w ramiona, legioniści tylko niechętnie przybijali piątki.
***
Komentarz Thomasa von Heesena: – Szczerze podziwiam cierpliwość Czerczesowa do Kucharczyka. Ja na jego miejscu już zdążyłbym zapomnieć, że mam chłopaka w kadrze.