Po tym spotkaniu tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że prawdziwy hit kolejki oglądaliśmy wczoraj w Gliwicach. Ten dzisiejszy? Marki może i nas przyciągnęły, ale samo boisko… Ujmijmy to tak: widzieliśmy już w swoim życiu barwniejsze mecze. Ten „hit” przypominał nam bardziej spotkanie – przykładowo – Korony Kielce z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza (z całym szacunkiem dla nich), a nie pojedynek, który miałby elektryzować całą piłkarską Polskę. Masa niedokładności, gra w „piłka parzy”, gra z pominięciem środka pola podania pomiędzy liniami obrony i decydujący gol, w którym mocno pomogło szczęście. Tak wyglądał obraz dzisiejszego „hitu”.
Powiedzieć, że ławka rezerwowych Wisły Kraków prezentowała się mizernie, to nie powiedzieć nic. Dziś załapałby się na nią chyba każdy, z Quebonafide i jego orlikową ekipą włącznie. ŻADEN zawodnik z pola nie miał za sobą rozegranych choćby 90 minut w ekstraklasie (dane sprzed meczu, Bartosz już ma). W swoim życiu wszyscy zagrali łącznie ledwie 148 minut na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Dłużej tylko w tym sezonie na boisku przebywał choćby Krzysztof Kiercz, którego zapewne większość z was nie poznałaby nawet na ulicy.
Poza bramkarzem, Michałem Miśkiewiczem, ławka prezentowała się tak:
– Konrad Handzlik (1 minuta w ekstraklasie),
– Kamil Kuczak (8 minut w ekstraklasie),
– Jakub Mordec (0 minut w ekstraklasie),
– Jakub Batosz (65 minut w ekstraklasie),
– Grzegorz Marszalik (28 minut w ekstraklasie),
– Krystian Kujawa (0 minut w ekstraklasie).
Pozostaje tylko postawić pytanie: czy powyższa szóstka (i generalnie inni juniorzy Wisły) są aż tak słabi, że żaden trener (zarówno Moskal, jak i wcześniej Smuda) nie odważył się na nich postawić, czy dla szkoleniowców liczył się wynik za wszelką cenę i zwyczajnie bali się dać szansę młodym, ograć ich, zanim ich udział w meczu stanie się koniecznością a nie alternatywą?
Jeszcze w pierwszej połowie, wskutek kontuzji Jovicia, na placu gry zameldował się Jakub Bartosz i należy mu się sporo ciepłych słów. Przede wszystkim: nie pękł. Widać było po nim, że uniósł ciężar gry w ekstraklasie. Może i zagrał kilka niedokładnych piłek, może i czasem był zbyt chaotyczny, ale… Spokojnie. Młody jest, okrzepnie.
Co do samego meczu: obie drużyny grały taki piach, że aż bolały zęby. Jeśli oglądalibyśmy ten mecz w towarzystwie kogoś, kogo tym spotkaniem mielibyśmy przekonać, że ekstraklasa nie jest taka zła, byłoby nam zwyczajnie wstyd. Chcielibyśmy się zapaść pod ziemię. Canal+ szumnie zapowiadała ten mecz „hitem”, ale jak tu powtórzyć to określenie po meczu, w którym:
– poza dwoma bramkami, nie było ani jednej stuprocentowej sytuacji,
– Kuciak po zejściu z boiska miał takie tętno, że bez problemu zdałby testy medyczne w każdym klubie,
– Cierzniak miał trochę większe, ale tylko dlatego, że podniosła mu je jego własna obrona,
– to, co się działo na boisku momentami bardziej przypominało mecz ping ponga,
– obie drużyny zanotowały w środku pola tak na oko więcej strat niż Jerzy Podbrożny głosów w wyborach parlamentarnych,
– piłka o wiele częściej bywała na wysokości trzeciego piętra niż w polu karnym,
– pierwszy gol pada po asyście pod tytułem „zamknę oczy, kopnę i zobaczę, co się stanie”.
Momentami, oglądający ten mecz, wyglądali mniej więcej tak:
To Wisła była bardziej aktywna, to jej bardziej się chciało. Ale albo nadziewali się na Michała „Skałę” Pazdana, albo partaczyli akcję prostymi błędami technicznymi. Odnosiliśmy wrażenie, że Legia czekała na to, aż się samo strzeli. No i samo się strzeliło. Piech przyjmuje podanie jakby pierwszy raz włożył korki, zamyka oczy i kopie przed siebie. Piłka ociera się o nogę zawodnika gospodarzy i wpada pod nogi Nemanji Nikolicia, który wzorowo odczytuje to, co mogło się stać. Drugi gol to już efekt ultraofensywnego nastawienia Wisły. Nie mogli się porozumieć, kto ma iść do przodu, no i poszli wszyscy. A później już tylko laga do Nikolicia, obok niego Prijović i fani ekstraklasy mogli mieć deja vu, bo ta akcja do złudzenia przypominała tę Paixao i Kiełba. Wszyscy piłkarze, którzy mają jeszcze problem z trzymaniem linii spalonego, powinni ją sobie odtwarzać do skutku.
Komentarz von Heesena:
Odnoszę wrażenie, że Kucharczyk wybiega na boisko wyłącznie po to, żeby utrzymać dobrą sylwetkę. Grą w piłkę tego nie można nazwać.