Jeszcze sześć tygodni temu pierwszych parzyło w dupy gorące krzesło, okupowali ostatnie miejsce w tabeli Ekstraklasy. Drudzy za to mościli się w wygodnym fotelu – biorąc pod uwagę przedsezonowe oczekiwania, ciężko inaczej nazwać szóste miejsce dla Korony Kielce. Zarówno pierwszym, jak i drugim z tych faktów mógłby zająć się Bogusław Wołoszański, zaliczaliśmy je do grona największych sensacji tej jesieni. Ale dość szybko gość od rozwikływania zagadek przestał być potrzebny. Ktoś niezorientowany w ostatnich realiach naszej ligi, patrząc w tabelę, dalej mógłby zmarszczyć czoło, ale generalnie pewne rzeczy wracają na swoje miejsce.
Czyli mistrz Polski idzie w górę, a zespół, który przed sezonem był w kompletnej rozsypce, leci w dół. Lech wraca do najlepszej ósemki (ostatni raz był w niej po drugiej kolejce), a Korona zajmuje aktualnie dziewiąte miejsce. Ciągle nie najgorsze, ale ostatnie wyniki drużyny Marcina Brosza mówią, a wręcz błagają o jedno: niech ta jesień już się skończy.
Wyniki, bo gra – przynajmniej ta dzisiejsza – nie wyglądała najgorzej. Paradoksalnie, pomimo kolejnej porażki, kielczanie zagrali chyba najlepszy mecz na własnym stadionie w tym sezonie. Jeszcze w pierwszej połowie:
– Przybyła z bliska zamiast do bramki trafił w słupek, bo w ostatniej chwili przeszkodził mu Douglas (poza tym był na spalonym, sędzia liniowy popełnił błąd);
– Burić musiał się trochę pobrudzić po strzale Fertovsa z dalszej odległości;
– i później po uderzeniu Sierpiny, które sparował na poprzeczkę.
A świetną sytuację spartolił jeszcze przecież Jovanović, odnotować możemy też uderzenia z dystansu m.in. Aankoura. Jak zazwyczaj ciśniemy kielczanom za grę na własnym obiekcie, tak dzisiaj mamy powody, by unikać cierpkich słów. No, chyba że chcemy wytknąć im to, że w drugiej połowie stracili wiarę, albo fakt, że za wszelką cenę chcieli naciągnąć sędziego Złotka na jedenastkę. Próbowali Sierpina, Cabrera i Dejmek, z czego tylko ten ostatni miał jakiekolwiek podstawy. Był trzymany za koszulkę przy wrzutce, ale ciężko przemilczeć to, że też przyjął zaproszenie do zapasów, a kto wie, być może sam je zainicjował. Sytuacja oczywiście kontrowersyjna, ale gorąco zgadzamy się z oceną sędziego.
Gdybyśmy nie znali sytuacji finansowej Korony, skrytykowalibyśmy ją też za skąpstwo w kwestii Wilusza. Ale znamy. Występ zastępującego go Kiercza przez grzeczność przemilczymy.
Lech? Przyjemnie ogląda się, jak do góry idzie cała drużyna, a jeszcze fajniej patrzy się, jak poszczególni piłkarze w końcu łapią wiatr w żagle. Dzisiejszy przykład – Barry Douglas. W końcu zanotował pierwszą asystę w lidze, ale błysnął też kilkoma zagraniami w obronie (m.in. sytuacja Przybyły), a także wykreował kolegom kilka kolejnych okazji na gola. A to z wolnego wrzucił wprost na głowę Kamińskiego, a to po rozegraniu z Jevticiem fajnie wyłożył futbolówkę Pawłowskiemu. Słowem: stary, dobry Barry.
W sumie Lech powinien wygrać to wyżej, ale rozumiemy też, że Urbanowi nie zależało na szczególnie wysokim tempie. Wystarczy, że w tabeli Lech odrabia straty we właściwym.